Wiedźmin sezon drugi - uzasadniony hejt czy bolączka książkowych purystów?
Adaptacja rzadko powinna mieć własne zdanie, własną narrację. Wierność materiałowi źródłowemu słowo w słowo eliminuje kolejno ten moment zaskoczenia. Czytelnik wcielający się w rolę widza jedynie czeka na znaną kolejność wydarzeń by skomentować wizualizację stron książki.
Pierwszy sezon pierwszej zagranicznej wersji serialowego Białego Wilka zdobył gromkie uznanie. Kręcony niezbędną poprawnością polityczną i etyką cieszył się szczytową popularnością giganta streamingu, Netflixa. Naturalnie górował nad polskim serialem z niesławnym smokiem na czele, choć przyznaję, że był to o wiele bardziej "swojski' projekt. Obydwie adaptacje odtwarzały treść zbiorów opowiadań. Lepiej czy gorzej, liczył się fakt bezwzględnej wierności lekturom. Hajperbola rozrosła się do niebotycznych rozmiarów, gdyż spodziewano się dalszej inscenizacji drugiego tomu opowiadań. Tak też się wszystko rozpoczyna z garścią widocznych zmian. Dalsze epizody niczym gry CD Projekt kroczą ścieżką autorskiej niezależności, lecz nie porzucają książkowej narracji całkowicie. Dopisują i mieszają fakty, przy czym starają się podążać kolejnością sagi, nawet jeśli czynią owy zamysł niezwykle powierzchownie. W oczach ludzi uznających wyłącznie zasadę nietykalności wizji literackiej autora, drugi sezon Wiedźmina mogą od pierwszych chwil spisać na straty. Zupełnie niepotrzebnie. A twórcy? Muszą się bronić niekiedy wręcz sabotując owoc twórczej pracy.
Grosza daj?
Drugiemu sezonowi bodaj zabrakło czegoś na miarę słynnej piosenki "Toss a Coin to your Witcher/Grosza daj Wiedźminowi" wyśpiewanej przez serialową inkarnację mistrza Jaskra. Pośród gawiedzi utwór stał się przebojem, natomiast media społecznościowe roiły się od inicjatyw zawierających propozycję koncertu Jaskra na rodzimych festiwalach. Cóż, gdyby nie pewna pandemia, być może marzenia nie pozostałyby marzeniami. Światowa panika naturalnie wpłynęła na terminowość kolejnego sezonu, lecz udało się domknąć ten projekt. Otwierające sezon "Ziarno Prawdy" w oczach pierwszych widzów stało się zwiastunem przekształceń, kiedy na jaw wyszło dopisanie Cirilli na potrzeby wątku. Purytańskie grupki fanów z miejsca skreśliły serial, nie biorąc jeńców. Nie obyło się bez ostrzejszej wymiany zdań, właściwie ćwierkań z udziałem samej Lauren S. Hissrich. Zanim jednak dotrzemy do miejsca, w którym diabeł mówi dobranoc, warto skupić się na samowolnych decyzjach ekipy filmowej. Jedne bardziej odważne oraz logiczne, inne już niespecjalnie. Pewnym interesującym zarzutem w stronę scenariusza jest niemal drugoplanowe traktowanie Geralta na tle wszechobecnej feminizacji. Jestem nieco innego zdania, ponieważ pod tym kątem o wiele bardziej przoduje sezon otwierający netfliksową wiedźmińską sagę.
Lwica z Cintry, zadziorna Yennefer, Tissaya de Fries oraz Renfri. Wszystkie żeńskie postacie chętniej dominowały na ekranie z naciskiem na absolwentki Loży Czarodziejek. Epizody w sezonie drugim ukazują raczej coś na kształt chwilowego zagubienia, emocjonalnych rozterek. Z wyjątkiem Yen przeklinającej w ramach zastępstwa Geralta. Logicznie postąpiono z większą ekspozycją Ciri na rzecz budowy charakteru ku drodze chęci zapanowania nad dziedzictwem Starszej Krwi. Kiedy dotrze do nas świadomość odbierania serialu na zasadzie kolejnego, zamerykanizowanego widowiska fantasy, przyzwyczajamy się. Sezon pierwszy również posiadał wiele uchybień, odstępstw od normy. Dopowiadał historię postaci chwilowo nieobecnych w treści opowiadań. Kontynuator czyni podobnie, jest spisany identycznymi zasadami. Po prostu dopisuje część faktów co wielbiciel sagi pana Andrzeja z miejsca odrzuci. Nawet pomimo zapewnień samego autora książek co do jakości serialu. Sapkowski nie bawi się już w poprawianie treści, wyraźnie daje zielone światło na wszystkie zmiany koncepcji, byleby nazwa "Wiedźmin" sprawdzała się nadal w swojej lukratywności. Zasadniczo zrobił już swoje, więc ma ku temu prawo. Prawem niespodzianki stał się wątek innej znanej postaci, Eskela. Publika niemal zbojkotowała reżyserię za ten akt niełaski.
Czy było to aż tak drewniane pod kątem fabuły? Cóż, kwestia gustu. Bardziej mógł zaboleć fakt sprowadzenia Eskela na totalnie trzeci plan, zupełnie jakby nie istniał na kartach sagi. Dla niektórych mogło również zabraknąć pewnej lubianej fraszki z Dzikiego Gonu. Skoro Wiedźmin w rękach Netflixa zerwał się z łańcucha zgodności z tomami sagi, czemu nie pójść na całość? Inspiracji trzecią grą nie zabrakło, krwi elfów również. Geralt przywdział zbroję zapożyczoną chyba od kowali z logiem CD Projektu. O błędnych decyzjach zawsze świadczą tłumaczenia. Lauren S. Hissich swego czasu aktywnie udzielała się w obronie sprawy. Każdy podjęty wybór ma swoje konsekwencje. Serial na barkach wciąż dźwigał Henry Cavill, nie tylko w sferze aktorskiej lecz natury moralnej. Sytuacja z Eskelem miała na celu rozwój postaci Białego Wilka, czym skrupulatnie tłumaczyła się Hissich. Pytanie brzmi, dlaczego twórczyni serialu bazującego na znanej licencji musi się tłumaczyć przed fanami? To już niezależna od sagi wizja. Błąd popełniono już w pierwszym sezonie. Kiedy utrzymano tempo akcji w niemal całkowitej zgodzie ze zbiorem opowiadań. Odstępstwo od normy w sezonie drugim naturalnie wywołało odrębny sezon burz w Internecie.
Konflikt interesów
Starcia o nadmierną feminizację to jedna strona medalu. Do ekspozycji silnych, żeńskich postaci udało mi się już przywyknąć, takie nastały czasy. Skoro już przy kobiecej aurze zostajemy, postanowiłem wykorzystać chwilę na interpretację serialowej Yennefer (Anna Chyalotra). Desperacja by odzyskać magiczne zdolności popycha wybrankę Geralta ku haniebnej decyzji, prawdopodobnie na zawsze odmieniającej romantyczną tonację obojga bohaterów. Po wierności opowiadaniom w pierwszym sezonie, uważam ten wątek za drugi największy błąd twórców, choć otwierający również nowe możliwości rozwoju. W marcu rozpoczynają się zdjęcia na potrzeby trzeciego rozdziału adaptacji Netflixa celującej w "Czas Pogardy". Po ostatnich ośmiu epizodach, ciężko o literacką dokładność oraz wierność. Projekt winien iść swoim torem. Przypadek zakwestionowania roli Yennefer jako drugiej matki Cirilli przypomina nieco obraz z "Człowieka ze Stali". Henry Cavill mierzył się z krytyką nie za świetną rolę nowego Super-Mana, lecz decyzję podjętą w ostatecznej konfrontacji, kiedy musiał odebrać życie.
Czyniąc coś wbrew superbohaterskiej naturze Clarka Kenta, a chodziło o finał starcia z generałem Zodem. Kwestia wyboru Yennefer służy tutaj pewną analogią. Gorsza od ingerencji w treść wydarzeń jest próba naginania spisanego charakteru danej postaci, zwłaszcza tak istotnej w całym wiedźmińskim uniwersum. Dołożyłbym jeszcze do ognia sprawę Vessemira, którego chwile zwątpienia cechują w serialu mianem niezdecydowanego przywódcy. Przełknąłem drugi sezon bez większego problemu, nie przeszkadzały zmiany w linii fabularnej sagi, choć przestudiowałem całość. Problem leżał w motywacjach kluczowych postaci. Za wyjątkiem Geralta. Zgodnie z literackim pierwowzorem, obudziła się w nim ojcowska powinność. Cieszy coraz istotniejsza rola nadal młodziutkiej Pani Czasów i Miejsc. Projekcje utraconych chwil w czasach cintryjskiej świetności również zrobiły swoje. Czuć większy budżet z uwagi imponujących widokówek, obecności potworów. Daje zielone światło trzeciemu sezonowi, lecz nie chce ingerencji wewnątrz głównych bohaterów. Resztę zostawiam w rękach tych samych twórców. Bywajcie.
Przeczytaj również
Komentarze (170)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych