MCU

Problemy Szybkich i Wściekłych tylko potwierdzają fenomen MCU

Kajetan Węsierski | 12.05.2022, 21:30

W ostatnich latach (a może nawet dwóch dekadach) mamy do czynienia z bardzo interesującą tendencją kinową. Otóż… Coraz więcej wytwórni dąży do tego, aby tworzyć swoje własne sagi filmowe. Wiecie, takie seriale, ale zamiast 40-minutowych odcinków dostajemy pełnometrażowe produkcje, które przez lata składają się w jedną całość. Przykłady takich zabiegów można mnożyć. 

Dochodzi wtedy do kreowania pewnych uniwersów. Jest tak w przypadku ekranizacji Harry’ego Pottera oraz Fantastycznych Zwierząt, ale również przy światach komiksów na dużych ekranach. Zarówno w kontekście Kinowego Uniwersum Marvela, jak i DC Extended Universe śledzimy działania związane z próbą łączenia wielu dzieł w jeden obszerny świat, który umożliwia przemieszczanie się między konkretnymi tytułami. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Jakiś czas temu oficjalnie zaczęto nazywać tak także choćby Szybkich i Wściekłych. To już nie kilka filmów, ani nawet seria - to po prostu saga, a więc pewne uniwersum, które rozgałęzia się na wiele projektów (niczym Gwiezdne Wojny) i ma zachęcać fanów, aby chwytali się absolutnie wszystkiego. Jest tu jednak mały problem - często przy takim stylu tworzenia, zapomina się o jednej rzeczy. Nie liczy się ilość, a jakość. I to nie samych filmów, a relacji z aktorami. Pozwólcie, że wyjaśnię. 

Szybcy i Wściekli i Problemy

Nie jest łatwo przez wiele lat być związanym z jedną marką i cały czas funkcjonować, podporządkowując się właśnie pod to. Czym innym jest oczywiście Star Wars (o którym umyślnie nawet nie wspomniałem, choć oczywiście wpisuje się w definicję „sagi filmowej”), a czym innym właśnie Szybcy i Wściekli. W tym drugim przypadku nie mówimy przecież o premierach raz na jedną czy dwie dekady. 

Szybcy i Wściekli

Tu wszystko się w takim okresie rozegrało. Pierwsza część zadebiutowała w 2001, a już w przyszłym roku dostaniemy jubileuszową „Dziesiątkę” (choć w międzyczasie pojawił się jeden pełnometrażowy spin-off). Główni aktorzy muszą być więc w pełni podporządkowani danemu światu. Gdy nowa produkcja wchodzi do kin raz na dwa lata, niezwykle trudno jest zaangażować się w jakiś inny projekt. 

To oczywiście sprawia, że bardzo często dochodzi do tarć. Wiecie, trochę jak w Szkole Podstawowej, gdzie przez wiele lat jesteśmy skazani na te same osoby. Można się lubić, kochać, a wciąż kłócić. I nie musi być to wcale toksyczny związek - to raczej naturalne, że pewne różnice kreatywne będą prowadziły do nieścisłości i rozłamów. Niestety w przypadku serii „Fast & Furious” zachodzi to nieco za daleko

Do napisania tego tekstu zmotywowały mnie niedawne doniesienia na temat tego, jakby odejście reżysera, Justina Lina, miało mieć związek z pewnym napięciem pomiędzy nim, a Vinem Dieslem. I niestety nie jest to pierwszy raz, gdy twarz serii sprawia, że ktoś ją opuszcza. Jeszcze w ubiegłym roku głośno było o tym, że od marki odcina się sam Dwayne Johnson. Wyśmiał wtedy stwierdzenie o „trudnej miłości” i zapewnił, że nigdy nie pojawi się w sadze. 

Dźwigać kłopoty

I tu wchodzi Marvel Cinematic Universe, całe na biało. Ta saga ekranizacji komiksów budowana jest nieprzerwanie od 2008. W tym roku mija więc równe 14 lat, a my dotychczas otrzymaliśmy od Disneya dwadzieścia osiem pełnometrażowych filmów oraz sześć seriali (w tym jeden animowany). Wszystkie rozgrywają się w tym samym świecie (albo wielo-świecie) i wzajemnie się napędzają, definiują oraz przecinają. 

MCU

Co ważne, przez ten czas ani razu nie doszły nas słuchy o problemach na wielką skalę. Jasne, zmieniono na przykład aktora grającego Hulka, czy też mierzono się z batalią prawniczą na linii wytwórnia - Scarlett Johansson, ale w żadnym wypadku nie było tu mowy o jakimkolwiek załamaniu lub choćby utrudnieniach w funkcjonowaniu całego przedsięwzięcia. Nie docierają do nas doniesienia o toksyczności.

Zamiast tego pojawiają się zupełnie inne informacje. Czytam o aktorach, którzy chcieliby jak najdłużej być częścią Kinowego Uniwersum Marvela, dochodzą do nas pochwały w kontekście organizacji pracy czy planów reżyserskich i fabularnych, a przede wszystkim, przy okazji każdej premiery, pojawiają się głosy i newsy, iż aktorzy mają całkiem sporą swobodę twórczą, jeśli chodzi o filmy i seriale. 

Klucz do sukcesu

Wydaje mi się, że to jasno obrazuje fenomen MCU oraz samego Kevina Feige, który wszystkim tym zarządza i pociąga za odpowiednie sznurki. Jest jak kontroler lotów, który od kilkunastu lat odpowiada za to, aby wszystko śmigało płynnie. Stanowi pomost łączący jeden film z drugim, jednego aktora z drugim, a także samych twórców z wytwórnią. Człowiek orkiestra chciałoby się rzec. Przede wszystkim jednak pewna twarz całego przedsięwzięcia - trochę taki Phil Spencer. 

Vin Diesel

A to tylko jeszcze bardziej uwydatnia znaczenie organizacji. Aktorzy są zapewniani (co podobno potwierdza się w praktyce), iż kolejne filmy nie będą po prostu odcinaniem kuponów. Mogą sobie pozwolić na zabawę rolą, większy wkład i poczucie pewnej misji. Wiedzą, że filmy, które powstają, są także ich dziełem. Jeszcze raz wrócę do Szkoły Podstawowej - kluczem dla dobrej atmosfery jest na pewno zaangażowanie i przekazanie choćby pozornej mocy sprawczej. Tu to działa. 

Po drugiej stronie barykady mamy „Szybkich i Wściekłych”. Filmy, które zdają się do siebie bardzo podobne. Produkcje, przy których - można odnieść wrażenie, patrząc z zewnątrz - najwięcej do powiedzenia ma Vin Diesel. Dzieła, które wydają się funkcjonować chyba tylko w kinie, albowiem na innych płaszczyznach jakby brakowało pomysłów. Niestety wszystko to odbija się mocno na aktorach, ich podejściu oraz, przede wszystkim, atmosferze na planie. 

I jeśli sama „Fast Saga” będzie kontynuowana bez konkretnych zmian, jestem przekonany, że będziemy czytać o kolejnych odejściach aktorów. Jasne, nowi przychodzą, ale gdy stara gwardia opuszcza stanowiska, to zawsze jest dużym wydarzeniem. Nie zrozumcie mnie w tym wszystkim źle - życzę im jak najlepiej, same filmy to dla mnie trochę guilty pleasure i liczę, że uda im się kiedyś osiągnąć odpowiedni poziom prac. Potrzeba tu jednak co nieco ogarnąć.

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper