Ludzka stonoga - pokręcona historia filmu, który do dziś wzbudza ogromne kontrowersje
Osławione dzieło Toma Sixa z 2009 roku należy do nie tak licznej grupy filmów, o których słyszeli niemal wszyscy, choć zapewne mało kto je ostatecznie obejrzał. Rzeczywiście bowiem siła oddziaływania tego całkiem oryginalnego horroru zasadza się na samym pomyśle, który zniesmaczył wielu widzów, nawet tych przywykłych do przeróżnych eksperymentów.
Seans kultowych horrorów z dawnych lat, zwłaszcza tych, które za sprawą coraz bogatszej oferty festiwali filmowych można zobaczyć na dużym ekranie, przynosi często cenną naukę, ale może również zaskoczyć. Rok temu, na gdańskim Octopusie, miałem przyjemność po raz kolejny zobaczyć słynną “Muchę” Davida Cronenberga, okazującą się po latach filmem niezwykle aktualnym. Czym innym bowiem jest oglądany dziś, w erze post-pandemicznej, legendarny remake filmu z 1958 roku, jeśli nie obrazem traktującym o fatalnych skutkach pracy na home-office? Z drugiej jednak strony fani produkcji z Jeffem Goldblumem i Geeną Davis mogli w czasie wspominanej projekcji poczuć nieprzyjemne ukłucie, bo na wiele scen widownia reagowała śmiechem, co boleśnie unaoczniło, że legendarny obraz zwyczajnie się zestarzał i nie oddziałuje na współczesnego widza tak jak przed laty.
Doświadczenie to prowadzi do rozważań na temat tego czy jest obecnie coś, co straszy absolutnie wszystkich, a co nie wywołałoby salw śmiechu nawet kilkanaście lat po oficjalnej premierze? Duży potencjał do tego swoistego zjednoczenia w strachu (lub obrzydzeniu) ma body-horror, używany ostatnio choćby przez Julię Ducournau w “Titanie” i to nie tylko w końcowych scenach porodu “nowego człowieka”, ale również w tych prozaicznych, jak choćby umyślne łamanie sobie nosa, które widownia - niemal powszechnie - przyjmuje odwróceniem wzroku od ekranu. Z drugiej strony twórcy niezwykle rzadko wykorzystują ludzki strach przed owadami i innymi malutkimi stworzeniami, które w ostatnim czasie co prawda pojawiały się w filmach, ale raczej tych zdecydowanie nieudanych. Obie tendencje, z powodzeniem, połączył w swym słynnym obrazie z 2009 roku, holenderski twórca Tom Six, który przy okazji zdołał się również wedrzeć do mocno konserwatywnego i skostniałego świata horroru.
Można bowiem narzekać na obleśność idei przewodniej “Ludzkiej stonogi”, jak również zarzucić jej twórcom żerowanie na najniższych instynktach, łącząc wspomniane już strach i obrzydzenie, ale nie można mu odmówić oryginalności. Six, bazując na starym jak świat motywie szalonego naukowca, zaproponował bowiem koncept, który nikomu wcześniej nie przyszedł do głowy. Jego korzeni należy zaś szukać nie tylko w samej pokrętnej umysłowości Holendra, ale również w tradycji filmowej XX wieku, jak również wyjątkowo paskudnej europejskiej historii.
Gruby dowcipas
Na pytanie jak zrodził się ten chory, pokręcony pomysł należy odpowiedzieć: oczywiście z żartu. Holenderski scenarzysta i współwłaściciel agencji produkcyjnej Six Entertainment, którą prowadził wraz z siostrą, swego czasu oglądał w telewizji reportaż o sprawie schwytanego przez służby pedofila. Przebywając w gronie znajomych miał zażartować, że odpowiednią karą dla tego typu przestępcy byłoby przyszycie mu ust do odbytu otyłego kierowcy ciężarówki. Na mocno przyciężkawym dowcipie się jednak nie skończyło, bo twórca przez pewien czas rozmyślał nad tym pomysłem, a następnie podzielił się z nim ze swoją siostrą, Iloną, która od razu dostrzegła w nim marketingowy potencjał.
Najcięższe zadanie, znalezienia dla tego filmu finansowania, spadło zresztą na nią, a choć w owym czasie pojawiło się kilka jeżących włosy na głowie horrorów, które straszyły już na etapie samego przedstawiania fabuły, tak dziwaczny i odrażający koncept musiał budzić uzasadniony sprzeciw przedstawicieli kolejnych dystrybutorów, nawet tych z nimi zaprzyjaźnionych. Rodzeństwo postanowiło jednak odpowiednio go opakować, nie wyjawiając jakimi dokładnie częściami ciała będą ze sobą zszyte, bogu ducha winne, ofiary szalonego naukowca Josefa Heitera, okazującego się emerytowanym chirurgiem, który od zajmowania się rozdzielaniem bliźniąt syjamskich przeszedł do szczytnej idei łączenia ludzi. Niewyjawienie drobnego szczególiku prawdopodobnie uratowało finansowanie dla tego projektu, bo choć Ilona Six wspominała, że na testowym pokazie kilka osób wyszło z sali, na storpedowanie premiery tego filmu było już za późno…
Równie trudne okazało się znalezienie odpowiednich aktorów do zagrania czterech głównych ról w tym obrazie. W przypadku najbardziej chwalonego za grę w nim Dietera Lasera sprawa była prosta: Tom Six zobaczył tego aktora w niemieckim filmie “Fuhrer Ex” i od razu upatrzył go sobie do głównej roli. W trakcie pierwszej rozmowy z odtwórcą streścił scenariusz obrazu, często dokładnie opisując poszczególne ujęcia, sprawiając przy tym wrażenie artysty bezgranicznie zaangażowanego w swój projekt, co zaimponowało Laserowi. Gdy odtwórca w końcu otrzymał scenariusz, był jednak zszokowany i początkowo zastanawiał się nad rezygnacją. Wtedy jednak - jak sam stwierdził - odkrył głębszy poziom tej historii, która okazała się według niego swoistą refleksją na temat faszyzmu i eksperymentów, jakie naziści mieli przeprowadzać podczas II wojny światowej. Po premierze wspominał o doświadczeniu współczesnych Niemców, urodzonych w trakcie lub tuż po wojnie, naznaczonych zbrodniczymi działaniami swych przodków, odwołując się zresztą do osobistych, wczesnych myśli o tym, że czuje się dziecko, którego ojciec poszedł do więzienia za zabójstwo. Postać Josefa Heitera stała się dla niego groteskową parodią nazistowskiej psychiki.
Skomplikowany okazał się naturalnie także casting do ról ofiar szalonego naukowca, który był przeprowadzany w Nowym Jorku. Zgłosiło się do niego sporo młodych aktorów, zainteresowanych rolą w europejskim horrorze, którzy jednak często opuszczali salę przesłuchań tuż po wstępnych informacjach na temat tego projektu. Rodzeństwo Six kilkukrotnie miało usłyszeć pytanie czy nie jest to przypadkiem film pornograficzny, co znalazło zabawny epilog już kilkanaście miesięcy później. Rok po premierze ich filmu pojawiła się bowiem parodia XXX, zatytułowana “The Human Sexipede”, w której - jak łatwo się domyśleć - zszywane ze sobą były nieco inne części ciała. Trójką odważnych, którzy zdecydowali się na udział w tym przedsięwzięciu, okazali się Ashlynn Yennie, Ashley C. Williams i Akihiro Kitamura. Druga z nich sama wyznała, że była po prostu ciekawa kim są ludzie, którzy zdecydowali się na realizację takiego obrazu, z kolei Kitamura miał zostać zastępcą innego aktora, który doznał kontuzji, a z początku wydawało mu się, że zagra w komedii. Wieść o tym, że jest to horror sprawiła jednak, iż mocno zapalił się do tego projektu.
Wyjście ze strefy komfortu
Ci, których ciekawość zaprowadziła tuż przed progi piekła, mogli już w trakcie seansu przekonać się, że film ostatecznie nie jest tak odrażający i wywrotowy jak sam koncept, zwłaszcza jeśli zestawić tę produkcję z produktami tzw. nowej francuskiej ekstremy, nie tylko obiecującymi, ale ostatecznie - ku uciesze lub zgubie widzów - zwykle dostarczającymi wyjątkowo intensywnych doznań. Jak łatwo się jednak domyśleć realizacja “Ludzkiej stonogi” była doświadczeniem niezwykle trudnym, dla większości twórców, w tym również scenarzysty. Niezwykle bojaźliwie odnoszący się do wszelkich doświadczeń z lekarzami i szpitalami Tom Six miał zawrzeć w skrypcie dokładny opis samego, szalonego projektu Josefa Heitera, tworząc coś co nazwał “swym prywatnym koszmarem”. Tuż po skończeniu filmu zdecydowano się - po konsultacji z holenderskim chirurgiem - opatrzyć go przypisem o “stuprocentowej zgodności z wiedzą medyczną”, co okazało się bujdą. Kwestia ta była dyskutowana choćby w nowozelandzkiej telewizji TV3, gdzie wypowiadał się na ten temat uznany lekarz, a następnie stała się przedmiotem innych komentarzy, utrzymanych w podobnym duchu.
Ciężka dla innych aktorów była również współpraca z Dieterem Laserem, który hołdując metodzie Stanisławskiego, wcielał się w postać obłąkanego naukowca także w przerwach między kręceniem poszczególnych scen, co oczywiście nie robiło dobrego wrażenia na kolegach z planu. Na szczęście podczas przerw starał się jak najczęściej przebywać z dala od reszty załogi. Nawet on miał jednak problem z wypowiadaniem niektórych kwestii, jak choćby słynne “Nakarm ją! Nakarm ją”, które powodowały obrzydzenie większej części ekipy realizującej film (poczynając od samego odtwórcy), podczas gdy reżyser mógł zacierać ręce, bo - według własnych słów - już wtedy wiedział, że jego dzieło będzie prawdziwym hitem.
Tak też się stało, bo choć wyjątkowo obrzydliwy obraz - z wiadomych względów - nie mógł liczyć na dużą frekwencję w kinach, ostatecznie sprzedano ponad 55 tysięcy sztuk DVD i Blu-Ray, a produkcja ta przypadła do gustu fanom horrorów, którzy przyjęli ją jako powiew świeżości w mocno już skostniałym gatunku kina grozy. O dziwo film otrzymał również kilka pozytywnych not, bo choć przyznania choćby połowy gwiazdki odmówił mu słynny Roger Ebert - często zresztą mający problemy z klasyfikacją wielu przedstawicieli oryginalnych filmów gatunkowych - to całkiem wysoko ocenili go m.in. wysłannicy Empire i Entertainment Weekly, co jednak nie miało dla popularności filmu większego znaczenia, bo od początku wiadomo było, że ma on dotrzeć do konkretnej grupy odbiorców.
Pozostawiając zupełnie na boku kontrowersje, a nawet zwyczajowe poszukiwanie głębszego sensu - pojawiające się nawet w kontekście takich pozycji jak osławiony “Serbski film” - należy zauważyć kilka oczywistych nawiązań. Podstawowym jest oczywiście - nieprzypadkowo pojawiająca się już na początku tego artykułu - twórczość klasyka body-horroru, czyli Davida Cronenberga, który na szczęście dla siebie nigdy nie był zainteresowany wyłącznie straszeniem czy wywoływaniem wśród widzów obrzydzenia, choć o dziwo wciąż bywa z tym łączony, co widać choćby po odbiorze jego ostatniego dzieła. Trudno uciec również od skojarzeń z japońskimi horrorami, spod znaku Takashiego Miike czy nawet Shinji Tsukamoto, a także dla wielu pierwszym, mocnym doświadczeniem filmowym, czyli “Salo, 120 dni Sodomy” Pier Paolo Pasoliniego. Zestawienie to ujawnia jednocześnie jak płytkim, bo ślizgającym się po powierzchni i obliczonym wyłącznie na zaszokowanie widowni, obrazem jest “Ludzka stonoga”, przy okazji jednak pokazującym wielką siłę oryginalnego motywu przewodniego, który często jest w stanie wypromować nawet, średnią w gruncie rzeczy, produkcję.
Przeczytaj również
Komentarze (76)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych