The Last of Us

The Last of Us: Remake - co mogła zdradzić magiczna czapka Neila Druckmanna?

Krzysztof Grabarczyk | 19.02.2022, 16:00

Wielkie gry to plony wcale nie mniejszych ambicji. Ich czas również przemija, nie w sensie pamięciowym lecz dosłownym. Jedne starzeją się szybciej, inne wręcz odwrotnie. Powraca wątek niepotwierdzonej oficjalnie renowacji The Last of Us, najważniejszego projektu w karierze reżysera, Neila Druckmanna. Ostatnio nieco przygasła jego gwiazda na rzecz zaawansowanych prac nad ciągłym rozwojem szumnej części drugiej. 

Tryb wieloosobowy powstaje w najlepsze, co potwierdził jakiś czas temu sam zainteresowany. Ostatnio widziano go na luźnej gadce z młodszą wersją Nathana Drake'a, Tomem Hollandem. Przedmiotem dyskusji okazała się oczywiście wchodząca na ekran kin adaptacja Uncharted, lecz społeczność zwraca o wiele większą uwagę na zupełnie inny przedmiot. Magiczną czapkę na głowie reżysera. Niektórzy bowiem dopatrzyli się podwójnego sensu. The Last of Us: Part I(I). Z tej okazji rodzą się przewidywania oraz rozważania co do sensu reaktywowania tej niezapomnianej wyprawy ku ocaleniu upadłej moralnie i zdziesiątkowanej kordycepsem ludzkości. To perspektywa szalenie trudna i prosta zarazem. Wszystko zaczyna się od redakcji Bloomberga, insajdera naszych czasów ze sławetnym Jasonem Schreierem na pierwszym planie. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Fakty i mity 

The Last of Us

Najpierw o grze pisał Bloomberg zeszłorocznej wiosny. Taka informacja, nawet jeśli leżąca daleko w sferze plotek - skutecznie rozbujała społeczności dopiero otrząsające się po burzy nad Seattle. The Last of Us 2 nie zostawiło nikomu argumentacji na polu technicznych braków, ponieważ tego w grze zwyczajnie nie ma. Spolaryzowało dyskusję w kwestii przekazu oraz promocji inności. Zresztą, Druckmann jest również zapalonym aktywistą, natomiast graczom ilość ekscentrycznych, zagubionych orientacyjne osobowości mogła nieco przeszkadzać. Przedłożyłem jednak wyborną rozgrywkę, narrację środowiskową oraz postpandemiczną bezsenność w Seattle ponad kwestie etyczne. Ile ludzi, tyle opinii. Tęsknota za promykiem nadziei obecnym w części pierwszej jedynie nasiliła się wskutek plotek dotyczących nowej wersji The Last of Us. W zgodzie z szyderczą naturą współczesnych graczy nie zabrakło głosów kwestionujących sens renowacji bostońskiej przeprawy z noszeniem drabiny czy palet. Tak, to zdecydowanie ulubiony punkt memicznej twórczości dedykowanej grze. 

Chwile "transportowania" niezdolnej do pływania Ellie za pomocą tratwy/palety zapisały się ironią na forach internetowych po dziś dzień. Jason Schreirer pobudził hajp, natomiast Tom Henderson rzucił garść interesujących doniesień. Remake bowiem miałby się opierać na systemowym fundamencie The Last of Us: Part II. Zatem w praktyce dostaniemy kolejną wersję silnika graficznego stosowanego od Kresu Złodzieja (2016). Dla jednych spełnienie marzeń, nie zabraknie opinii sugerujących pójście na technologiczną łatwiznę. Obie strony nie mają racji. Po pierwsze, sfera techniczna The Last of Us 2 nadal czaruje mechaniką, swobodą eksploracji oraz przemienną konstrukcją świata. Od liniowej ścieżki po fragment zaczerpnięty z Uncharted: Zaginione Dziedzictwo (2017) z tradycyjnym nawigowaniem przy użyciu starej mapy. Wykorzystanie tego gruntu dla potrzeb renowacji niezapomnianej wyprawy przez zainfekowane Stany Zjednoczone brzmi jak logiczna decyzja. Na upartego stwierdziłbym, że podgląd takiego projektu funduje nam część druga z uwagi na czasowe przeskoki tuż po The Last of Us. Pozostaje jednak kwestia ambicji studia, które przyzwyczaiło nas do naturalnego stawiania sobie wyzwań. "Przebić samych siebie" - dewiza konsekwentnie realizowana od czasów Uncharted 2: Pośród Złodziei (2009, PlayStation 3). 

Zupełnie jak przed kilkunastoma laty, The Last of Us 2 stało się współczesnym odzwierciedleniem przeskoku jakości tamtej gry w stosunku do poprzednika. Z wiadomych powodów, część pierwsza jest o wiele bardziej nobilitowana w pozytywnym kontekście fabularnym. To już nie smutna wędrówka z obsesją zemsty w roli mentalnego towarzysza podróży. The Last of Us opierało się głównie na stopie dojrzewającej relacji z ojcowskim zacięciem podyktowanym dawną bolesną stratą. Kontynuator stawia na o wiele bardziej dosadny i przejmujący środek przekazu. Być może dla wielu członków społeczności - nazbyt przejmujący. Remake wielkiej gry, której debiut przypadał na lato, 2013 roku okazałby się niczym promyk nadziei, który przygasł wraz z pewną nieodwołalną decyzją twórców na drodze kreacji trudnego scenariusza The Last of Us: Part II. Fakty faktami, lecz szumny medialne projekt odważnej renowacji nadal nie wyszedł ze strefy mitów. Wciąż czekamy na oficjalne potwierdzenie. 

Długo czy niedługo? 

The Last of Us

Wraz z doniesieniami automatycznie uruchomiły się dyskusje dotyczące sensu odświeżenia. Część graczy mylnie interpretuje różnicę na stopie remaster - remake. The Last of Us: Remastered nadal prezentuje wyjątkowo dobry poziom, lecz to wynika z faktu kapitalnego odświeżenia na potrzeby mocniejszej platformy. Wersja bazowa, dostępna na PS3 z przyczyn naturalnych uległa wizualnemu pogorszeniu, choć w swoim czasie deklasowała konkurencję pomimo oczywistych podobieństw technicznych z trylogią Uncharted, na której fundamentach powstała. Czym jest tzw. remake? W jakie ramy koncepcyjne muszą wkroczyć twórcy? Czy to kwestia wyczucia i dobrego smaku? Resident Evil (2002, GameCube) zachowuje ducha oryginału, wierność identycznej koncepcji oraz mechanice. Czyni to po prostu adekwatnie do epoki, w której powstawał. Rok 2002 to nadal szczyt gatunkowej dominacji. 

Nie zmieniono modelu rozgrywki zachowując klasyczną wierność. Dzięki temu artyści koncepcyjni skupili się na sferze wizualnej, przebudowaniu rezydencji, rozwinięciu wachlarza zachowań przeciwników. To znana receptura wzbogacona o dziesiątki składników. Ta krótka lekcja historii miała częściowo zobrazować Wam, że nie liczy się odstęp czasowy pomiędzy oryginałem o renowacją. Liczy się styl interpretacji i ujęcia. The Last of Us ukazało się prawie dziewięć lat temu.

Sądzę, że niemal dekada to odpowiedni odstęp aby wskrzesić tę wielką przygodą na nowo. Neil Druckmann za sprawą "magicznej czapki" rozhajpował community. Naughty Dog mają jednak to do siebie, że stawiają wyzwania większe od poprzednich. Skorzystanie z assetów sequela wzbudzi głosy opozycji, która zarzuci twórcom odtwórczość oraz pójście na łatwiznę. Nie brakowało ich nawet przy okazji rynkowego debiutu Part II. Sam odbieram gry z tej serii jako świetny model eksploracji. Wiecie dlaczego? Zaliczając choćby część pierwszą kilkukrotnie, znając większość lokacji na pamięć i tak zwiedzałem każdy zakamarek. Nie wiem czy to uzależnienie czy ponadczasowa jakość. Czekacie na remake The Last of Us? 

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper