Czy mamy do czynienia z przesytem produkcji o superbohaterach?
Ostatnio naszła mnie pewna myśl. Jedna z tych, których, prawdę mówiąc, jeszcze kilka lat temu kompletnie bym się nie spodziewał. Taka, która po wejściu do mojej głowy najpierw mnie zaskoczyła, później nieco poruszyła, a ostatecznie nawet delikatnie rozbiła. Jej treść jest tytułem tego tekstu. Zacząłem się bowiem zastanawiać, czy patrząc z obecnej perspektywy, mamy do czynienia z przesytem produkcji o superbohaterach.
Jasne, na pierwszy rzut oka może wydawać się to durnym stwierdzeniem, bo przecież jasne jest, że gdy mamy popyt, to jest także podaż. To właśnie te tytuły - zarówno w świecie filmów pełnometrażowych, jak i seriali - cieszą się największą popularnością, generują największe przychody, a przy tym wszystkim realizowane są z użyciem rekordowych wręcz budżetów. To powinno stanowić odpowiedź.
A jednak tak się nie dzieje… Obserwując ten rynek, a także to, jak przyjmowane są kolejne produkcje, można odnieść wrażenie, że w pewnym sensie mocno się znudziły. Wiele osób nie czuje już takiego przywiązania do tego gatunku, a przy tym ma coraz większe wymagania. I trudno się temu dziwić. Fenomen pozycji tego typu ciągnie się już od blisko dekady, a natężenie nowości zdecydowanie może przybijać.
Kalendarze wypełnione po brzegi
Nie trzeba być wcale wielkim znawcą kina ani zagłębiać się w produkcje niezależne i fanowskie dzieła wrzucane na YouTube. Wystarczy zerknąć na kalendarze największych premier od gigantycznych wytwórni. Już tam da się odnieść wrażenie, że trudno jest coś jeszcze wepchnąć pomiędzy ustalony już premiery, a mimo tego… Wydaje się, że cały czas podejmowane są próby wciskania kolejnych rzeczy na siłę.
Spójrzmy choćby na Kinowe Uniwersum Marvela. Choć jestem ogromnym fanem marki i większość z Was zdaje sobie z tego sprawę, to nie potrafię nie widzieć tego, w jakim kierunku wszystko się tu rozwija. Gdy mieliśmy po 2-3 filmy w skali roku, to każda taka premiera była czymś wyjątkowym - małym świętem, które chciało się celebrować w kinie w gronie najbliższych znajomych.
Obecnie podochodziły seriale, odcinki specjalne i krótkie metraże. Sprawia to, że w ciągu roku właściwie nie ma miesiąca, który wolny byłby od jakichkolwiek ekranizacji Marvela. I oczywiście widzę w tym plusy - w zasadzie ekscytuję się każdą nowością, to nie umyka mi także fakt, że w dużej mierze nie smakuje to już jak coś specjalnego, a po prostu kolejny element układanki - takiej, na której ułożenie się już nie czeka tak bardzo, jak dawniej.
A przecież nie samym Marvelem żyje człowiek! Coraz śmielej poczyna sobie w świecie filmów kinowych DC, które w pewnym sensie podzieliło się na dwie części - DCEU oraz adaptacje komiksów DC, ale niepowiązane ze sobą. I oczywiście ich również pojawia się po kilka w roku. Wciąż Wam mało? Pamiętajcie, że mamy wiele pozycji spoza dwóch głównych wydawnictw - tacy „The Boys” czy „Invincible” robią sporo szumu.
Skąd pomysł o przesycie?
Sama myśl, która wpadła mi do głowy, nie wzięła się bynajmniej znikąd. Stoi za nią poznawanie ocen do serialu She-Hulk. Ja sam jestem raczej umiarkowanie zadowolony z seansu (optymistycznie to opisując), ale zdecydowana większość widzów nie kryje swojego rozczarowania, niezadowolenia i niemal podirytowania tym, w którym kierunku pociągnięto historię Jennifer Walters.
Jasne, to przecież tylko jeden serial i wpadka może zdarzyć się każdemu, ale… Mamy tu do czynienia z tendencją spadkową. Mam wrażenie, że mało jaka produkcja skupiająca się na nowym bohaterze, który ma zawitać do dużego świata, przyjmowana jest pozytywnie. Dzieje się tak już od jakiegoś czasu i pokuszę się nawet o stwierdzenie, że w najbliższych miesiącach na pewno się to nie zmieni.
Już za chwilę debiutuje na przykład "Black Adam", a jakieś trzy tygodnie później sequel Czarnej Pantery. Jeszcze na tym etapie jestem w stanie dać sobie rękę uciąć (najwyżej później będę pisał teksty wyłącznie prawą), że film z Dwaynem Johnsonem zostanie odebrany co najwyżej przeciętnie. W przypadku kontynuacji Czarnej Pantery będzie podobnie - dostaniemy wszak nową postać, która przyodziej maskę z Wakandy.
Światełka w tunelu nie widać…
Martwić może na pewno to, że nie widać światełka w tunelu i dopóki wszystko to generuje kolosalne przychody, nie będziemy mieli do czynienia ze zmniejszeniem liczby produkcji. Nie zdziwię się, jeśli będzie ich coraz więcej. Jak już wcześniej wspomniałem, Marvel i DC to jedno, ale jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, gdzie kolejne wytwórnie tłumnie ładują pieniądze w herosów z innych wydawnictw komiksowych.
Czy tak rzeczywiście będzie? Na ten moment to najwyżej wróżenie przyszłości na bazie obecnego stanu rynku, ale jeśli trend się utrzyma, to możliwości będą dwie. Albo wytwórnie będą musiały znacząco podnieść jakość oferowanych treści, albo widzowie zaczną coraz bardziej krytycznie do tego wszystkiego podchodzić. Gdy za dzieciaka miałem okazję oglądać kreskówki wyłącznie u dziadków, to chłonąłem wszystko jak leci - w erze Netflixa jestem dużo bardziej wybredny.
Tak się dzieje zawsze. Mamy więcej punktów odniesienia, większy wybór i znacznie większe wymagania. Niestety dochodzimy do sytuacji, w której produkcje superbohaterskie przestają zaspokajać w nas to poczucie wysokiej jakości, którego oczekujemy. Sytuacja nie jest jeszcze patowa, ale mam pesymistyczne wrażenie, że bliżej jest tu do przełożenia ilości nad jakość, aniżeli próby zrównania jakości z ilością.
Przeczytaj również
Komentarze (67)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych