Gry są za długie? Cóż, nie trzeba ich kończyć…
W wielu dziedzinach życia jestem perfekcjonistą. I o ile czasem może się to wydawać zbawienne (wszak nie lubię pozostawiać rzeczy nieskończonych), o tyle są także momenty, gdzie przeradza się to w dość zgubne funkcjonowanie. Nie chodzi nawet o pracę, albowiem jako-tako staram się zapanować nad pracoholizmem, który niekiedy mnie dotyka, ale bardziej o motywy związane z rozrywką i czymś, co powinno być odpoczynkiem.
Chciałbym to wszystko pisać w czasie przeszłym i traktować jako problem miniony. Niestety, pomimo iż cały czas z tym walczę, a w wielu przypadkach udaje mi się nawet odnosić na tym polu zwycięstwa, to dalej nie jest to stuprocentowe wyplewienie kłopotu. Przekładając jednak sam problem na proste słowa - gdy już zacznę jakąś grę, muszę ją skończyć. Gdy przebrnę przez kilka odcinków serialu, nie mogę go pozostawić rozgrzebanego. Nawet jeśli są to kompletne wtopy.
Przy filmach nie stanowi to dużego problemu, wszak w najgorszym wypadku tracę godzinkę czy dwie… Przy serialach jest nieco gorzej, albowiem niekiedy może okazać się, że trzeba przemęczyć się nawet do kilkunastu godzin (nie wspominam o tytułach rozpłaszczonych na setki epizodów). Najgorzej jednak wypada to w kwestii gier wideo, które bardzo często są naprawdę długie i wymagające sporych nakładów wolnego czasu.
Czy gry są za długie?
Pojawia się więc proste pytanie - czy gry wideo są w dzisiejszych czasach za długie? Moja odpowiedź brzmi - nie. To proste i pewnie mógłbym już na tym etapie zakończyć tekst (wszak odpowiedziałem na pytanie z tematu), ale nie do końca o to w tym wszystkim chodzi. Pozwólcie, że doprecyzuję… Gry wideo nie są za długie (odpowiadają przecież na zapotrzebowanie graczy). Są natomiast w wielu przypadkach po prostu długie.
Wystarczy spojrzeć na najgłośniejsze tytuły z ostatnich lat. Posiłkując się portalem How Long To Beat, można bardzo szybko przejrzeć kilka z nich. Główna kampania w Elden Ring to średnio ponad 50 godzin, podobnie jest w przypadku znakomitego Red Dead Redemption 2, a także Wiedźmina 3: Dziki Gon. Jeśli chcemy natomiast ukończyć GTA V czy Final Fantasty VII Remake, warto zarezerwować sobie choć 30 godzinek.
Nawet stosunkowo liniowe produkcje jak na przykład God of War z 2018 roku czy Marvel’s Guardians of the Galaxy to przecież blisko 20 godzin. I znów mówię o samej fabule - bez wchodzenia w DLC czy kompletowanie wszystkich wyzwań. To naprawdę sporo czasu, zwłaszcza będąc osobą dorosłą z masą obowiązków. A przecież gier nie ubywa - zamiast tego pojawia się ich coraz więcej i więcej.
Jasne, dla równowagi muszę wspomnieć, że mamy także nieco krótsze pozycje. Jest znakomity Stray, który zadebiutował niedawno, a także choćby Kena: Bridge of Spirits czy odświeżenia Residentów. Wszystko to można zamknąć w kilku godzinkach. Balans jest ważny, a dla każdego powinno być coś dobrego, ale… Przecież nie chcemy z miejsca odrzucać znakomitych gier, bo nie mamy na nie czasu.
Pojawia się problem…
Kłopoty zaczynają robić się w momencie, kiedy mamy poczucie, że musimy grać w te gry do końca, a już nam się po prostu nie chce. Wiecie, mija kilkadziesiąt grubych godzin zabawy w Assassin’s Creed Valhalla, ale inne studia nie czekają, aż skończymy. W międzyczasie pojawia się sporo tytułów, które ostatecznie kończą wpisane na kupkę wstydu. I z jednej strony chciałby się już ich spróbować, bo mamy dość wikingów, a z drugiej… Głupio tak zostawić rozgrzebany projekt.
Tworzy się wewnętrzny konflikt, zaczynamy się irytować i pewnie wielu z Was (podobnie jak ja) łapie się na tym, że próbuje jak najszybciej zakończyć rozgrzebany tytuł. Zapominając w tym wszystkim o zabawie, jaką powinny dawać gry wideo. Wchodzą automatyzmy, pośpiech, a niekiedy wręcz uczucia podobne do stresu. I jestem serio pewien, że wielu z Was przynajmniej kilka razy w życiu się na tym złapało.
Czy gry trzeba kończyć?
No więc właśnie - w jaki sposób sobie z tym poradzić? Odpowiedź jest banalnie prosta i krótka. Gier wideo nie trzeba kończyć. Można? Można. Jeśli umiemy zapanować nad FOMO, to bez wątpienia fajnie jest potrafić cieszyć się rozgrzebane grą. Co więcej, jeżeli jakaś przynosi nam dużo dobrej zabawy, to czemu mielibyśmy chcieć ją kończyć? Nie każdy męczy się po stu godzinach w The Legend of Zelda: Breath of the Wild.
Ja na przykład w FIFE 22 dobiłem do 500 godzin. I choć nie wyobrażałem sobie, aby coś takiego mogło mieć miejsce, to w praktyce wyszło inaczej. Co ciekawe, wciąż nie mam dość. Nauczyłem się jednak (dobra - wciąż się uczę) - oczywiście z bólem - porzucać projekty, których nie muszę recenzować z przyczyn zawodowych, a które nie sprawiają, że bawię się przy nich dobrze. Jest za dużo fenomenalnych gier, aby tracić czas na irytację.
Na pierwszym miejscu frajda
Trzeba bowiem pamiętać, iż na pierwszym miejscu zawsze powinna być frajda. Gry wideo to rozrywka, a nie obowiązek. Nie wolno zapominać o tym i próbować usilnie być na bieżąco ze wszystkimi trendami i znajomymi w mediach społecznościowych. Nie każdy projekt musi przecież do nas trafiać i nie wszystkie najpopularniejsze muszą nam się podobać. To żaden wstyd nie skończyć gry. To po prostu racjonalne zarządzanie bezcennym czasem.
Apeluję więc z tego miejsca, abyście nigdy nie zatracili się w owczym pędzie za poznawaniem konkretnej historii, kosztem czerpania z niej przyjemności. To nie Szkoła Podstawowa czy Gimnazjum, gdzie trzeba było czytać średnio przyjemne lektury na czas. Gier wideo nie trzeba kończyć, ale trzeba się przy nich świetnie bawić. I jestem przekonany, że jeśli właśnie w ten sposób zaczniemy do tego podchodzić, powróci ta dziecięca radość z samego obcowania z tą branżą.
Przeczytaj również
Komentarze (112)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych