Ozark

Ozark zapełnił mi dziurę po Breaking Bad. O tym, jak pieniądz pobudza instynkty

Kajetan Węsierski | 08.06.2022, 21:30

W ubiegłym miesiącu na Netflixie zadebiutowało oficjalne zakończenie serialu, który pewnego razu wziął mnie z zaskoczenia, a później nie pozwalał się oderwać przy okazji każdej premiery następnych odcinków. Mowa oczywiście o „Ozark”, co już zapewne wielu wywnioskowało po tytule. Kilka tygodniu temu pojawiła się bowiem druga część czwartego sezonu, która wieńczyła ciągnącą się (w pozytywnym znaczeniu) przez lata przygodę. 

I było to dla mnie spore wydarzenie, choć mam wrażenie, że było o nim stosunkowo cicho. Niby serial zadebiutował, niby gdzieś tam ktoś tam coś napisał, ale w gruncie rzeczy temat szybko zniknął i wydaje mi się, że zdecydowanie nie dostał tyle uwagi, na ile zasługuje. Z tego właśnie względu postanowiłem pokusić się o napisanie takiego tekstu. Nie jest to bynajmniej recenzja, a po prostu mały hołd dla produkcji, która powinna otrzymać rozgłos.

Dalsza część tekstu pod wideo

Wszak trzeba podkreślić, że „Ozark” jest czymś, co po latach zapełnia mi dziurę w sercu wyrytą zakończeniem „Breaking Bad”. Dlaczego? Do tego jeszcze wrócę, ale każdy, kto oglądał historię Waltera White’a, zdaje sobie sprawę, jak dużym komplementem jest to porównanie. Zresztą, Marty na swój sposób jest podobny, choć jego droga nieco się różni. Niemniej, zacznijmy od największej zalety. 

Równy poziom 

A tym elementem, który uważam za najznamienitszy sukces twórców, jest równy poziom. Tak jest - przez 4 sezony, na które składają się 54 epizody, udało się podtrzymać wszystko względem tego, co dostaliśmy na początku. Cały czas mamy taki sam bagaż emocjonalny, podobny poziom zaangażowania widza, równy klimat i głębię bohaterów, która tak, jak porywała na samym początku, tak porywa również pod koniec. 

A nie jest to wcale tak częsty przypadek. Wszak z miejsca można wymienić dziesiątki produkcji, które po pierwszy sezonie traciły rozpęd i rozmach. Wiecie, z jednej strony widać było ciągnięcie wszystkiego na siłę, a z drugiej mieliśmy po prostu do czynienia z brakiem tego czynnika „świeżości”, który bardzo często odpowiada za fenomenalny odbiór konkretnych tytułów przy okazji ich premiery.

Na szczęście pod tym względem „Ozark” należy do grupy znajdującej się po drugiej stronie barykady. Tej, gdzie nie ma słabszych sezonów, tej zaplanowanej od początku do końca i jednocześnie tej, w której twórcy podjęli fantastyczną decyzję, aby nie rozmieniać marki na drobne (przynajmniej na moment pisania tekstu), ale zakończyć ją w chwili bycia na szczycie. Trzeba odwagi, ale warto ryzykować. 

Vibe Breaking Bad

No właśnie, wróćmy do moich słów ze wstępu. Wspomniałem tam, że „Ozark” załatał w moim sercu wyrwę, która powstała przez rozstanie z „Breaking Bad”. I nie chce być tu źle zrozumiany - nie chodzi o to, że tęskniłem za „dobrym serialem” (bo tych jest od groma), albo że brakowało mi tych postaci (bo na przykład „Better Call Saul” nie dał mi takie poczucia spełnienia, choć jest znakomity). Chodziło o ten klimat i punkt zaczepienia fabuły. 

Omawiany serial bliźniaczo wręcz podchodzi do kwestii moralności, przemiany ludzkiej i tego, co z człowiek może zrobić pieniądz, gdy w pewnym momencie ma się go za dużo. Pokazuje, jak zmieniają się priorytety oraz, to że nawet pozornie szarzy ludzie mogą stać się kimś zupełnie innym, gdy przyjdzie im za długo przywdziewać maski, jakich wymaga konkretne otoczenie. Co więcej - zostajemy z pewnym pytaniem…

Od samego początku, aż do końca, w obu produkcjach, twórcy stawiają przed nami ważną kwestię. Czy źli się rodzimy, a pewne sytuacje wywlekają na wierzch nasze ukryte zezwierzęcenie, czy po prostu jesteśmy tak plastycznie kształtowani, że te same sytuacje mogą o 180 stopni zmienić nasze podejście do życia? Ja do dziś nie wiem, ale bardzo chcę dalej poznawać dzieła, które bazują na tych założeniach. 

Pieniądz rządzi światem

Nie jest przecież żadną tajemnicą, co pieniądz potrafi zrobić z człowiekiem. I choć każdy z nas w gruncie rzeczy wie, ile szkód potrafi wyrządzić i jaki bałagan zasiać w głowie, to większość z nas - na szczęście - nie musi się o tym przekonywać na taką skalę, jak przedstawia niekiedy popkultura. 

Sam „Ozark” robi to natomiast kapitalnie - dokładnie tak samo dobrze, jak miało to miejsce przy „Breaking Bad”. Pieniądze mogą rozwiązać wiele kłopotów. Mogą ustatkować rodzinę, uratować ją przed bankructwem, zapewnić stabilność życiową i tak dalej. Gdy przekroczy się jednak pewną granicę i na swój sposób od nich uzależni, wchodząc do świata, o którym nie ma się pojęcia, bardzo szybko da się zabłądzić. A wtedy nie ma odwrotu. 

Podsumowując… 

Mam nadzieję, że przy okazji powyższego tekstu udało mi się Was przekonać, że „Ozark” po prostu warto zobaczyć. Jeśli macie serialowy zastój (u mnie się takie zdarzały), albo po prostu szukacie czegoś, co pozwoli Wam się błyskawicznie wciągnąć w wykreowany świat, to powinniście dać szansę temu tytułowi. Wciąż jest o nim zbyt cicho, a to jedna z najsolidniejszych pozycji od Netflixa. 

„Ozark” to nie tylko opowieść o zmianach, człowieczeństwie (lub jego braku) oraz gangsterskich porachunkach. To opowieść o ludziach podobnych do każdego z nas, którzy jednocześnie nie potrzebują wiele, by całkowicie zmienić swoje nastawienie. Nigdy nie wiemy, jak zachowamy się w sytuacjach stresowych, albo gdy nasze życie zostanie wywrócone do góry nogami. A ten serial zdaje się bardzo realistycznie to pokazywać. Nietrudno się utożsamiać. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper