Disney+ w Polsce już w czerwcu. To dla mnie najważniejsza premiera roku
Napisać, że jestem podekscytowany premierą platformy streamingowej Disneya w Polsce, to jak nie napisać nic. To słowo nie jest bowiem w stanie oddać skali tego, jak mocno wyczekuję debiutu platformy od wytwórni Myszki Miki na naszym terenie. Liczę, że będzie to przełom, a te serwisy, które zdążyły się już rozgościć i nieco zwinąć żagle, znów poczują oddech na plecach. Oddech czegoś, co może zabierać im klientów.
Zbierając do kupy wszystkie dotychczasowe informacje oraz obraz tego, jak całość prezentuje się za granicą (choć przykład HBO Max pokazuje, że nie jest to żaden wyznacznik), można być dobrej myśli. I zdecydowanie optymistycznie podchodzić do tego, co zostanie nam zaprezentowane przez Disneya. Pieniądze tam są, licencji nie brakuje, a chęć dominacji w Internecie pokazują kolejne seriale, które produkują na wyłączność.
Pozwólcie więc, że zabiorę Was w małą podróż, podczas której wyjaśnię, dlaczego jest to dla mnie najważniejsza premiera tego roku. Ważniejsza od jakiejkolwiek gry wideo, ważniejsza od książek, które się pojawią i ważniejsza prawdopodobnie także od filmów kinowych, na które już w dniu debiutu będę gnał do kina. Aby jednak przejść do argumentów, warto - dla mniej rozeznanych - wyjaśnić, o czym właściwie jest mowa.
Czym jest Disney+?
Disney+ to oczywiście platforma subskrypcyjna, która po uiszczeniu odpowiedniej opłaty (w formie miesięcznego abonamentu bądź odgórnie na rok) pozwala nam zajrzeć do wirtualnej biblioteki filmów oraz seriali, które w swoim licencyjnym posiadaniu ma Disney. A że ich macki sięgają naprawdę daleko i głęboko, to na brak treści nie ma co narzekać. Każdy będzie w stanie znaleźć coś dla siebie.
Więcej pisałem o tym już w moim tekście z początku lutego, gdzie podkreślałem, iż zdecydowanie warto czekać, albowiem to naprawdę jakościowy abonament. Dziś słowa te podtrzymuję, a po dłuższym obcowaniu z HBO Max mogę stwierdzić, iż obecnie moje wyczekiwanie premiery platformy Myszki Miki jest jeszcze większe. Znacie to - zawód jednym rodzi większe nadzieje odnośnie do drugiego.
Pomijając bowiem samo to, jak wiele pozycji będzie miał do zaoferowania Disney+, warto wspomnieć również o tym, iż nie będą to bynajmniej popierdółki. Nie od dziś wiadomo, że jakość przeważa nad ilością. Wszak lepiej mieć dostęp do kilku nagradzanych filmów, niż nielimitowany bilet na kino klasy „Z”. Disney - jako wytwórnia, posiadacz licencji i po prostu producent - ma w swoim zbiorach prawdziwe perełki.
Ogromne nadzieje
To oczywiście rozbudza w nas wszystkich spore nadzieje. Te są dodatkowo podkręcane przez fakt, jak systematycznie wyglądają prace nad gładkim i bezproblemowym wejściem do nowych krajów. Sam od miesięcy śledzę grupkę „Disney Plus Polska” na Facebook, gdzie administrator, Radosław Koch, cały czas informuje nas o nowych pozycjach z katalogu, które doczekały się polskiej wersji językowej (czasem dubbing, czasem lektor, a najczęściej napisy).
Pokazuje to, iż samo wejście na zupełnie nowy rynek nie będzie kwestią kilku dni. Proces ten trwa już od dawna i zdecydowanie napawa to optymizmem. Pozwala bowiem z uśmiechem zerkać w przyszłość i wierzyć, że nie dojdzie do sytuacji, jak miało to miejsce przy wspomnianym już w tym tekście HBO Max. Wiecie, platforma zadebiutuje, ale jednak gotowa maksymalnie w połowie. Disney+ chce wejść i działać. Bez jakichkolwiek konieczności poprawek.
Oczywiście, pomimo ogromnych nadziei i wiary w to, jak funkcjonuje Disney od wizerunkowej (tu niestety kilka potknięć) oraz technicznej strony, należy być świadomym, że nie będzie idealnie. Nikt tego jednak nie powinien oczekiwać. Ja chciałbym po prostu dostać platformę, która bez jakichkolwiek kompleksów będzie gotowa, aby wjechać do Polski, zaserwować nam długie godziny zabawy i rzucić rękawice Netflixowi.
Ogromne oczekiwania
Ogromne premiery wzbudzają oczywiście równie ogromne (a nawet większe) oczekiwania. Zresztą, najlepszym potwierdzeniem tych słów jest fakt, iż właśnie czytacie tekst, który stanowi coś na wzór urzeczywistnienia wizji zrodzonych w mojej głowie. Nie wynika to jednak z pustej wiary tudzież ślepego biegu za tym, co może być niedługo bardzo modne i głośne. Co to, to nie.
Kluczowy będzie tu dla mnie zestaw produkcji, które mogą odpowiedzieć dosłownie na wszystkie aktualne potrzeby, jakie się we mnie zrodzą. Mamy wszak największe produkcje kinowe od Disneya (a więc Star Wars, Marvela czy znakomite animacje), świetne seriale związane z superbohaterami (których dla mnie nigdy za wiele), a także sporą dawkę takich tytułów, które mogą łechtać nostalgię.
Tę, którą prawdopodobnie odczuje każdy z mojego pokolenia. Na Disney+ już teraz (korzystając z zagranicznej subskrypcji) można znaleźć naprawdę wiele „klasyków” pierwszej dekady XXI wieku. Wśród nich są przecież na przykład seriale jak „Nie ma to jak hotel” czy „Czarodzieje z Waverly Place”. Przełomowe hity? Nie, ale prawdziwe ładunki emocjonalnych wspomnień z beztroskich czasów dzieciństwa.
Subskrypcja idealna?
Czy możemy więc mówić o usłudze idealnej? Nie, na to się teraz nie pokuszę. Po pierwsze - sam interfejs wciąż ma jeszcze sporo do poprawy. Po drugie - nauczyłem się nieco na premierze HBO Max w Polsce. Liczyłem na jakość i zawartość rodem ze Stanów Zjednoczonych, a wiele pokrzyżowały niestety licencje, które obecnie znajdują się w rękach innych - więcej napisałem o tym w tym miejscu.
Jednego natomiast jestem pewien - to platforma, która ma wszystko, aby w niedalekiej przyszłości stać się idealną opcją dla każdego. Serwisem łączącym w sobie produkcje dla starszych, jak i najmłodszych odbiorców. A to przecież jest ogromna zaleta. Ja czekam bardzo mocno, jak zdążyłem już wielokrotnie wspomnieć i mam spore nadzieje oraz oczekiwania. Czuję, że spędzę na Disney+ dłuuuugie godziny.
Przeczytaj również
Komentarze (63)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych