Zadzwoń do Saula (2015) - recenzja, opinia po dwóch odcinkach 6 sezonu serialu [Netflix]. Saul i Nacho
Lalo Salamanca nie żyje. Tak przynajmniej ma myśleć świat, przede wszystkim reszta mafii z pogranicza Nowego i starego Meksyku. Ponieważ prawda jest taka, że Lalo przeżył i wie, że Nacho go zdradził. Zarówno on, jak i Gus mają nie lada problem. W międzyczasie Jimmy, obecnie znany jako Saul Goodman, wciąż zajmuje się sprawami raczej szemranych klientów i w międzyczasie kombinuje jak by tu uziemić swojego dawnego szefa i znajomego, przyjaciela zmarłego brata, Howarda Hamlina.
Mój największy problem z "Zadzwoń do Saula" zawsze polegał na tym, że nie mogłem znieść artystycznych zapędów Vince'a Gilligana. Nie zrozum mnie źle - kocham te jego długie, nieziemsko przygotowane, pokolorowane i ostatecznie mistrzowsko nakręcone ujęcia. To jak cień Nacho w drugim odcinku komponuje się z wyraźnie pomarańczowym światłem żarówki w tle, w którym tańczą dodatkowo smugi dymu, to po prostu poezja. Niemalże każde szersze ujęcie w obu serialach należących do tej serii mogłoby swobodnie być sprzedawane jako część pakietu profesjonalnie przygotowanych tapet na komputer, albo jako drukowany na płótnie obraz. I nie ma w tym ani grama przesady. Problem w tym, że co za dużo to i świnia nie zje, a Vince jest tak skupiony na swoich pięknych obrazkach, że często zapomina, o fabule.
Zadzwoń do Saula (2015) - opinia po dwóch odcinkach 6 sezonu serialu [Netflix]. Dwie historie
Historie Jimmy'ego (Bob Odenkirk) i mafii nigdy nie zazębiały się jakoś świetnie. Z początku można było wręcz powiedzieć, że to dwa różne seriale, z okazjonalnym, wspólnym odcinkiem. Jimmy poznał Mike'a (Jonathan Banks) przypadkiem, współpracowali ze dwa razy i tyle ich było. Ale oglądaliśmy te ich oddzielne perypetie z Kim Wexler (Rhea Seehorn), Hectorem Salamamcą (Mark Margolis), Nacho Vargą (Michael Mando) i Gustavo Fringiem (Giancarlo Esposito), zastanawiając się do czego to wszystko zmierza. Cóż, właśnie zaczął się ostatni sezon i przyznam, jestem trochę niepocieszony tym jak bardzo te dwa główne wątki fabularne są wciąż niezależne od siebie. Z jednej strony Saul chce, za przeproszeniem, udupić Howarda, bo wciąż pracują z Kim nad sprawą domu spokojnej starości Sandpiper. W międzyczasie Mike stara się wyciągnąć jakoś Nacho z szamba, w które władował się w poprzednim sezonie z Lalo Salamancą (Tony Dalton). I biorąc pod uwagę to gdzie musi się skończyć serial, zaczynam powątpiewać w to, czy te wątki kiedykolwiek znajdą wspólny finał.
Z jednej strony dwie tak angażujące historie występujące obok siebie nie powinny stanowić problemu, drugiej serial nazywa się "Zadzwoń do Saula", a nie "Los pollos hermanos" i ten dysonans może być dla części widowni trochę irytujący. Osobiście wciąż kupuje mnie warstwa techniczna serialu i doskonałe aktorstwo całej obsady, ale liczę na to, że dokądś z tym wszystkim zmierzamy. Nie jak w przypadku "El Camino", któremu trochę na kredyt zaufania i właśnie za ładne obrazki dałem 8/10, ale generalnie w kwestii materii... No nie było jej za wiele.
Zadzwoń do Saula (2015) - opinia po dwóch odcinkach 6 sezonu serialu [Netflix]. Lekki przerost formy?
"Breaking bad" właściwie od początku do końca było serialem niemalże idealnym. Logicznie wynikające z siebie wydarzenia (może poza zabiciem jednego dziadka w ostatnim sezonie. Z tym nigdy się nie pogodzę), wybitne aktorstwo, piękne wizualia, każdorazowo mocne zakończenie, z finałem spinającym wszystko w jedną, zgrabną klamrę. I w przypadku "Zadzwoń do Saula" aktorstwo stoi na najwyższym poziomie, tylko, jak już wspominałem, czasami ciężko jest się nim cieszyć, kiedy twórcy tak niemożliwe przeciągają kolejne ujęcia. Jest to niejako przeciwieństwo tego, co czasami dzieje się w innych serialach - często przecież bywa tak, że montażyści tną niemiłosiernie kolejne ujęcia, sprawiając, że ciężko właściwie dopatrzeć się, co jest na ekranie. W przypadku dzisiejszego serialu, Marshall Adams i Paul Donachie kontynuują schedę po swoich poprzednikach, dając nam zawsze masę szerokich planów, długiego trzymania kamery na aktorach, łapania wszystkich możliwych detalów w oko kamery.
Tylko czy ja naprawdę muszę widzieć, jak ktoś dziesięć razy zakręca młynkiem do kawy, żeby zmielić ziarna? W tym konkretnym wypadku można jeszcze pokusić się o stwierdzenie, że autorzy serialu budowali w ten sposób napięcie, lecz jest też cała masa sytuacji - nawet w tych dwóch pierwszych odcinkach - gdzie przesadne przywiązanie do detali nie daje nam w sumie nic. Albo inaczej: jestem pewien, że Gilligan miał na każde jedno ujęcie jakiś plan ale być może - bo może to po prostu na jestem za głupi - niedostatecznie dobrze te swoje intencje przekazał. Czasami miałem wrażenie, że te dwie godziny powinny były był o piętnaście minut krótsze każda. Może wtedy serial płynąłby trochę lepiej i nie musiałbym dopowiadać sobie, że kunszt autora jest tak wielki, że zwyczajnie nie dało się tego inaczej przedstawić.
Ostatni sezon "Zadzwoń do Saula" składa w swoich początkowych odcinkach kilka intrygujących obietnic, ale powtarza te same błędy, z powodu których cierpiały poprzednie sezony. To wciąż świetny serial, ale mam nadzieję, że - podobnie jak jego starszy brat - zmierza do jednego, doskonale przemyślanego finału. Wszystko poniżej będzie uważne za potwarz, choć patrzą szerzej i tak jest to jeden z lepiej zrealizowanych seriali w historii. Byle tylko nie zapomnieli domknąć wątku Saula z przyszłości - tego po wydarzeniach z "Breaking bad". Ale w przypadku twórców tego kalibru chyba nie jest to możliwe.
Przeczytaj również
Komentarze (33)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych