Cobra Kai

Cobra Kai to serial niemal doskonały. Taki powrót po latach to prawdziwa perełka

Kajetan Węsierski | 13.10.2022, 21:30

Stworzenie dobrej kontynuacji w świecie filmów i seriali jest zadaniem bardzo trudnym. Wykreować produkcję, która przebija pierwszą część, jest prawdziwą sztuką. Jeszcze bardziej wymagające jest natomiast stworzenie dobrej kontynuacji, ale po wielu latach przerwy. Wiecie, taki powrót do kultowej marki po kilku dekadach od jej debiutu. Wtedy trzeba walczyć nie tylko z poziomem serii, ale także ciepłymi wspomnieniami fanów. 

Wychodzi to bardzo rzadko. Jasne, są przypadki, w których rzeczywiście twórcom udaje się sprostać wymaganiom największych wielbicieli marki (swego czasu napisałem o tym nawet cały tekst), ale to zdecydowana mniejszość. Dużo łatwiej podkopać reputację konkretnej serii, aniżeli odpowiednio ją kontynuować i dobudować coś sensownego. Niestety jesteśmy świadkami takich sytuacji wyjątkowo często. 

Dalsza część tekstu pod wideo

I bałem się, że podobnie będzie z Cobra Kai. Choć bowiem nie oglądałem Karate Kida w momencie jego debiutu, to zrobiłem to pierwszy raz niemal dwie dekady temu i od tamtego czasu wracałem do opowieści o Danielu i Panu Miyagim mnóstwo razy. Myślę, że mogę wręcz stwierdzić, iż mam do tych filmów słabość (trzy z czterech są dla mnie znakomitymi przedstawicielami kina o karate). 

Cobra Kai to perfekcja w każdym calu 

Wszelkie obawy zostały jednak rozwiane już po pierwszych kilku odcinkach. Wyobraźcie sobie, jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że mamy tu do czynienia z serialem, który nie zamierza grać na nostalgii fanów. Albo inaczej - robi to, ale niezwykle zgrabnie, trafnie i w odpowiednich proporcjach. Te zastrzyki miłych wspomnień są nam dawkowane, a na pierwszy plan wychodzą zupełnie nowe historie. 

Choć bowiem nie brakuje tu nawiązań i bohaterów z oryginalnych odsłon (już na początku dostajemy Johnny’ego i Daniela), to na pierwszy plan wysuwa się nowe pokolenie. Mamy dzieci wspomnianych facetów, a także ich rodzeństwo, znajomych i szkolne problemy. Karate dalej odgrywa tu ważną rolę, ale można ze sporym przekonaniem stwierdzić, że stanowi po prostu spoiwo dla wątków, które są poruszane. 

Jest tu bowiem masa codziennych nastoletnich kłopotów. Tu kłopoty w domu, tam kłótnie szkole, a jeszcze gdzie indziej elementy bycie nękanym i nękającym. Sprawia to, że podczas seansu naprawdę trudno się nudzić. Nie mamy bowiem wałkowania tych samych tematów, a odpowiednio ogrywane mniejsze i większe sprawy, które idealnie rozkładają się na dziesięcioodcinkowe sezony. 

Nie można narzekać na monotonię, a to chyba najlepsza laurka, jaką można złożyć serialowi ciągnącemu się przez kilkadziesiąt epizodów. Właśnie - nie zaznaczyłem tego na początku, ale obecnie jesteśmy już po pięciu pełnych sezonach „Cobra Kai” i nic nie wskazuje na to, abyśmy mieli zbliżać się do końca. Wciąż jest tam sporo motywów, które można poruszyć, a scenarzyści udowadniają, że w razie czego można przekraczać kolejne granice. 

Pięć sezonów, każdy świetny

Kapitalne jest tu natomiast to, że właściwie żaden sezon nie był słaby. Cóż, dla masy osób najgorzej wypadł ten najnowszy, albowiem w wielu momentach stanowił rzekome „przegięcie”. Cóż, nie potrafię się z tym zgodzić. Mamy po prostu nowe zagrożenie - i choć oczywiście wydaje mi się ono znacznie bardziej niebezpieczne, niż w poprzednich sezonach, to wciąż stąpamy tu po ziemi. Albo, będąc bliżej klimatu, po macie. 

Co więcej, przy okazji każdej nowej puli odcinków dostajemy jakąś postać, mającą na celu przypomnieć nam filmy sprzed lat. Pojawiają się znane twarze po latach i jest to, nie ukrywam, coś wspaniałego. Nigdy nie przytłacza, nie daje poczucia żerowania na nostalgii, a zamiast tego fantastycznie uzupełnia historię. Widać, że twórcy działają tu z dużym szacunkiem do oryginału i pomysłem, który realizowany jest skrupulatnie od początku, aż do końca. 

Rzadkością jest, aby w tak stabilny sposób trzymać ten sam poziom. Tu się jednak udaje. I nawet jeśli Daniel czy Johnny nie są już tymi samymi postaciami, co w pełnometrażowych filmach, to najlepsze we wszystkim jest to, iż twórcom udaje się dalej ich rozwijać jako bohaterów. Co więcej, mamy tu nie tylko do czynienia z otwieraniem i zamykaniem wątków toczących się na przestrzeni serialu, ale również takich, które zaczęły się w dziełach kinowych i nigdy nie doczekały się domknięcia. 

No mercy!

Nie mam pojęcia, w którym kierunku twórcy będą pchali „Cobra Kai”. Jestem jednak przekonany, że jeśli zainteresowanie serialem dalej nie będzie słabnąć, to będziemy mogli liczyć nie tylko na kolejne sezony, ale także na spin-offy. Trudno sobie wyobrazić, aby Netflix zakopał swoją kurę znoszącą złote jajka. Oni nigdy nie funkcjonowali w ten sposób i nie wydaje mi się, aby zamierzali to zmieniać. 

Co się jednak stanie, gdy wspomniane kilka akapitów wcześniej granice zostaną przekroczone? Cóż - pozwolę sobie zacytować tu mojego dobrego kolegę, który napisał, nieco hiperbolizując, że „jeżeli w sezonie 10. dojo Cobra Kai będzie zagrażało wszechświatowi, to się na to pisze”. I mogę się pod tym podpisać obiema rękami. Mam ogromną słabość do tego serialu i nie zamierzam ukrywać, że patrzę na niego właśnie przez taki pryzmat. 

Dotychczas twórcy mnie jednak ani razu nie zawiedli i liczę, że to się nie zmieni. Jest przecież jeszcze sporo elementów z przeszłości, które można poruszyć. Wciąż da się mierzyć wyżej i dalej, a przy tym w dalszym ciągu można rozwijać młodych, oplatając całe sezony w wątki związane z ich problemami wynikającymi z dojrzewania. O karate się nie martwię - duch Pana Miyagi cały czas krąży nad tym serialem. Coś wspaniałego. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper