Cena Skyrim na Switcha to przesada. Nie w tym kierunku powinna iść branża
Kurczę, podchodzę tak do tego tekstu i w głowie kołacze mi po prostu myśl - lub raczej przeświadczenie - że nie lubię pisać artykułów o pieniądzach. Jest to jakieś takie… Nieprzyjemne. I nie wynika nawet z faktu samej tematyki kasy, ale bardziej tego, że gdy już się za to biorę, to zazwyczaj w negatywnym znaczeniu. Wiecie, piszę o kwestiach cen wyłącznie wtedy, gdy coś niefajnego dzieje się w naszej ukochanej branży.
I w 99 procentach przypadków chodzi oczywiście o jakieś kiepskie zagrywki wydawców tudzież zwyczajne podwyżki cen w ogólnej skali. O tym pisałem niedawno i choć konkluzją było, że w pewnym sensie trzeba się przyzwyczaić, to zaznaczyłem wielokrotnie, że sam proces jest po prostu słaby i najlepiej, gdyby nigdy do niego nie doszło. Da się jednak zrozumieć, że koszta większych produkcji są odpowiednio większe.
O ile więc jestem w stanie jakkolwiek usprawiedliwić podwyżki cen nowości z segmentu AAA (lub nawet, jak niektórzy określają te największe gry, AAAA), o tyle nie potrafię zrozumieć, co siedzi w głowach ludzi, którzy wyceniają niekiedy odświeżone wydania. Niezależnie od tego, czy mowa tu o remasterach czy remake’ach. W obu tych przypadkach (choć drugi jest pewnie przyjmowany z mniejszym bólem) jest to sprawa niepoważna.
Skąd temat?
No dobra, ale tak, jak wspomniałem we wstępie, tego typu teksty nie są wklepywane przeze mnie na klawiaturę bez powodów. Coś się musi stać. I tak też było w tym przypadku. Tym razem chodzi oczywiście o kompletnie idiotyczną decyzję Bethesdy związaną z The Elders Scrolls (nie pierwszy i nie ostatni raz, niestety…). Jak się bowiem okazuje, gra rzeczywiście, na potwierdzenie plotek z ostatnich miesięcy, trafiła na Nintendo Switch.
Produkcja wskoczyła do wirtualnego sklepu w formie niespodzianki i to chyba najlepsze, co mogli zrobić wydawcy, aby uniknąć linczu jeszcze przed samą premierę. Dlaczego? Otóż The Elder Scrolls V: Skyrim Anniversary Edition możecie kupić na Nintendo Switcha za 289,80 zł. Tak, nie pomyliłem się z przecinkiem - za niemal jedenastoletnią grę trzeba zapłacić prawie trzy stówki. Nie potrafię tego usprawiedliwić.
I wiem, że pewnie zaraz pojawi się ktoś, kto usprawiedliwi taki ruch Bethesdy, pisząc, że przecież dorzucają nam kilka nowych zadań, lochów, broni, czarów czy ostatecznych przeciwników, a także wszystkie wydane dotychczas DLC (te mniejsze i większe), ale… Poważnie ktoś sądzie, że warte jest to takiej kasy? No, w zasadzie posiadacze Skyrima na Pstryka mogą dokupić ulepszenia za osiem dych. Cóż za łaska, dzięki!
A tak serio… Nie. To wciąż mega słabe. Bo nikt chyba nie ma wątpliwości, że osiem dyszek za kilka mniejszych urozmaiceń w TES V to cena zdecydowanie wygórowana. Zwłaszcza że za niewiele więcej możemy dostać dziś porządne produkcje z segmentu AA, które tworzone były praktycznie od podstaw, a nie zaledwie „podkręcane”. Jest to w pewnym sensie precedens, który bardzo mnie irytuje.
Skąd zdenerwowanie?
Jak wspomniałem, w pewnym sensie jestem w stanie zrozumieć niektóre podwyżki cen. Serio, może brzmieć to głupio, ale niestety wzrost cen życia i temu podobnych elementów, napędza cenę utrzymania pracownika, a co za tym idzie, samą produkcję. Stąd kilkadziesiąt złotych drożej za nową grę AAA jest jeszcze względnie zrozumiałe. Choć, umówmy się, jest to mocne szukanie usprawiedliwień, gdyż wiemy, że nie o to chodzi.
Jeśli jednak jedenastoletnia pozycja, która jest lekko podrasowana i oferuje kilka małych dodatków, sprzedawana jest niemal w kwocie za nową grę AAA i to w nowym wymiarze cenowym… Mówimy tu o sporym nieporozumieniu. Ktoś się ostro pogubił w dopasowywaniu metek i będę bardzo, ale to bardzo zdziwiony, jeśli na koniec dnia w dziale finansów Bethesdy stwierdzą, że to był dobry pomysł.
Dla mnie na tym etapie jest to zwykłe zdzieranie kasy z graczy, którzy chcieliby po prostu sprawdzić, czym w rzeczywistości jest ten legendarny The Elder Scrolls V: Skyrim. I zdaję sobie sprawę, że wielu posiadaczy Nintendo Switch i tak to zrobi - to bardziej niż pewne. Z czysto konsumenckiego punktu widzenia nie powinno jednak tak być i niesamowicie mnie irytuje, że muszę o tym nawet pisać.
Podsumowując…
Nie potrafię znaleźć racjonalnego argumentu za tym, że cena powinna być tak wysoka. Przy większości odświeżeń jest to dla mnie absurdalny ruch, a w przypadku jedenastoletniej produkcji, która pojawiała się już dosłownie na każdym sprzęcie i w każdej możliwej formie, jest to zwyczajnie przesadą. I pokazuje tylko, że dziesięcioletnie od premiery nie jest dla Bethesdy formą świętowania, a zaledwie okazją na zarobek.
Zresztą, wydają Anniversary Edition, gdy zbliżamy się do jedenastych urodzin. Jest to więc po prostu wykorzystanie nazwy, aby gracze posiadający Nintendo Switch byli kolejnymi, którzy zasilą portfele najwyżej postawionych osób w firmie. Nie zamierzam oczywiście nikomu zaglądać do kieszeni i - wierzcie mi - daleko mi do tego, ale nie potrafię po prostu zrozumieć, dlaczego ktoś miałby uznawać takie coś za dobry ruch i krzyczeć potem, że gry są robione z miłości dla graczy. Absurd I tyle.
Przeczytaj również
Komentarze (121)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych