Gamescom 2022: Graliśmy w Gungrave G.O.R.E.. Wehikuł czasu do lat 90.
Zupełnie wyleciało mi z głowy, że anime Gungrave powstało na bazie gry, a nie na odwrót. Seria znana z PS2 jakiś czas temu zaliczyła średnio udany powrót na VR, a teraz doczeka się pełnoprawnego sequela. Czy jednak komukolwiek jest on potrzebny?
Miejmy to już za sobą. Tak, to produkcja, która jest zakorzeniona w latach 90. ubiegłego wieku. Archaizm i rozwiązania nie z tej epoki biją z ekranu od pierwszych minut, to tytuł, który nie płynie z prądem współczesnych rozwiązań, jest skierowany głównie do fanów automatowych strzelanin, które najlepsze lata mają już za sobą. Ale może w tym szaleństwie jest metoda? Dawno już bowiem nie czułem takiej nostalgii i tęsknoty za stylistyką i formułą, jaką prezentuje Gungrave G.O.R.E. I od razu przypomniało mi się demko Die Hard Trilogy z PSX-a, choć była to przecież strzelanina na szynach.
A może takie wspomnienia wywołała u mnie spora liczba dopracowanych wstawek FMV, które nakręcają nas na fabułę? Od razu przypomina mi się jak chwaliłem się kolegom wstawkami z FF VII i tutaj sekwencja FMV również robią spore wrażenie. Umówmy się, fabuła nie odgrywa tu jednak wielkiej roli. Tytułowy Grave to kolo z dwoma gnatami i trumną na plecach, przywrócony do życia, by wraz z seksowną Miką (tu ponownie szeroki uśmiech do stylistyki z lat 90.) i jej organizacją walczyć z syndykatem, który rozprowadza na świecie narkotyk o nazwie SEED. I choć kryje się pewnie za tym jakieś drugie dno, jest to tylko pretekst do tego, by robić na zamkniętych poziomach coraz większą rozpierduchę.
Początkowo ciężko jest Gungrave G.O.R.E. polubić. Bohater porusza się wolno, niczym mucha w smole, podczas wymian ognia podświadomie szukałem jakiegoś cover-systemu, czegoś, co pozwoli mi się ukryć, zaplanować kolejny ruch, ale znalazłem głównie przewrót, również nieco ślamazarny, który pozwalał unikać ataków wroga. Tutaj trzeba przestawić się po prostu na ofensywny aspekt zabawy – Grave może ciskać pociskami na lewo i prawo, w czym pomaga autocelowanie, jest uzbrojony w łańcuch do przyciągania wrogów (średnio leżała mi ta mechanika), potrafi złapać przeciwnika i wykorzystywać go jak żywą tarczę i może ładować zadające masakryczne obrażenia ataki. Im więcej przeciwników ślemy do piachu, tym większy licznik combo nabijamy (przy GORE robi się ciekawie), co pozwala na jeszcze większą zadymę. Jedna ważna rzecz – trzeba pamiętać o ładowaniu tarczy, która napełnia się w chwilach gdy nie obrywamy, bo bez niej HP dość szybko nam zejdzie doprowadzając do śmierci. I tak to się kręci w tunelowych, mocno ograniczających swobodę poruszania się poziomach.
Jeśli czujecie tu trochę posmak klasycznych odsłon Devil May Cry to dobra droga. Każdy poziom oceniany jest na końcu zabawy, a im bardziej efektowny i zróżnicowany styl, tym większa szansa na lepszą ocenę. Wiadomo, każdy będzie chciał wbijać oceny S, bo dzięki temu będzie można też szybciej rozwijać naszą postać kupując różne skille. Gra nie wydaje się jakoś specjalnie trudna, ma bardzo dobrze rozłożone checkpointy, jeśli wpadniemy w rytm rozpoczniemy istny taniej śmierci, gdzie pociski wystrzeliwane są nie w setkach, a tysiącach, a zdejmowanie kolejno napierających hord wrogów wywołuje uśmiech na twarzy nawet jeśli nie grzeszą oni inteligencją. Choć braku różnorodności nie można im zarzucić i czasami wymagają odmiennej strategii walki.
Oprawa podobnie jak cała reszta, prezentuje się momentami dość archaicznie, zwłaszcza gdy spojrzymy na wrogów i niektóre tekstury otoczenia przypominające czasy PS3. Animacja Grave’a jest jednak niczego sobie, a to on jest na pierwszym planie. Czuć w tym wszystkim japońską stylistykę, dlatego też nie bez powodu gra porównywana jest z Devil May Cry. I choć Grave potrafi wyprowadzić proste combosy, to jednak nie jest to slasher, a strzelanka rodem z automatów, którą albo pokochacie zaliczając kolejne killromy wypełnione wrogami i pokręconymi bossami mimo wielu archaizmów, albo gra odrzuci Was przy pierwszym podejściu. Część elementów otoczenia ulega rozwałce, ale tempo gry jest tak zabójcze, że czasami nie mamy nawet czasu tego tańca śmierci podziwiać. I tylko brutalne finishery, gdy wrogowie są oszołomieni, niezmiennie cieszą oko uzupełniając przy okazji tarczę.
Szykuje się więc tytuł przede wszystkim dla miłośników serii oraz strzelanin rodem z lat 90. Reszta może mieć problem z odnalezieniem się w tym klimacie, ale przyznam, że osobiście potrzebuję czasem takich tunelowych, przynoszących frajdę ze strzelania gier, które pozwalają odpocząć od tych wszystkich sandboksów tworzonych niczym na taśmie produkcyjnej.
Przeczytaj również
Komentarze (26)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych