Star Wars

Nowe produkcje Star Wars średnio się przyjmują… Co może być powodem?

Kajetan Węsierski | 04.07.2022, 21:30

Ah… Gwiezdne Wojny! Można je lubić, a można nienawidzić. Można być wielkim fanem, a można w żadnym stopniu się z nimi nie utożsamiać. Jedno natomiast jest faktem - mówimy tu o jednej z największych marek w dziejach popkultury. Próżno z tym debatować. Dla wielu osób jest pewnie tą najważniejszą i taką, która otworzyła wielkie wrota całego świata (a może wręcz… kosmosu?). To coś, co ma szczególny wymiar w historii.

I warto dodać, że jest z nami od lat. Ba, jest z nami od dekad! Niestety z tak ogromnym przeciąganiem rozwoju uniwersum (rozkładając je w czasie) wiąże się także coraz większy rozstrzał ocen. Osoby pamiętające pierwsze trzy wydane filmy (Epizody IV-VI) mają średnie podejście do kolejnych, a ci, którzy wychowali się na Trylogii Prequeli, (Epizody I-III) nie zdzierżą tych, które ukazały się w kinach nieco później. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Tak to się wszystko w tym Star Wars toczy. Faktem jest natomiast, iż coraz więcej pozycji z tego świata jest odbierana dość przeciętnie. Choć zdarzają się perełki i spokojnie można je wymieniać, to dość dużo produkcji przyjmowanych jest przeciętnie, albo wręcz bardzo krytycznie. I nie jest to w żadnym wypadku subiektywna opinia - to bardziej obserwacja otoczenia i analiza ocen, jakie wpadają. Można bardzo szybko dojść do podobnych wniosków. 

Nowe = złe? 

Nasuwa się tu bowiem pytanie, czy nowe znaczy złe. Cóż, trochę da się to wywnioskować. Z Trylogii Sequeli (Epizody VII-IX) spójnie dobre oceny (od krytyków i widzów) napłynęły chyba tylko przy okazji filmu z 2015 roku. Dwa kolejne zostały mocno zjechane w Internecie, a spin-off o Hanie Solo szybko został potraktowany jako coś, czego wielu nie chciałoby wręcz widzieć jako części całego uniwersum. 

Sormtropper

Idąc dalej tym tropem, można odnieść wrażenie, że pozytywnie oceniane są pozycje, które można najwyżej traktować jako wyjątki potwierdzające regułę. Przede wszystkim ciepło odbierane są animacje. Wojny Klonów, Star Wars Rebels, The Bad Batch czy nawet Visions - wszystko to cieszy się naprawdę dobrym przyjęciem i można odnieść wrażenie, że prawdopodobnie trzyma najbardziej równy poziom. 

Wśród produkcji aktorskich są jednak (albo może „jest”) także opcje, które zachwyciły. I tu wystarczy spojrzeć na serial „The Mandalorian” na Disney Plus. Pierwszy sezon został oceniony wybitnie i wielu na jego podstawie zwiastowało wręcz „zmartwychwstanie fenomenu Star Wars”. Przy okazji drugiego sezonu również spadło sporo pozytywnych ocen, ale nie były one już tak jednoznaczne. I to dało do myślenia. 

Gdzie leży problem?

Właśnie - niestety dało to do myślenia bardziej fanom, niż twórcom. Można odnieść takie wrażenie po „The Book of Boba Fett” i „Obi-Wan Kenobi”. I tu już niestety muszę wejść na osobiste odczucia. Oglądając obie pozycje (a także wspomniany wcześniej drugi sezon „The Mandalorian”) miałem wrażenie, że Disney obrał dziwną ścieżkę. Taką, która niekoniecznie okazała się prawidłową. 

Star Wars

Moim zdaniem największym błędem jest niemożność do odcięcia pępowiny - albo mniej medycznie - niemożność wyfrunięcia z matczynego gniazdka. Choć Skywalker Saga dobiegła końca i w praktyce powinno oznaczać to, że tamte wydarzenia mają zostać zakopane w pamięci największych fanów, to twórcy cały czas starają się do nich wracać. I wiem, że w pewnym sensie trudno się od tego odciąć, ale mimo wszystko łechtanie nostalgii powinno być dodatkiem, a nie fundamentem. 

Świetnie wypowiedział się niedawno na ten temat sam Taika Waititi. Zdradził, że chciałby rozszerzyć całe uniwersum i nie zamierza próbować kręcić filmów opartych na schematach, które nie tylko zostały już przetarte, ale wręcz zadeptane i stały się mdłe. Jak sam to ujął - nie chce, aby historia opowiadana w ramach tego świata była uboga. A niestety wielu innych twórców właśnie do tego dąży. 

Serial „Obi-Wan Kenobi” sprawiał niekiedy wrażenie jednego wielkiego cameo, a oglądając przygody Boba Fetta, można było dojść do wniosku, że dostał tylko pół serialu, a reszta to opowieści m.in. o Mando i tak dalej. Cameo, które (jeśli już miałyby się pojawiać) powinny być delikatnym smaczkiem, stają się osią nowych produkcji związanych z Gwiezdnymi Wojnami. A to ogromny błąd, bo nie można wymyślić koła na nowo. 

Znaleźć rozwiązanie… 

W tym wszystkim wydaje się, że Taika Waititi rzeczywiście znalazł idealny sposób, aby rozwiązać obecny problem trawiący Gwiezdne Wojny i ich status fenomenu. Odciąć się od tego, co już za nami. Jednak nie tylko w wywiadach - mówiąc jedno, a robiąc drugie. Tu trzeba zrozumieć, że nie ograniczają praktycznie żadne ramy czasowi, ani nawet granice terenowe. Można serio poszaleć i wymyślić coś nowego. 

Star Wars walka

To właśnie sprawiło, że pierwszy sezon „The Mandalorian” był tak dobry. Pojawiło się kilka mniejszych nawiązań, ale w gruncie rzeczy była to historia, która nie stanowiła w żaden sposób opowiedzenia tego, co znamy, ale w szerszym wydaniu. Można przecież tworzyć nowych bohaterów, którzy wciąż podbiją serca fanów. Nie trzeba oferować dokładnie tych samych - należy podjąć ryzyko. 

Czy tak się jednak wydarzy? Szczerze… Nie mam pojęcia. Boję się, że wielu twórców, którzy dostaną możliwość położenia swoich rączek na tej marce, będzie chciało spełnić swoje marzenia z dzieciństwa i wepchnąć tam gdzieś Vadera, Luke’a, czy choć Chewbaccę. Odejście od tego będzie wymagało sporej odwagi i trzeba liczyć, że przyjęcie tego typu pozycji okaże się mieć tak duży wpływ na wytwórnię, że poczynione zostaną zmiany. 

To przecież dalej Star Wars. To przecież dalej te same zasady, które rządzą światem. To przecież dalej ta sama walka dobra ze złem, która bazuje na formule ze średniowiecznych opowieści o rycerzach, ale została pchnięta do kosmosu. Wystarczy tyle, nie trzeba wracać do konkretnych postaci, próbować kreować ich na nowo, albo wręcz odtwarzać tego, co fani doskonale znają. To prawie nigdy się nie udaje. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper