Uncharted: Dziedzictwo Złodzieja - grać czy nie grać? - o nowej jakości, która nie do końca jest nowa
Zarzekamy się, że przestaniemy katować portfele na rzecz odświeżonych wydań hitów minionych lat. Wydawcy tzw. "pierwszej ligi" nie przykładali się ostatnio do rewydawniczej jakości. Nie będziemy wytykać palcami konkretnych przedsiębiorstw, lecz wtajemniczeni znają temat od podszewki. Część firm korzysta z ostatniego respiratora dawnych superprodukcji czyli samej nostalgii.
Czynią zabieg "odmłodzenia" lepiej lub gorzej, wszak każdy może. Zdarzają się jednak w tym procederze wyjątki korzystające z przywileju wysokiej jakości, którą szczędzi nawet czas. Kiedy na ponowny ruszt trafiają potrawy mistrzów deweloperskiej kuchni, chętnych nie brakuje pomimo szczerych narzekań na politykę danej firmy. Sony przywykło do szczególnej pazerności na chwilę przed i po debiucie PlayStation 5. Ogłoszenie Uncharted: Legacy of Thieves Collection wzburzyło grających lecz kiedy nowe wydanie pojawiło się w cyfrowej sprzedaży, kupujemy na potęgę. Pieczątka Naughty Dog przyciąga wzrokowców, zwłaszcza pamiętających jak technicznym osiągnięciem stały się kolejno "Kres Złodzieja" oraz "Zaginione Dziedzictwo". Producent oferuje zakup w dwóch, niemal skrajnych alternatywach - pełnoprawne wydanie fizyczne z ręcznie szkicowaną okładką oraz bardziej przystępna opcja cyfrowa dla posiadaczy choćby jednej z dwóch gier. W zgodzie z logiką, skorzystałem z tej drugiej. Nie zawiodłem się. Choć podobno nie wypada się zachwycać względną kosmetyką.
Świt Złodzieja
Dylematem natury niemoralnej stało się w przypadku rewydania dwóch części Uncharted podejście do klientów. Korzystamy z tak naprawdę dwóch opcji - absurdalnej i radykalnej. Pierwsza zakłada kupno w pięknej oprawie, czysto dla kolekcjonerów gier, bez dodatkowego wkładu w jakość wizualną. Dziedzictwo Złodziei funduje tak naprawdę jedynie luksus 60 klatek na sekundę, w porywach do podwojonej wartości gdzie warunkiem jest odpowiedni TV. Różnica na poziomie wizualnym jest nieduża lecz by dostrzec potencjał zremasterowanej edycji należy sięgnąć do samej motoryki grania. W moim przypadku kartą przetargową do kupna danej gry z nieśmiałym dopiskiem "Remastered" jest responsywność. Przekonałem się o tym w trakcie wtórnej próby anihilacji Olimpu kiedy wydano God of War III: Remastered (2015). Różnica procentowała niekoniecznie w rdzeniu oprawy lecz sterowaniu. Zerowe opóźnienia wpłynęły na feerię starć z mitycznymi tworami greckiej mitologii. Naughty Dog również dostarczyli uzupełnione doświadczenie w The Last of Us: Remastered, pomimo trudności związanych z przeniesieniem silnika pisanego niegdyś w egzotycznym środowisku PlayStation 3. Naturalnie życzono sobie stuprocentowość ceny premierowej z czerwca 2013 roku, więc śmiało wymagaliśmy ulepszonej jakości.
Pierwszy rzut na ekran uderzył wydajnością, która skradła cały splendor oryginalnego wydania, z pewną kosmetyką twarzy, oświetleniem i wszystkim co najlepsze w świecie pożeranym przez grzyby. Dziedzictwo Złodziei jest ostatnim świtem uniwersum na kolejne lata. Nikt na szczeblu decyzyjnym w Naughty Dog nie wychyla się z odkrywczym zapałem ku nowej przygodzie - z Drejkami lub bez. Talent studia kradnie obecnie The Last of Us: Part II czekające na sieciowe wcielenie oraz wedle insajderskich podań, renowacja nie aż tak dawnej przeprawy ulubieńców publiczności ku Świetlistej nadziei. Sony wywiązało się z przekładanej obietnicy kinowej adaptacji Uncharted z Hollandem, więc należało zadbać o bardzo smaczną przystawkę. Uncharted: Legacy of Thieves Collection korzysta ze swojej technicznej ikry dzięki odpowiednim zabiegom kosmetycznym. Kres Złodzieja, czyli archetypiczny popis studia na PlayStation 4 zredefiniował nie tylko kwestię wizualną lecz merytoryczną. Akty groteski wymieszano z emocjonalnym tonem, uwydatniono kilkuletnie zacieśnienie relacji gwiazdorskiej obsady, zadbano o powroty do samych początków Naughty Dog i Sony (kto wykręcił najwyższy wynik w Crashu?). Akcja siłą rzeczy ulega tutaj relokacji pomiędzy szkockim pasmem górskim a Libertarią, podtopionym zalążkiem pirackiej kultury i historii.
Osobista powieść zderza się z wrodzoną potrzebą odkrywania, zdobywania i obowiązkowego "oh, crap". Wszystko przy akompaniamencie technicznego standardu Naughty Dog. Czwarte Uncharted to zmiana na reżyserskim fotelu na czele z Neilem Druckmannem oraz Brucem Straileyem. Dwójka odpowiedzialna za projekt życia firmy (The Last of Us) tchnęła mocniejszą narrację w ostatnie dni mistrzów złodziejskiej fuszerki. Zniknął również efekt "kapiszonowej" walki. Czas na zmiany, ponieważ bronie namacalnie działają jak należy, z obowiązkowym odrzutem. Teraz wszystkie zasługi Uncharted 4: Kres Złodzieja dostają kolejną młodość, choć ledwo się postarzały. Kolekcja funduje piękny powrót do Madagaskaru, miło znów usłyszeć Nolana Northa i Troya Bakera w niezapomnianym duecie braci Drake. Lepszej okazji nie będzie, a nowe wydanie działa znakomicie. Wystarczyła kosmetyka, podwojony klatkaż i płynniejsze sterowanie aby ta wielka przygoda raz jeszcze pokusiła grające zmysły. Obiecałem sobie, że nie sięgnę po Legacy of Thieves: Collection. Na szczęście się pomyliłem.
Kobiecy wypad od nowa
Zwykło się mawiać, że istotą rozszerzeń jest obowiązkowa zachowawczość. Nie winniśmy prosić o więcej za połowę ceny, prawda? Nie oczekując zbyt wiele ponad stan faktyczny znacznie lepiej smakuje efekt zaskoczenia. Ogłoszenie "Zaginionego Dziedzictwa" jako samodzielnego dodatku nie wzbudziło hajpu na modłę finału historii Nathana. I słusznie, ponieważ końcowy efekt podwójnie oczarował graczy lubujących się w samodzielnej eksploracji oraz kameralności miejsca, czasu i akcji. Tę konstrukcję znaliśmy najlepiej z samych początków sięgających Fortuny Drake'a. Teraz zestaw wypolerowany dla PS5 niesie ze sobą przeciwwagę narracji środowiskowej. Kres Złodzieja stawiający na przebijanie się wzdłuż regionalnych przygód naprzeciw ujednoliconej czasowo oraz historycznie eskapady bohaterek drugiego planu.
Nie zawsze lojalna Chloe wraz z kolejnym antagonistą "wielkiej czwórki", Nadline Ross. Popis jak tchnąć nowe charaktery w znane nazwiska cyklu. Dodajmy zupełnie tradycyjną mapę bez ikonizacji, otwarty teren działania i klasycznie pazernego bandziora kreującego się na intelektualistę dającego iluzoryczny cel egzystencji swojej prywatnej armii. Piękne widokówki Ghatów Zachodnich odkrywają panteon hinduskich wierzeń, historii konfliktów między bóstwami oraz korzenie pani Frazer ku tęsknocie za ojcem. Dzięki edycji PlayStation 5 poruszanie się i jazda jeepem po tej krainie to czysta, nieskrępowana przyjemność. Wspomnienia z premierowej wersji przywołują chwile przycięcia w zintensyfikowanych lokacjach, nawet na PlayStation 4 Pro. Teraz betonowa wydajność eliminuje leciutko skrzywiony obraz.
Zaginione Dziedzictwo przypomni Wam również, że da się to zrobić "bez Drejka". Oto skrajna cecha wydanego kolektywu bardziej współczesnych iteracji Uncharted. Zakup fizycznej wersji zakrawa na głupotę, o ile ktoś nie ogrywał nigdy wcześniej a jakimś cudem przetrwał generację PS4. Z kolei skromna aktualizacja dla posiadających już grę to perspektywa na długi weekend w obliczu figlarnej pogodowej aury. Od Was zależy którą z opcji wybierzecie. Kierując się maksymalnie zdrowym rozsądkiem należy przyznać, że ulepszenia powinny być darmowym pakietem dla posiadaczy gry. Jim Ryan nigdy nas nie rozpieszczał. Co innego Naughty Dog, choćby dlatego warto wyruszyć ku przygodzie raz jeszcze.
Przeczytaj również
Komentarze (73)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych