Przetestować przed zakupem. Czy gry zawsze powinny mieć dema?
Wszyscy lubimy testować przed użyciem, prawda? Nie wyobrażam sobie kupić auta bez wcześniejszej jazdy próbnej i nie potrafię kupić perfum bez sprawdzenia zapachu. Zawsze dobrze jest coś testować, a dopiero później wydać na to pieniądze. I jest to fakt, z którym trudno dyskutować. Nikt nie lubi kupowania kotów w worku, albowiem chodzi przecież o oddanie czegoś cennego - kasy czy też czasu.
I choć niekiedy wydaje się, że powinno to w podobny sposób funkcjonować w większość liczbie przemysłów, to niestety nie jest to wcale taką oczywistością. Bardzo często elementem zakupu jest właśnie ta niespodzianka. Kupujemy kota w worku i jeśli się uda - fajnie, jeśli natomiast nie… Cóż, wtedy zaczynają się problemy i plucie sobie w brodę w kwestii bardzo złej decyzji i marnowania zasobów.
Rozmowy na podobnym podłożu rozgrywają się już od dawna także w naszej ukochanej branży gier wideo. Wszak historia pokazuje, że bardzo często wspomniany „kot w worku” nie jest takim, za jaki się podaje. Ratunków przed takimi sytuacjami jest kilka, ale kluczowym zdaje się w tutaj forma wersji demonstracyjnych. I to właśnie tym tematem chciałbym zająć się w dzisiejszym tekście.
Wersje demo
Podobne przemyślenia, jak w tytule tego wpisu, nachodzą mnie praktycznie przy okazji każdego festiwalu Steam. Imprezy „Next Fest” bazują przecież na udostępnianiu wersji demonstracyjnych. Z każdą kolejną odsłoną, dostajemy zapewniania o setkach przygotowanych dem przez całe mnóstwo wydawców - zarówno tych większych, jak i nieco mniejszych, którzy zamierzają przedstawić swoje produkcje korzystać z platformy Valve.
No dobra… Ale czym właściwie te dema są? W najprostszych słowach - wersjami testowymi pełnych gier. Co ciekawe, mogą pojawiać się w całkowicie różnych formach. Mamy na przykład opcje czasowe, gdzie dane jest nam bawić się w konkretnej produkcji przez nałożony odgórnie limit godzin. W takim wypadku działa to dość banalnie - ile uda nam się w tym czasie przejść, tyle poznamy.
Częstszą formą jest natomiast nałożenie limitu do danego punktu przygody. Zazwyczaj możemy na przykład zagrać do pierwszego bossa, albo do którejś scenki przerywnikowej. Bywa, iż dostajemy dema, które kończą się wraz z prologiem, albo pierwszym rozdziałem. To po prostu takie formy, które mają nam narobić smaku. Choć i one oczywiście mogą kryć pewne haczyki, albowiem te początki są wtedy zazwyczaj najbardziej oszlifowane.
Ostatnią popularną opcją są dema z ograniczeniem odnośnie do liczby elementów. Najczęściej są to oczywiście mapy. I ta formuła sprawdza się w przypadku gier FPS, gdzie dostajemy na przykład możliwość testowania wyłącznie jednej czy dwóch map albo bijatyk, w których możemy przetestować wygodę korzystania z danych wojowników. Te dema skupiają się zazwyczaj na przedstawieniu tego, jak prezentują się konkretne mechaniki.
Po co to wszystko?
Cele wersji demonstracyjnych są pozornie proste, ale warto odnotować, iż nie powstają wyłącznie dla uciechy konsumentów. Jasne - my na tym bardzo często korzystamy, albowiem najzwyczajniej w świecie możemy sobie przetestować gry, które chcemy kupić, zanim zdecydujemy się wydać na nie pieniądze (choć w historii były już absurdalne sytuacje z próbą wprowadzenia płatnych dem).
Faktem jest natomiast, iż wersje demo są korzystne także dla twórców. Po pierwsze - tu zwłaszcza dla mniejszych deweloperów - jest to świetna forma promocji swojego dzieła. Podczas Steam Next Fest Valve bardzo dba o to, aby dane produkcje docierały do jak najszerszego grona odbiorców. W gruncie rzeczy bardziej opłaca się w tym czasie wypuścić demo, niż ominąć całe wydarzenie.
Inna kwestie to także budowanie zaufania u graczy. Dużo łatwiej jest nam kupić coś, co mogliśmy wcześniej sprawdzić. I często nie ma znaczenia, że produkcja może być przecież zepsuta w kolejnych etapach. Nie martwimy się tym. Tak samo, jak podczas jazdy próbnej nie myślimy o tym, czy za 2 lata nie będzie trzeba wymieniać skrzyni biegów. Nie świadczy to jednak o naiwności, a właśnie zaufaniu.
Pozostałymi elementami są sprawdzanie aktywności graczy w grze oraz samego zainteresowania produkcją. Wbrew pozorom, nawet z takiego dema udostępnionego w cyfrowej formie można wyciągnąć naprawdę sporo cennych informacji, które pozwolę później lepiej rozwinąć grę, a co za tym idzie… Lepiej ją spieniężyć! Trudno więc znaleźć jakieś wady takiego działania. Cóż, przynajmniej w momencie, gdy jesteśmy pewni swojego małego dzieła.
Czy gry powinny mieć dema?
To pytanie zadałem w samym tytule tekstu i pozwolę sobie do niego powrócić. Odpowiedź zdaje się nasuwać na język dość szybko. Tak, gry zdecydowanie powinny mieć wersje demonstracyjne. Jest to korzystne dla konsumentów, dla twórców, a także dla budowania i potencjalnej poprawy relacji pomiędzy nimi. Znamy przecież sytuacje, gdzie recenzje nie wystarczą, a bardzo często ogromne różnice mogą powodować choćby inne sprzęty. Tu przypomnę sprawę z Cyberpunkiem 2077.
Wielu kontrowersji i afer można w ten sposób łatwo uniknąć, a to zdecydowanie jest wszystkim na rękę. I miejmy nadzieję, że branża gier wideo będzie rozwijana właśnie w tym kierunku. Wersje demonstracyjne powinny stać się czymś normalnym i całkowicie powszechnym, a nie odstępstwem od normy i wyjątkiem. Obecnie, gdy Babylon’s Fall od Platinum Games ma zaoferować graczom takie rozwiązanie, jest czymś nietypowym.
Na sam koniec chciałby zadać to samo pytanie Wam. Czy uważacie, że wszystkie gry powinny mieć wersje demonstracyjne, czy jednak jesteście fanami pewnej formy niespodzianki z tym, co Was czeka? Choć dla mnie jest to sytuacja zero jedynkowa, to zdaję sobie sprawę, iż opinie mogą być różne - wszak po prostu możemy mieć różne podejście. Zapraszam do dyskusji w komentarzach i jestem ciekaw Waszych spostrzeżeń.
Przeczytaj również
Komentarze (43)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych