Anonymous - kiedyś wyłączyli na wiele dni PSN, dziś znów jest o nich głośno
Nie wiem, jak to wygląda u nas, ale ja ostatnie dni praktycznie nie odrywam wzroku od Twittera. Jeśli tylko mam chwilę wolnego czasu, albo fizyczną możliwość, sięgam po telefon i zaglądam do Internetu, aby przekonać się, jak wygląda sytuacja za naszą granicą. Jeszcze miesiąc temu nie przyszłoby mi do głowy, że pierwszą rzeczą, jaką będę sprawdzał po przebudzeniu, będzie to, czy Kijów dalej stoi.
Tak dramatyczna sytuacja to coś bezprecedensowego dla większości pokoleń, które nigdy nie zaznały wojny. I choć, na całe szczęście, lwia część z nas wciąż słyszy o niej tylko poprzez media, to jej obecność tak blisko wprawia w pewne poczucie dyskomfortu. Trudno normalnie funkcjonować, choć wszyscy staramy się to dalej robić. Jako optymista zawsze próbuję jednak szukać pozytywów i tak jest też w tym przypadku.
Zjednoczyliśmy się. Wszyscy. W obliczu jednego wroga więzy zawsze się zacieśniają i tak jest właśnie teraz. Za mojego życia (a z opowieści wynika, że również za życia moich rodziców i dziadków) nie było jeszcze sytuacji, aby praktycznie cały świat był tak zgodny. Tak współpracował i tak działał przeciwko jednemu złu. Szkoda, że potrzebna była do tego wojna i cierpienie wielu niewinnych ludzi, ale dobrze jest widzieć, że umiemy działać razem.
Świat współpracuje
I mam tu na myśli przeróżne dziedziny. Pomijając nawet, że w ostatnim czasie (choć powoli zaczyna się to znów przebijać) skrajnie lewicowe i prawicowe stronnictwa potrafiły się zgodzić, zaczęliśmy działać razem. Różne kraje są zgodne i wzajemnie się wspierają. Różni ludzie - niezależnie od poglądów czy koloru skóry. A przede wszystkim wiele działek. Każdy chce dołożyć swoją cegiełkę do obrony Ukrainy.
W branży gier powstała masa zbiórek i promocji na rzecz pokrzywdzonych. Elon Musk dostarczył Starlinka, FIFA i UEFA wreszcie wykluczyły Rosję i rosyjskie kluby, Apple wyłączył możliwość zakupów online, a Adidas nie zamierza już sponsorować tamtejszych sportowców. Zgodni w swoich działaniach są wszyscy. Od marynarzy z gruzińskiego tankowca, aż po Anonymous, którzy mają być bohaterem dzisiejszego tekstu.
Anonymous znów na ustach wszystkich
Każdy sektor gospodarki i prywatni ludzie - absolutnie wszyscy szukający sprawiedliwości starają się uderzać w Rosję. Jedyni mniej, a inni bardziej bezpośrednio. W tym wszystkim na prowadzenie wysuwa się grupa Anonymous. Ekipa, albo jak sami o sobie mówią, „legion”, hakerów, który stara się całkowicie szkodzić napastnikom. I robią to w doprawdy skuteczny i wybitny sposób.
Bo jak inaczej nazwać olbrzymi wyciek danych, włamanie się i zdjęcie stron rządowych z Rosji, narobienie burdelu w ich propagatorskich serwisach, a przy tym przejęcie głównych kanałów telewizyjnych na tamtym terenie?! To serio ostra jazda i coś, co potrafiliby zrobić chyba wyłącznie oni. W końcu to nie pierwszy raz, gdy o nich słyszymy i już lata temu było bardzo głośno w tej sprawie.
Anonymous - o kim mowa?
No dobra, ale warto wyjaśnić przecież, kim - albo czym - dokładniej rzecz biorąc są Ci „Anonymous”. Chyba nie ma przesadnie sensu tu kombinować z definicją, więc pozwolę sobie użyć tej, która widnieje na Wikipedii. Doskonale oddaje ona powiem rzeczywisty obraz sprawy i to, z jaką grupą mamy do czynienia, mówiąc o rzeczonych „Anonymous”.
Jest to „globalna, zdecentralizowana grupa aktywistów sprzeciwiająca się ograniczeniu wolności, korupcji, konsumpcjonizmowi, cenzurze, fair use, praktykom scjentologicznym oraz łamaniu praw zwierząt”. Teraz można do tego dopisać także sprzeciw wobec wojny. W prostych słowach - można mówić o pewnym ugrupowaniu, które poprzez Internet walczy z niesprawiedliwościami i bolączkami naszego świata.
Początki
Pierwsze wzmianki o nich pojawiły się już w roku 2006, ale do 2009 roku były raczej dość ciche i na niewielką skalę. Wszystko zmieniło się jednak, gdy postanowili poprzeć uciśnionych Irańczyków i chronić ich wolność. Później miały miejsce Operacja Payback, Operacja Avenge Assange, a także głośna Operacja Paperstorm. Idąc dalej - w 2011 roku - doszło do Operacji Sony.
O tej zapewne pamiętacie - wykradziono wtedy dane osób z systemu PlayStation. I to na niemałą skalę, albowiem mówimy tu o blisko 100 milionach kont. Nieźle, co? A to dopiero początki, które właściwie miały miejsce przed zbudowaniem sobie globalnej marki. Do tego doszło w roku 2012, gdy aktywiści postanowili przeprowadzić ataki związane z ACTA, SOPA i PIPA. Każdy na pewno doskonale kojarzy tę aferę.
Zrobiło się o nich wtedy tak głośno, że w tym samym roku trafili do magazynu „Time” na listę 100 najbardziej wpływowych osób na świecie. Niemałe wyróżnienie - zwłaszcza gdy mówimy o zdecentralizowanym ugrupowaniu hakerów, których twarzy nikt nigdy nie widział. Cóż, a przynajmniej nikt nie wie, że widział.
I co dalej?
No właśnie… Kolejne lata to pojedyncze akcje, o których nie było głośno. Grupa hakerów działała dalej, ale już nie z takim rozmachem, jak miało to miejsce przed dekadą. Co jakiś czas coś zmajstrowali, niekiedy utrudniali działania cenzorom internetowym, a jeszcze kiedy indziej wstawiali się za różnego rodzaju organizacjami działający na rzecz pokoju w kolejnych formach.
Aż do powrotu. Powrotu, o którym napisałem już nieco słów we wcześniejszych akapitach. W 2012 roku oficjalnie wypowiedzieli wojnę Rosji - pojedynek w cyberprzestrzeni, który ma doprowadzić do ukarania tamtejszych władz za agresję militarną wymierzoną w Ukrainą. Cóż, nie żartowali. A ich działania zdają się przynosić ciekawe efekty. Na pewno działają teraz na skalę, jakiej nie widzieliśmy od blisko 10 lat. I z niemałą satysfakcją muszę napisać, że dobrze ogląda się to, jak dowalają tamtejszym.
Anonymous - najsilniejsza cyfrowa armia
W momencie pisania tego tekstu nie wiem jeszcze, czy spełnią się ich groźby o ściągnięciu kasy z kont bankowych w Rosji, czy był to tylko straszak. Nie wiem, na ile potwierdzi się ich lista o agentach FR w różnych krajach. Wiem jednak, że z ich wpływami nawet takie groźby rzucane w ciemno mają swoje konsekwencje. Nie bez powodu trafili na wspomnianą listę magazynu „Time”. Wiedzą, co robić ze swoim PR-em.
Sam jestem natomiast przekonany, że nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Choć chciałbym napisać, iż mam nadzieję, że nie będą musieli już więcej działać na dużą skalę (wszak zawsze gdy robią, oznacza to, że dzieje się coś złego), ale jestem bardzo ciekaw, gdzie leżą ich granice. Gdzie kończy się zasięg ich wirtualnych macek oraz jak daleko potrafią zająć w obronie słabszych i skazanych na niesprawiedliwość.
Dla jednych grupa haktywistów to ludzie, którzy żyją według własnego prawa i działają nielegalnie - dla innych to idealizowani przestępcy na wzór Robin Hooda, którzy celują wyłącznie w najgorszych. Jakby na nich nie spojrzeć, jedno jest pewne - są skuteczni. Są mocni, są niebezpieczni i są niesamowicie wpływowi. Są legionem. Takim, o jakim jeszcze kilkanaście lat temu mogliśmy czytać w książkach science fiction.
Przeczytaj również
Komentarze (69)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych