Graliśmy w reboot Saints Row. Właśnie taki reset był serii potrzebny
Pod nieobecność kolejnego GTA nowe Saints Row ma spora szanse przyciągnąć do siebie zarówno fanów serii jak i nowych graczy, wszak mamy tu do czynienia z rebootem, który mocno stonował z absurdalnymi akcjami, ale jednocześnie nie porzucił szalonego charakteru zabawy. Dzięki Koch Media mieliśmy okazję zagrać ponad 4 godziny w tytuł studia Volition na specjalnym evencie zorganizowanym w Warszawie.
Już na początku muszę wspomnieć, że bardzo pozytywnie zaskoczył mnie element, na który osobiście specjalnie nie liczyłem - fabuła i ukazanie początków Świętych, którzy budują od zera swoją przestępczą organizację po tym, jak zadzierają z okolicznymi gango-korporacjami. Jasne, historii "od zera do bohatera" mieliśmy już całkiem sporo, ale tutaj jednak działa to trochę inaczej, bo naszym celem jest rozwijanie całego imperium, walka z innymi gangami rywalizującymi między sobą, rozbudowywanie siedziby w Kościele, a nawet wybór ubioru, w jakim będą wozić się po dzielnicach nasi członkowie. Bardzo dobrze oddano chemię między bohaterami naszego gangu, co podkreślają niezłe dialogi i cut-scenki między misjami, w których nie brakuje wulgaryzmów i specyficznego humoru. A co ważne - postać stworzona w kreatorze, The Boss, doskonale wpisuje się w ten obrazek, nie czujemy, że gramy no-namem, który odstaje od reszty wykreowanych na potrzeby historii postaci. A tutaj nawet nasi wrogowie są bardzo charyzmatyczni.
W sosie stonowanego absurdu
Początkowo w skład grupy wchodzi więc czterech członków – wspominany The Boss (czyli szef/szefowa grupy i nasz bohater, który po nieudanej akcji zostaje wyrzucony z przestępczej korporacji Marshall Defense Industries), Eli (przedsiębiorca starający się zarobić dla grupy jak najwięcej kasy, nie zawsze w moralny sposób), Neenah (kierowca, pracowała wcześniej dla gangu Los Panteros) i Kevin (jeden z najpopularniejszych DJ-ów w Santo Ileso, który z kolei współpracował z konkurencyjną grupą neonowych Idoli). Cała paczka jest więc powiązana z półświatkiem i różnymi grupami przestępczymi, ale dochodzi do wniosku, że zacznie pracować na własny rachunek i stąd pomysł na przestępcze imperium – Świętych.
Nie da się ukryć, że klimat gry nie jest już aż tak odklejony od rzeczywistości jak w poprzedniej odsłonie, wszak nie walczymy z kosmitami, a ziemi nie zagraża zagłada. Mimo wszystko to wciąż gra, w której prawa fizyki łamane są nagminnie, a na wiele elementów po prostu trzeba przymknąć oko, by dobrze się bawić. Nie brakuje ckliwych scen, dramatów naszej ekipy, ale jednocześnie ta sama grupa morduje masowo swoich przeciwników, dokonuje kolejnych przestępstw, więc trzeba przyjąć taką koncepcję. Mnie atmosfera starego Saints Row nigdy nie siadła, a wraz z kolejnymi odsłonami było tylko gorzej, więc odejście od formuły rodem z Jackassa akurat uznaję za plus i po prostu lepiej zmiksowano tu absurd uwielbiany przez fanów serii z bardziej przyziemną historią skupiającą się na członkach gangu. Tym bardziej, że w narracje wpleciono ich prywatne życie.
Wspomniałem wcześniej o kreatorze i trzeba przyznać, że oferuje naprawdę masę opcji i swobody w kreacji bohatera wliczając w to tatuaże, blizny, protezy czy wielkość przyrodzenia. Jedynie liczba fryzur mogłaby być trochę większa. Postać możemy w trakcie gry edytować, odblokujemy też nowe ubrania i elementy kreatora, jak różne rodzaje faktur odzieży. Zresztą bogate opcje kustomizacji znajdziemy też w przypadku tuningu aut, czy broni, którą również możemy malować i ulepszać.
Miasto doznań
Nieźle wypada miasto, Santo Ileso, stylizowane na południowy zachód Stanów Zjednoczonych. Mamy tu zarówno tereny pustynne, nisko zabudowane przedmieścia jak i centrum miasta, gdzie podziwiamy szklane wieżowce. Jest na czym zawiesić oko, nie brakuje charakterystycznych budynków, mostów, miejsc z ładnym plenerem i choć zdecydowanie nie jest to największa miejscówka w historii gier z otartym światem, to osobiście zwiedzało mi się ją z przyjemnością. Co ważne - w kolejnych dzielnicach mamy sporo zadań niezwiązanych z główną osią fabularną, zbieramy palety z narkotykami, realizujemy płatne zabójstwa, kradniemy wybrane auta, wykonujemy misje poboczne związane z różnymi przybytkami jak warsztat czy sieć sklepów, gdzie możemy też uzyskać procent przychodów z działalności takich obiektów. Można też fotografować różne miejsca, by w ten sposób uzyskać elementy do ulepszania naszej siedziby czy po prostu kolejny punkt do szybkiej podróży. Praktycznie za każdą aktywność, czy to związaną ze strzelaniem, czy jazdą samochodem, dostajemy punkty XP. I podobnie jak w GTA - wszystkim zarządzamy aplikacjami w telefonie, co jest bardzo wygodne, choć sam rozwój postaci o pasywne perki i nowe zdolności przypisywane do spustów jest bardzo liniowy.
Siants Row nastawione jest przede wszystkim na strzelanie i efektowną demolkę podczas pościgów i rozpieduchy za kierownicą. Spodobała mi się różnorodność misji, w których wykorzystuje się różne mechaniki, jak holowany na lince kontener, którym można przygniatać goniących przeciwników, akcje z przeskakiwaniem z jednego auta na drugie, strzelanie po zajęciu stanowiska na dachu czy wykorzystywanie wingsuita. Zadania fabularne są dynamicznie, nie ma czasu na nudę, potrafią wrzucić nas w sam środek burzy piaskowej, nie wspominając o walce na myśliwcu. W misjach nie brakuje elementów otoczenia, które możemy zniszczyć używając jednego z przycisków, jest po prostu wybuchowo, a trup ściele się naprawdę gęsto. Co więcej - grę możemy przejść w co-opie, co akurat wypada rewelacyjnie. Na pokazie grałem razem z Moniką i akcje, w których jedna osoba kieruje autem, a druga ostrzeliwuje wrogów z dachu pędzącego samochodu, wypadają naprawdę miodnie.
Wybuchowa przygoda
Sam gunplay jest przyzwoity, największą radość sprawia sadzenie headshotów, czemu towarzyszy dźwięk i specjalna ikonka wyświetlana nad głową zabitego rywala. Niestety tego samego nie można powiedzieć o sztucznej inteligencji. Przeciwnicy pchają się masowo pod lufę, rzadko kiedy flankują, czasami miałem wręcz wrażenie, że mam do czynienia z hordą napierających zombie. Podobać mogą się na pewno efektowne egzekucje, bo po napełnieniu specjalnego paska możemy je wykonać na praktycznie każdym przeciwniku (pomijając tych z tarczą), co dodatkowo pozwala nam odzyskać zdrowie. Mimo wszystko podczas intensywnych wymian ognia brakowało mi choćby namiastki coversystemu, bo samo turlanie i blok nie zawsze sprawdzają się podczas niekontrolowanych zadym, a i różnorodność wrogów jest dość niewielka. Nie jest to trudna gra, czasami ma się wręcz wrażenie, że jest zbyt łatwa, a wszystko jest tak zaprojektowane, by gracz czerpał jak największą radochę z rozpierduchy bez niepotrzebnych przestojów. W opcjach mamy jednak całą masę suwaków, dzięki którym dostosujemy praktycznie każdy element gry do preferowanego poziomu wyzwania.
Mieszane odczucia mam w kwestii modelu jazdy. Jest na pewno efektownie, bo auta niszczą się dość mocno, a specjalny przycisk pozwala nam wchodzić w rajcujące drifty, ale jednocześnie fizyka jest dość frywolna, samochody latają w powietrzu jakby brakowało im wagi, a gdy uderzymy w ścianę jadąc na motorze kierowca dalej będzie na nim sztywno siedział, nie wylecimy też z auta przez przednią szybę. To arcade pełną gębą, co podkreślają liczne starcia na drodze, gdzie kolejny przycisk odpowiedzialny jest za taranowanie, ale znacznie lepiej ten element wspominam choćby z Mad Maksa, gdzie fizyka była bardziej realna i dopracowana choćby pod kątem odczuwalnego ciężaru aut. Inna sprawa, że różnorodność pojazdów jest naprawdę spora, bo są też helikoptery, łodzie, futurystyczne skutery, czołgi i inne wynalazki, a w garażu możemy je dodatkowo ulepszać. Nie tylko wizualnie, można nawet wstawić katapultę, która wystrzeli nas do góry zmieniając w latający pocisk na wingsuicie.
Graficznie tytuł stoi w generacyjnym rozkroku, powiedziałbym nawet, że zbyt mocno. Oświetlone zachodem słońca miasto wygląda przepięknie, cieszą wszelkie efekty świetlne towarzyszące wybuchom, otoczenie jest mocno zniszczalne, bo pękają nawet mury i rozwalają się mniejsze zabudowania, ale już animacja postaci trąci nieco myszką. Brakowało mi zmiennych warunków atmosferycznych, wygląd wody również mógłby być lepszy i generalnie widać, że jest to tytuł dość mocno zakorzeniony w poprzedniej generacji. Do takiego Red Dead Redemption 2, które ma już swoje lata, graficznie Saints Row nie ma startu. To napisawszy czekam jednak na premierę, bo bawiłem się przednio i z chęcią zobaczę jak rozwinie się fabuła, która mimo iż czasami korzysta z oklepanych motywów, to jednak przyciąga dobrze wykreowanymi postaciami.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Saints Row (2022).
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (41)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych