Resident Evil 2

Top 5 gier mojego dzieciństwa - o perełkach, w które niegdyś się zagrywałem

Krzysztof Grabarczyk | 27.02.2022, 20:00

Dzisiejsze pokolenie graczy po trzydziestce zaczynało karierę na skraju epok, zwłaszcza na naszej ziemi. W 1998 roku nie wszystkich było jeszcze stać na zakup pierwszego PlayStation, natomiast PC nadal raczkował w zadomowieniu się na stałe pośród naszych gospodarstw. 

Wielu nadal gustowało w szarym Pegasusie, ponieważ oficjalnie retrokonsola Nintendo nie miała w Polsce premiery. Z przyczyn jeszcze wówczas niezależnych ode mnie, pierwszą konsolą w życiu stała się imitacja sprzętu Nintendo. PlayStation przybyło dopiero po dwóch latach, lecz zdążyłem dzięki temu zaczerpnąć historycznej edukacji od niemal początków dziejów konsol. Ile można katować wariacje legendarnych Mario Bros. czy Contry u kresu lat 90.?  Szczęśliwym zrządzeniem losu jasnoszare pudełko trafiło pod okupowanego 17-calowego Samsunga. Moja osobista historia związana z graniem nabrała odpowiedniego rozpędu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Dzisiaj wspominam to z nutą nostalgii, pierwsze gry uruchomione na systemie Sony, gdzie Crash Bandicoot 3: Warped atakował pięknem oprawy. Czasy bezpowrotnie cudowne. Warto przypomnieć raz jeszcze najlepsze momenty spędzone w nastoletnim wieku, gdy jedyną odskocznią od podwórkowej rzeczywistości stawał się kawałek plastiku i garstka ruchomych pikseli na ekranie. To zbiór wspomnień i inspiracji do stania się lepszym graczem, bardziej analitycznym i szukającym nawet we współczesnych grach czegoś więcej poza piękną oprawą, standaryzacją i wszechpołączeniami. Wówczas graliśmy niby odcięci od siebie, lecz tworząc całą subkulturę, elitarną społeczność graczy. Punktem zbiornym okazywała się prasa. Odliczanie czas zacząć, kolejność tradycyjnie jest dziełem przypadku. 

Castlevania: Symphony of the Night (1997, Konami)

Castlevania

Przed Państwem matka wszystkich gier z dopiskiem "vania" w przynależności gatunkowej. Wejścię konsol w erę 3D teoretycznie stanowiło na tyle duży krok do przodu, że większość nie spodziewała się stosowania wysłużonego dwuwymiaru. Na szczęście, stało się inaczej. 32-bitowy background pozwolił nie tylko na upchnięcie lepszej ścieżki dźwiękowej lecz pełnoprawnego dubbingu. Symfonia Nocy oczarowała mnie kompletnie niestandardowym podejściem do eksploracji oraz rozwoju postaci. Bohater kreowany aurą bishonena, Alucard. Postać bardzo wyrazista oraz świetnie zdubbingowana. Aparycja pięknego chłopca wprost spod japońskiej kreski. Najważniejszy projekt w karierze Kojiego Igarashiego to opowieść o klasycznej walce dobra ze złem, eksploracji potężnego zamczyska oraz układaniu do snu wszystkich dzieci nocy. Niczym wiatr, syn Księcia Nocy zjawia się pod bramą wielkiego zamku, w słownym starciu ze Śmiercią traci zdolności a gracz odzyskuje utracone moce oraz zyskuje nowe. Czego nauczyła mnie Symfonia Nocy? Przede wszystkim nawigowania po mapie. W żadnej grze do chwili wejścia w niezwykły świat rodu Belmont nie używałem mapy tak często. Castlevania: Symphony of the Night odkrywała w nas sens eksploracji tych samych fragmentów mapy. Nie wszyscy znali serię Metroid, więc PlayStation wespół z Konami oferowało nam początki gatunku znanego dzisiaj jako metroidvania. Wracam do gry regularnie co rok. Symfonia Nocy nadal inspiruje genialnym soundtrackiem. 

Quake II (1999, Id Software)

Quake II

Byłem w posiadaniu dwóch wersji konsolowych, PlayStation oraz Nintendo 64. Na drugim sprzęcie brylowały strzelaniny FPP ze sławetnym Goldeneye 007 oraz Perfect Dark, lecz to pozycja ID Software najlepiej utrwaliła mi się we wspomnieniach. Wersja przeznaczona dla Nintendo 64 okazała się kompletnie innym doświadczeniem (do dzisiaj uważam, że gorszym wbrew technicznej jakości i sterowaniu). Stąd mocno się zdziwiłem kiedy sięgnąłem po kartridż z grą, natomiast moim oczom ukazywał się jakby zupełnie odmienny tytuł. Quake II pamiętam głównie z wersji na system Sony. Dopiero po czasie zrozumiałem istotną różnicę w obu wersjach legendarnej strzelaniny. Edycja pisana dla PlayStation jest de facto portem realizowanym przez studio HammerHead o obniżonej jakości oraz mieszance poziomów z wersji N64 oraz PC. Mając sprzęt Nintendo moja kolekcja zawierała obie części legendarnego łowcy dinozaurów, Turoka (ubolewam nad współczesnym losem tej niegdyś arcyciekawej marki), agenta 007 lecz to soczysta eksterminacja Stroggów zapadła mi najbardziej w pamięci. Największą uwagę skupiłem na edycji PlayStation, gdzie nie przeszkadzał fakt sterowania krzyżakiem. Odpowiedni level design, zawziętość przeciwników i ulubiona strzelba skutecznie angażowały do brnięcia przez resztę poziomów. Dzięki grze poznałem stara szkołę ID Software, ciężki kosmiczny klimat, jeden uzbrojony po zęby marine naprzeciw armiom mutantów przy niezapomnianej ścieżce audio. Nie przeszkadzały braki warsztatowe względem oryginalnego wydania. Sądzę, że HammerHead podjęło wyzwanie na wzór Angel Studios odpowiedzialnego za port Resident Evil 2 dla Nintendo 64, uważanego za jedno z najlepszych przeniesień w dziejach. 

Resident Evil 2 (1998, Capcom)

Resident Evil 2

Najważniejsza produkcja mojego skromnego, growego życia. Tworzona pod presją gromkich oczekiwań jednonocna przygoda dwójki ikon dzisiejszego wizerunku franczyzy. Ze spencerowskich włości horror przedostaje się na ulice Raccoon City tworząc ponadczasowy scenariusz oraz rozgrywkę obarczoną "zapping system", czyli wzajemnie uzupełniającymi się ścieżkami fabularnymi. Tym unikalnym stylem, Hideki Kamiya wraz z Shinjim Mikamim dali właściwy początek epokowej serii. Powrót legendy w styczniu 2019 roku tylko spowodował rychłe zainteresowanie oryginałem o czym przypomniały nam rosnące ceny gry na aukcjach internetowych. Resident Evil 2 wprowadził odmienną narrację czyniąc krok do przodu w zakresie korelacji postaci. Dawcą tego sukcesu jest zmarły przed laty Noboru Sugimura pracujący w japońskiej telewizji. Oparta na identycznym model rozgrywki wprowadziła multum dodatkowych atrakcji. Za młodu pierwsze spotkanie z czołgającym się korpusem zombie niemal ocierało o osobistą traumę, natomiast wibracje Dualshocka przy każdym oddanym strzale rodziły dodatkowy stres. Postmuzealna architektura komisariatu R.P.D., stosy dokumentów opisujących chwilę przed załamaniem obrony czy pamiętne spotkanie z czymś na suficie. Tego się nie zapomina. Klasyczna wersja wzbudziła u mnie speedrunnerski popęd. Z biegiem czasu w szwach pękały rankingi Alei Sławy PlayStation (Mashter, pamiętamy Twoje najlepsze wyniki). Z legendami się nie dyskutuje, trzeba je znać. Znacie Leona i Claire, prawda? 

The Legend of Zelda: Ocarina of Time (1998, Nintendo)

The Legend of Zelda: Ocarina of Time

Dla tej gry swojego czasu byłem gotów sprzedać PSX by cieszyć się pięknem krainy Hyrule. Tak też uczyniłem w imię tej jednej Okaryny Czasu. Szary kartridż ze złotym logiem gry w końcu zawitał u mnie na drodze wymiany dzięki inicjatywie "Złap kontakt" w PSX Extreme. Kolejne miesiące upłynęły pod znakiem odkrywania piękna kryjącego się w pierwszej, trójwymiarowej inkarnacji Zeldy. Ocarina of Time nie tylko sprytnie manipuluje czasem lecz cyklem dobowym. Dzień oznaczał ślicznie renderowane polany Hyrule, natomiast księżyc budził mroczne istoty. Wszystko w towarzystwie czarującej nawigatorki, Navi. Od pierwszych chwili w Kokiri aż po samą Temple of Time gra tętniła zewem przygody, której świat nie zapomni długo. Tak też się stało, natomiast aranżację finałowego starcia pamiętam do dzisiaj. Beztroski galop na Eponie, odgrywanie legendarnych kawałków przy użyciu Okaryny (ah ten "Song of Time") kilkugodzinne dungeony. Tego nie da się zapomnieć. Tytuł, który w moich nastoletnich oczach określił ramy gry przygodowej. Pełnej barwnych postaci, eksploracji i angażującej walki. W to po prostu musisz zagrać. Ilość cudownych dokonań społeczności w dziedzinie renowacji gry wciąż rośnie. Warto obejrzeć na co stać amatorów Unreal Engine. 

Chrono Trigger (1995/2000, Square Enix)

Chrono Trigger

Pierwotnie dedykowany Super Nintendo Entertainment System po latach doczekał się ulepszonej edycji na PlayStation. Co takiego uczyniła historia Crono i jego niestandardowej kompanii znajdując się w dzisiejszym zestawieniu? Przekonał mnie do klasycznej izometryki w 16-bitowych grach. Intro naszkicowane przez mistrza Akirę Toriyamę, eksploracja niczym w przedwiecznych odsłonach Final Fantasy oraz świetna fabuła pisana dryfowaniem w czasoprzestrzeni. Prostota oprawy w niczym nie ujmuje atmosfery zahaczającej momentami o cyberpunk, japoński folklor okraszony ciekawymi dialogami. Turowy system walki potrafił zmusić do subtelnych reakcji, zwłaszcza w trakcie potyczek z bossami, których w grze spotykaliśmy mnóstwo. Zwiedzanie tych samych lokacji w dwóch wymiarach zmieniało przebieg wydarzeń oraz urozmaicało rozgrywkę. Klasycznie protagonista wstawał z łóżka a my nadawaliśmy mu imię lub zostawialiśmy oryginalne. Crono w trakcie podróży w czasie napotykał wielu bohaterów oraz antybohaterów, scenariusz pozostał nieliniowy, natomiast gra finalnie oferowała kilka zakończeń. Wszystko dało się upchnąć w ledwie garstce pamięci, natomiast Chrono Trigger stylem graficznym wpisuje się we współczesne piękno pixel-artu. Sprawdźcie koniecznie. 

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper