Dom z papieru: Korea (2022) – recenzja i opinia po 6 odcinkach serialu [Netflix]. Profesorze, czy to ty?
„Dom z papieru” stał się jedną z czołowych marek streamingowego giganta. Po 5 sezonach serialu i produkcjach dokumentalnych Netflix nie powiedział jeszcze „dość”, grzecznie kierując Alexa Pinę do nowych projektów, natomiast zapowiedział spin-off skupiający się na historii znakomicie przyjętego Berlina i koreańską wersję skoku doskonałego, który w 2017 roku skradł serca wielu widzów. Czy twórcom z Azji udało się dorównać oryginałowi? Zapraszam do recenzji pierwszych sześciu odcinków serialu „Dom z papieru: Korea”.
Alex Pina przedostał się do świadomości wielu odbiorców jako główny twórca „La casa de papel” - opowieści o rabusiach, specjalistach w swoim fachu, którzy pod przykrywką zdobycia ogromnej sumy pieniędzy z Hiszpańskiej Mennicy Narodowej postanawiają wypowiedzieć wojnę systemowi. Ten zabieg odwrócenia hierarchii i przedstawienia przestępców w roli współczesnych Robin Hoodów, którzy sprzeciwiają się bezwzględnej władzy, został przyjęty z otwartymi ramionami. Widzowie pokochali Tokio, Profesora, Berlina i resztę oraz kibicowali im z zapartym tchem w trakcie kolejnych skoków i ryzykownych akcji. Produkcji Piny można było zarzucić wiele, ale trzeba przyznać, że dokonał on prawie niemożliwego: porwał miliony widzów i dał jasno do zrozumienia włodarzom Netflixa, że warto inwestować w mniejsze, europejskie projekty – co jak wiemy, miało niebagatelny wpływ na dalszą politykę giganta. Poznajmy zatem koreańską wersję hitu.
Dom z papieru: Korea (2022) – recenzja 6 odcinków serialu [Netflix]. Czas to pieniądz
Po latach walk i wzajemnej rywalizacji władze Korei Południowej oraz Północnej dochodzą do porozumienia – rzecz się dzieje w 2025 roku, kiedy powstaje Wspólny Obszar Handlowy łączący kraje i mający na celu zjednoczyć obywateli. Przygotowanie wspólnej waluty oraz połączenie wielu aspektów funkcjonowania państw jawi się jako szansa dla zwykłych ludzi. Życie jednak szybko weryfikuje bajki, jakie serwują politycy i możni u władzy – z dnia na dzień Koreańczycy uświadamiają sobie, że unia nie przynosi nic dobrego, słabi i biedni nadal muszą walczyć o przetrwanie, a na ich barkach wzbogacają się elity. Tajemniczy Profesor dostrzega tragiczną sytuację wielu mieszkańców i postanawia dać nauczkę rządzącym. Jednocząc i przygotowując grupę specjalistów w swoim fachu, którzy z niejednego pieca chleb jedli i wiedzą, jak powinien wyglądać rabunek doskonały, zamierza zaatakować Wspólną Koreańską Mennicę i zgarnąć wielką kasę.
Początek recenzowanego serialu wydaje się naprawdę obiecujący, lecz im dalej w las tym dobitniej przekonujemy się, że wpływ Piny jako producenta wykonawczego na całokształt produkcji był ogromny – po 6 odcinkach dochodzę śmiało do wniosku, że „Dom z papieru: Korea” w ogólnym rozrachunku będzie mocno czerpał z oryginału, choć mogę jeszcze się mylić. Już od pierwszych zapowiedzi obawiałam się tego projektu – głównie ze względu na niesamowite wyzwanie, jakie stoi przed autorami. Z jednej strony szczegółowe odwzorowanie klimatu hiszpańskiej produkcji nie jest możliwe, bowiem mamy do czynienia z całkowicie inną kulturą i sposobem bycia (dlatego też w trakcie seansu nie zobaczymy kilku przyjemnych scen). Jednocześnie koreańscy twórcy nadają swoim historiom charakterystyczny ton, co może mieć niebagatelny wpływ na odbiór serii. Podobnie jak w przypadku „Squid Game” scenarzyści sięgają do problemu walki z opresyjnym systemem i kapitalizmem, który krzywdzi szarych obywateli.
Dom z papieru: Korea (2022) – recenzja 6 odcinków serialu [Netflix]. Pewne różnice – odnotowano
Odtwórcy głównych ról wielokrotnie wprowadzili mnie w konsternację. Oczywiście, tworzący scenariusz Ryu Yong-jae, Kim Hwan-chae i Chloe Sung-jun musieli zastosować szereg modyfikacji życiorysów Tokio, Berlina, Rio czy Profesora, by wpisywały się one w ogólny przekaz, lecz dodając im nowych doświadczeń nie zasugerowali aktorom bardziej charakterystycznych sposobów na pokazanie swoich postaci. Tak oto główna protagonistka, która potrafiła wielokrotnie namieszać w opowieści, była nieprzewidywalna i dzika, wydaje się obecnie bardzo zagubioną owieczką, jakiej cele nie bardzo są nam znane. Rio – jako uzdolniony haker oraz były student medycyny – zachowuje się niczym niedojrzały gimnazjalista, a nie uroczy geniusz, który wszelkie technologiczne nowinki ma w małym palcu. Nie urzekł mnie również sposób przedstawienia Berlina przez Parka Hae-soo. Nie oznacza to jednak, że koreański „Dom z papieru” nie posiada swoich gwiazd: tutaj pierwsze skrzypce grają i wiele scen kradną wcielająca się w negocjatorkę Seon Woojin (oryginalną Lizbonę) Yunjin Kim, narwany Kim Ji-hoon, czyli serialowy Denver, czy ekscentryczna Nairobi.
W najnowszym serialu Netflixa przyjęty sposób realizacji odcinków czasami wprowadzał chaos, by za moment mocno tracić intensywne tempo. Niektóre sceny zostały też niemal żywcem wyciągnięte z hiszpańskiej serii, co fanom może się spodobać. Siłą oryginalnego „Domu z papieru” był scenariusz, który oprócz mocnych osobowości głównych bohaterów posiadał zwroty akcji i wątki, jakich nie mogliśmy się spodziewać – pewnie, że część z nich było mocno naciąganych, ale gatunek money heist nie raz nie dwa bawi właśnie takimi wątpliwymi i nieprzewidywalnymi rozwiązaniami. Do tego plan Profesora od początku do końca wydawał się przemyślany, dopracowany, niemal idealny – tymczasem w koreańskiej wersji wcielający się w niego Yoo Ji-tae początkowo nieco niknie w tłumie, by z czasem lepiej poradzić sobie z rolą i mocniej dojść do głosu. Bardzo jestem ciekawa, jak dalej rozwinie się ta postać i na co możemy liczyć w kolejnych epizodach.
Dom z papieru: Korea (2022) – recenzja 6 odcinków serialu [Netflix]. Dlaczego warto sprawdzić nową produkcję?
W trakcie 6 odcinków recenzowanego serialu nieustannie odczuwałam wątpliwości dotyczące sensu tworzenia odświeżonej wersji znakomicie przyjętej historii. Trzeba przyznać, że koreańskie wydanie różni się od oryginału, twórcy przyłożyli się do opracowania solidnych podstaw fabularnych, przygotowania zarysu nowego świata, znaczącej zmiany życiorysów niektórych postaci. W gruncie rzeczy jednak „Dom z papieru: Korea” pozostaje bardzo podobną historią z wieloma niemal identycznymi wątkami i rozwiązaniami w scenariuszu. Kilka lat temu widzowie dali się złapać na haczyk, a Netflix poszedł za ciosem i zaserwował im jeszcze wiele odcinków skupiających się na Tokio, Profesorze i reszcie – czy jednak ta sztuka uda się drugi raz? Mam nadzieję, że włodarze SVOD chcieli po prostu przyciągnąć do marki znacznie większe grono azjatyckich widzów, dlatego ten remake doczekał się premiery.
Wstępnie oceniam serial na 6,5, ale zdecydowanie czekam na więcej – mając jednocześnie nadzieję, że reżyser Kim Hong-sun jednak zdecydował się na nieco większe szaleństwa i odstępstwa i namieszał w serialu, który bardzo dobrze znamy. Koreańskie produkcje cenię nie od dzisiaj i uważam, że Netflix posiada na swoich serwerach wiele wartych uwagi opowieści (nie mówię tutaj tylko o głośnym „Squid Game”, „All of Us are Dead”, „Vincenzo” czy „It's Okay to Not Be Okay), a do nich poniekąd można zaliczyć koreański remake „La casa de papel”. Ciężko w trakcie seansu całkowicie zapomnieć o pierwowzorze i nie oceniać serii przez pryzmat hiszpańskiego oryginału, co nieco psuje ogólne wrażenia. „Dom z papieru: Korea” jest całkiem przyzwoitą propozycją, która w gruncie rzeczy posiada swój unikalny klimat – mroczniejszy, przygnębiający i przepełniony przemocą. Władza nie oszczędza obywateli, a ich polaryzacja i mocny podział na Północ oraz Południe jest widoczny na każdym kroku.
Chciałoby się rzec, że odświeżony kotlet w nowej panierce nie zawsze smakuje, lecz w przypadku „Dom z papieru: Korea” to stwierdzenie nie będzie prawdziwe. Posunę się do śmiałego wniosku, że jeżeli „La casa de papel” wcześniej Was odrzucił, to możecie dać szansę azjatyckiej edycji – a nuż nowe tło fabularne i klimat przypadną Wam do gustu.
Przeczytaj również
Komentarze (50)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych