Zostań przy mnie (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Kiedy do głosu dochodzą tajemnice z przeszłości
Współpraca nawiązana między Netflixem a Harlanem Cobenem poskutkowała już kilkoma mniej lub bardziej udanymi realizacjami. Piątym miniserialem bazującym na historiach amerykańskiego pisarza jest „Zostań przy mnie”. Widzowie ponownie zostają wplątani w intrygę, w której niemal każdy jest podejrzany i może okazać się winny... Zapraszam do recenzji.
Streamingowy gigant ma na celowniku wielu znanych twórców – nie tylko z branży filmowej, o czym mogliśmy się przekonać chociażby przy okazji podpisania kontraktu z Shondą Rhimes czy Ryanem Murphym, ale również popularnych autorów powieści. W 2018 roku ogłoszono nawiązanie współpracy z Harlanem Cobenem, czego efektem miało być przygotowanie przynajmniej 14 propozycji, które miały wzmocnić bibliotekę platformy Netflix. Pod koniec 2021 roku na serwisie zadebiutował już piąty miniserial bazujący na dorobku literackim Amerykanina. Jaki jest „Zostań przy mnie”? Zapraszam do dalszej części tekstu.
Zostań przy mnie (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Kto jest mordercą?
Megan Pierce wiedzie całkiem udane życie u boku swojego wieloletniego partnera i trójki dzieci. Po kilkunastu latach znajomości para w końcu postanawia zrobić krok naprzód i wziąć ślub. Nieoczekiwanie po wieczorze panieńskim kobieta otrzymuje niepokojącą wiadomość. Coraz więcej pracy ma również lokalna policja – okazuje się bowiem, że dochodzi do zaginięcia jednego z młodych mężczyzn, a śledztwa podejmuje się detektyw Michael Broome, który ciągle pamięta o nierozwiązanej sprawie sprzed kilkunastu lat. Choć zdarzenia nie wydają się być połączone, z każdym dniem staje się coraz bardziej jasne, że Megan, a właściwie Cassie, bo takie imię nosiła przed zmianą tożsamości, będzie musiała zmierzyć się z własnymi wspomnieniami i nawiązać kontakt z dawnymi znajomymi.
Rozliczenie się z przeszłością i niewyjaśniona zbrodnia są jednymi z ulubionych motywów Cobena, nie powinniśmy się więc dziwić, że w „Zostań przy mnie” scenarzyści ponownie idą tym tropem, skupiając się na świecie nocnych klubów i striptizerek, do którego swego czasu należała główna bohaterka. Początkowo fabuła nowego serialu Netflixa toczy się na dwóch frontach, przedstawiając kulisy policyjnego śledztwa oraz starania Cassie, by uchronić rodzinę przed niebezpieczeństwem i zataić prawdę. W trakcie ośmiu odcinków sporo się dzieje, a motywy się mieszają ze scenami retrospekcji, dokładane są nowe wątki, dzięki którym możemy lepiej poznać postacie, część ich historii i wspomnień, jednocześnie trafiając na kilka nieścisłości, jakich nie ominęła ekipa filmowców. Problem jednak w tym, że wiele już widzieliśmy we wcześniejszych thrillerach czy kryminałach debiutujących w ciągu ostatnich kilku lat. Co prawda intryga nie jest najwyższych lotów, z bohaterami nie czuje się zbyt dużej więzi, a rozwiązania zagadki możemy się z czasem sami domyślić, lecz nie zmienia to faktu, że brytyjscy twórcy, którzy odpowiadają za adaptację, czują klimat autora i umiejętnie przenieśli go na ekran. Sądzę, że najmocniejszym punktem opowieści są ostatnie sceny, w których poznajemy zaskakujący aspekt zbrodni.
Miniserial kryminalny może pochwalić się całkiem dobrze dobraną obsadą, która w gruncie rzeczy wywiązuje się ze swojego zadania na zadowalającym poziomie, przynajmniej na tyle, na ile pozwalają im scenariusz i bardzo dosadne, wypełnione informacjami, dialogi. Na wyróżnienie zasługuje tutaj para detektywów – Michael Bromme (James Nesbitt) oraz Erin Cartwright (Jo Joyner) – sceny z ich udziałem są lżejsze i dodają pewnych wątków humorystycznych. Zresztą postać śledczego wydaje się nieco odstawać od reszty swoim podejściem do sprawy i usposobieniem. Sądzę jednak, że Cush Jumbo wcielająca się w Megan Pierce nieco nie sprostała oczekiwaniom, a jej kreacja nie odpowiada wizerunkowi dawnej femme fatale, która potrafiła władać sercami wielu mężczyzn. To typowa mamuśka żyjąca na przedmieściach, do której kompletnie nie pasują umiejętności władania bronią czy podejmowania innych ryzykownych zachowań, przez co główna postać nie wydaje się zbyt przekonująca. Twórcy recenzowanego „Zostań przy mnie” nie bali się poeksperymentować z materiałem źródłowym i wprowadzili szereg modyfikacji – nie zmienia to jednak faktu, że to miniserial całkiem dobrze zrealizowany, przy którym możemy się przyzwoicie bawić, jeżeli nie mamy zbyt wysokich oczekiwań. Z czasem nawet pewne nieścisłości fabularne nie będą nas aż tak mocno drażnić.
Zostań przy mnie (2021) – recenzja serialu [Netflix]. Nie zabraknie kilku „ale”...
Z „Zostań przy mnie” mam jednak pewien problem... Fabuła mknie szybko, jednakże od samego początku nie trzyma w napięciu. Sprawa analizowana przez detektywa Broome'a budzi zaciekawienie, szczególnie że w dalszych epizodach policjanci natrafiają na kolejne przeciwności i niebezpieczeństwa, lecz niektóre postaci zostały dodane niemal na siłę i nie pasują do atmosfery produkcji osadzonej w realiach brytyjskiego miasteczka. W trakcie seansu systematycznie miałam wrażenie, że pewne wątki niepotrzebnie wydłużają czas oglądania – cóż, po zakończeniu posypałam głowę popiołem i stwierdziłam, że u Harlana Cobena niemal wszystko ma znaczenie, a autorzy scenariusza wyznają podobną zasadę. Od początku jednak nie zrozumiałam motywacji Cassie, która zamiast zmierzyć się z przeszłością i powiedzieć prawdę, zapada w coraz większe bagno. Od jej ucieczki minęło ponad 17 lat, lecz nawiązanie kontaktu z wcześniej znanymi osobami przychodzi jej ze zdumiewającą lekkością – oni również przyjmują ją z niespotykaną radością i zrozumieniem. Już te podstawy sprawiają, że trudno jest dopingować kobietę w jej drodze do rozwiązania zagadki.
Jeżeli lubicie styl Harlana Cobena, nie powinniście ominąć „Zostań przy mnie”. Nie jest to miniserial dorównujący chociażby „Mare z Easttown”, która była moim absolutnym faworytem w minionym roku, czy również dostępnemu na Netflixie „Kasztanowemu ludzikowi”, jednak nie można odmówić mu całkiem wciągającej fabuły. Propozycję zaliczyłabym do najlepszych ekranizacji książek pisarza, sięgającą po wiele sprawdzonych schematów – czytając jego powieści, bądź oglądając wcześniejsze produkcje, poczujecie się dziwnie znajomo. 8 odcinków mija szybko, a na końcu możemy poczuć satysfakcję, bo wszystkie motywy, niczym puzzle, zostały złożone w całkiem spójną całość.
Platforma streamingowa zyskała w swoim katalogu kolejną przyzwoitą historię, którą warto sprawdzić – „Zostań przy mnie” wyróżnia się na tle wielu seriali dostępnych w usłudze.
Atuty
- Dynamicznie rozwijający się scenariusz,...
- Ostatnie sceny dodają smaczku
- Tutaj nic nie dzieje się przez przypadek
Wady
- ...któremu niestety nieco brakuje klimatu i napięcia
- Główna bohaterka wydaje się całkowicie bez polotu i wyrazu
- Kilka bezsensownych rozwiązań zastosowanych w historii
„Zostań przy mnie” jest jedną z najciekawszych adaptacji powieści Cobena, jakie znalazły się na Netflixie, w których przeszłość ponownie nie daje o sobie zapomnieć... Luki w fabule czy bezsensowne rozwiązania scenarzystów nie powinny Wam zepsuć seansu.
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych