The D is silent. Jak powstawało Django Quentina Tarantino, które dziś kończy dziesięć lat
Powiedzieć o Quentinie Tarantino, że jest twórcą bezkompromisowym to jak nic nie powiedzieć, ale mało kto spodziewał się nawet po nim tak nietypowego podejścia do jednego z najtrudniejszych tematów w amerykańskiej historii, jakim jest stosunek do niewolnictwa i rasizmu. Mowa oczywiście o obchodzącym dziś dziesięciolecie “Django”, które tuż po swej premierze wywołało spore kontrowersje.
Koncepcja filmu, który ostatecznie stał się najdroższą jak dotąd produkcją wyreżyserowaną przez Quentina Tarantino, miała się pojawić już w 2007 roku, jeszcze przed premierą innego, rewizjonistycznego, ale tym razem dotyczącego II. wojny światowej, filmu “Bękarty wojny”. Amerykański reżyser rozmyślał wtedy nad scenariuszem do obrazu, mówiącego o ponurej, amerykańskiej tradycji, który jednak pozbawiony byłby powagi i patosu, jaka zwykle cechowała podobne dzieła w przeszłości, a przypominałaby raczej spaghetti westerny. Traf sprawił, że w owym czasie Tarantino pracował nad książką o Sergio Corbuccim, włoskim twórcy, którego wprost uwielbiał, a w którego filmach - prócz czystej rozrywki - widział również interesujący przypadek rozliczania się z faszystowską przeszłością Włoch. “Nie wiem czy Sergio myślał o tych rzeczach w momencie, gdy realizował swój obraz, ale wiem, że ja mam to na myśli i mogę temu podołać!” - jak pomyślał, tak też zrobił.
Oscarowy – jak się później okazało - scenariusz do filmu powstawał przez kilka miesięcy i ostatecznie został przedłożony wytwórni, The Weinstein Company w kwietniu 2011 roku. Mniej więcej w tym samym czasie Tarantino współpracował z filmowcem i raperem, znanym przede wszystkim z członkostwa w legendarnym Wu Tang Clan, RZĄ, przygotowującym własny film, który w swych założeniach wydawał się być podobny do pomysłu twórcy “Pulp Fiction”. Początkowo obaj myśleli zresztą, by połączyć siły, robiąc swoisty cross-over światów przedstawionych w “Django” i “Człowieku o żelaznych pięściach”, mającego swą premierę również w 2012 roku. Ostatecznie do tego nie doszło i całe szczęście dla Tarantino, bo mimo interesującej obsady (Russell Crowe, Lucy Liu, Dave Bautista, Jamie Chung) dzieło muzyka w najlepszym wypadku można było określić mianem śmieciowej rozrywki, bo oceny zarówno krytyków, jak i widzów nie pozostawiają wątpliwości z jaką pozycją mamy tu do czynienia.
Myśląc o swym nowym filmie Tarantino miał oczywiście w głowie tytuły sprzed lat. Takie jak choćby obraz Sergio Corbucciego “Django” z 1966 roku, w którym główną rolę zagrał Franco Nero. Włoski gwiazdor był pierwotnie typowany do roli Calvina J. Candie, ale ostatecznie pojawił się tylko w jednej sekwencji, spełniającej standardy typowego cameo. Inną inspiracją amerykańskiego mistrza było rzecz jasna “Mandingo” Richarda Fleischera z 1975 roku, opowiadające o niewolnikach trenowanych do specjalnych walk, niemal jak gladiatorzy w czasach starożytnego Rzymu. Z kolei sceny rozgrywające się na śniegu są swoistym hołdem dla uznawanego za największe dzieło Corbucciego “Człowieka zwanego ciszą” z 1968 roku, z wielkim duetem Jean Louis Trintignant - Klaus Kinski. Wśród źródeł pojawia się również, dobrze znany w Polsce, Karol May i jego opowieści o Old Shatterhandzie. Mając tak bogaty zakres inspiracji, Tarantino zajął się kompletowaniem obsady, która w przypadku tak odważnego i wywrotowego filmu, mogła stanowić problem.
Kompletowanie obsady
Tworząc scenariusz do swego filmu Tarantino miał już w głowie kilku aktorów jako odtwórców głównych ról, ale jak to zwykle bywa w takich wypadkach nie wszystko poszło po jego myśli. Początkowo myślał on bowiem o tym, by w tytułowej roli obsadzić Willa Smitha, ale ostatecznie nie powiodło się to. Wśród powodów odmowy amerykańskiego gwiazdora wymienia się najczęściej to, że Smith nie postrzegał bohatera, którego losy oparto luźno na dziejach Dangerfielda Newby, jako głównej postaci. Sam stwierdził, że nie chciał on grać w filmie pokazującym Afroamerykanów w taki sposób jak Tarantino w swej produkcji, budując wizerunek swych postaci stojących na równie ze swymi białymi partnerami. Abstrahując od powodów odmowy Smitha wypada żałować, że nic nie wyszło z obsadzenia w tej roli Michaela K. Williamsa, zmarłego w zeszłym roku znakomitego aktora, który zasłynął z roli Omara Little w serialu “The Wire”. Biorąc pod uwagę jak wielką sławą cieszyła się w swoim czasie ta postać, mógłby być to strzał w dziesiątkę.
Blisko celu wylądował jednak Tarantino ostatecznie decydując się na zatrudnienie Jamie Foxxa, który nie tylko sprawdził się w filmie znakomicie, ale również miał już bogate doświadczenie w jeździe konno. Tak się bowiem złożyło, że Foxx był właścicielem stadniny, dlatego też na filmowego wierzchowca mógł wybrać własnego konia, nazwanego Cheetah, którego otrzymał cztery lata wcześniej jako prezent na własne urodziny. W trakcie filmu zdarzył się jednak incydent, którego nie przewidział i który mocno go wystraszył, gdy musiał jechać na pędzącym ponad 40 kilometrów na godzinę koniu, bez siodła. Tarantino znalazł dodatkowe połączenie, obsadzając w roli Broomhildy Kerry Washington, grającą już wcześniej żonę Raya Charlesa, odtwarzanego w filmie “Ray” właśnie przez Foxxa.
Dużo gorzej radził sobie z jazdą konno Christoph Waltz, który zagrał postać Doktora Kinga Schultza. Austriak od początku nie był do niej przekonany, a jego obaw dość szybko znalazły potwierdzenie w rzeczywistości, bo na jednym z treningów spadł z wierzchowca i złamał miednicę. Wytrawny jeździec Jamie Foxx postanowił podarować mu wtedy siodło ze specjalnym pasem, które chyba spełniło swoje zadanie, bo Waltz dotrwał do końca sesji zdjęciowej. Okazuje się zresztą, że od początku, zaraz po otrzymaniu scenariusza do filmu, był niechętny występowi w nim i pierwotnie odmówił Tarantino. Reżyser nie chciał jednak o tym słyszeć i wciąż kontaktował się z aktorem, z którym znał się już z planu “Bękartów wojny”. Waltz w końcu ustąpił, stawiając jednak warunek, że jego postać będzie krystalicznie czysta. “"Of Course, Mein Herr!- Q" - miał mu odpisać na list Tarantino i tak dogadali się w sprawie jego udziału w tym przedsięwzięciu, które okazało się dla artysty niezwykle cenne. Austriak dostał bowiem Oscara, co ciekawe stając się zresztą odtwórcą, który pojawił się na ekranie najdłużej w roli drugoplanowej, dokładnie przez godzinę, sześć minut i siedemnaście sekund. Dopiero w 2018 roku wyprzedził go inny laureat tej nagrody, Mahershala Ali, który występował w “Greenbook” o 21 sekund dłużej.
Nic nie wyszło z pierwotnych planów obsadzenia w roli Calvina Candie Franco Nero, a absolutnego antybohatera filmu i jedynej postaci z własnego filmu, której na cierpiał sam Quentin Tarantino, ostatecznie zagrał Leonardo DiCaprio. Był to wybór niestandardowy, bowiem amerykański gwiazdor od czasu “Człowieka w żelaznej masce” z 1998 roku, gdzie wcielił się zresztą w podwójną rolę, nie odtwarzał postaci negatywnej, jednak spisał się w tym filmie znakomicie. To jemu zawdzięczamy legendarną i dobrze już udokumentowaną scenę podczas posiłku, w trakcie kręcenia której aktor po prostu skaleczył się, ale nie wyszedł ze swej roli, dostarczając niezapomnianej sceny rozsmarowywania swej krwi na twarzy przerażonej Broomhildy, po zakończeniu której ekipa nagrodziła go oklaskami na stojąco, podczas gdy inni zajęli się bandażowaniem jego dłoni. Nawet DiCaprio miał jednak problemy z graniem pewnych scen i według doniesień z planu w pewnym momencie przerwał realizację pewnej sekwencji, nie mogąc wytrzymać tak dużej ilości rasistowskich wyzwisk, wyrzucanych przez swego bohatera. Z pomocą przyszedł mu Samuel L. Jackson, w swoim stylu rzucając do niego "Motherfucker, this is just another Tuesday for us!" - co najwyraźniej pomogło rozładować atmosferę.
Wielkie kontrowersje
Zdjęcia do filmu były realizowane od listopada 2011 roku do lutego 2012, a ekipa potrzebowała na nie 130 dni. Prace rozpoczęto w Kalifornii, by później przejść do zdjęć Wyoming, a także w Luizjanie, gdzie mieści się National Historic Landmark Evergreen Plantation, którego tereny posłużyły jako siedziba posiadłości Calvina Candie. “Django” było pierwszym filmem Quentina Tarantino, w którego powstaniu nie uczestniczyła - zmarła w 2010 roku - Sally Menke, będąca montażystką obrazów amerykańskiego reżysera. Zastąpił ją Fred Raskin, członek ekipy montażowej, znany już z pracy nad “Kill Billem”.
Znakomitą pracę wykonała projektantka kostiumów Sharen Davis, która przyznała, że były one mocno wzorowane na ubiorze znanym ze spaghetti westernów. Mocno na kolaborację z Tarantino narzekał z kolei Ennio Morricone, który powiedział, że reżyser nie uwzględnił jego uwag co do umieszczenia fragmentów w konkretnych miejscach, a praca nad kolejnymi utworami nie należała do najłatwiejszych ze względu na ogromną presję czasu. Włoch zarzekał się, że ostatni raz pracuje z Amerykaninem, ale słowa nie dotrzymał, gdyż skomponował muzykę do jego kolejnego filmu “Nienawistna Ósemka”, za którą zresztą otrzymał Oscara. Swój własny utwór do “Django” stworzył znany muzyk Frank Ocean, ale mimo zachwytów nad nim, Tarantino nie znalazł dla niego odpowiedniego miejsca w filmie.
Mające swoją premierę w grudniu 2012 roku “Django” okazało się sporym sukcesem w box office, zarabiając ponad 400 milionów dolarów i wywołując zachwyt krytyków. Film Tarantino znalazł się na wielu listach podsumowujących rok w pierwszej dziesiątce. Jeden z największych krytyków amerykańskich, Roger Ebert również rozpływał się nad nim, jednocześnie zapewniając, że gdyby nie kontuzja, która uniemożliwiła mu zobaczenie tego filmu wcześniej, również umieściłby go bardzo wysoko w swoim zestawieniu rocznym. Oczywiście pojawiły się również głosy krytyczne, sugerujące, że film jest za długi, zwłaszcza biorąc pod uwagę - mało jak na Tarantino - skomplikowany scenariusz. Jak łatwo było przewidzieć film wywołał także gorącą dyskusję, dotyczącą sposobu ukazywania w filmie Tarantino bolesnej, amerykańskiej historii.
Liczne zastrzeżenia budziła ilość wypowiadanego na ekranie, znanego w Stanach Zjednoczonych “słowa na N”, jak również sposób przedstawiania niewolnictwa. Jako “brak szacunku dla moich przodków” określił go Spike Lee, dodając jednak uczciwie, że mówi tylko o własnym doświadczeniu, więc nie wypowiada się w imieniu grupy, a indywidualnym. Sporo emocji budziła szczególnie postać grana przez Samuela L. Jacksona, Stephena Warrena, wydająca się być przykładem tak ekstremalnego syndromu sztokholmskiego, że wręcz groteskowa. Porównywano go do postaci czarnych republikanów, takich jak Herman Cain i Clarence Thomas. Obiekcje wywoływała również wspomniana już wcześniej szlachetność postaci doktora Schultza, tak absolutna, że wręcz zupełnie nierealistyczna. Jak wskazywał jednak krytyk Alex Ross: w czwartej dekadzie XIX wieku wielu Niemców decydowało się na wyjazd do Ameryki i tam stawali się gorliwymi przeciwnikami niewolnictwa. Nie w smak była niektórym również duża brutalność filmu, która i tak została przez Tarantino złagodzona, choćby w słynnej scenie z psami.
Mocno kontrowersyjna okazała się także akcja promująca sam film, w trakcie której w sprzedaży pojawiły się lalki, stworzone na obraz i podobieństwo filmowych postaci: Django, Broomhildy, Doctora Schultza, Calvina Candie, Stephena i - granego przez Jamesa Remara - Butcha Pootcha. Sprzedawanie podobnych akcesoriów związanych z filmem, który otrzymał rating-R, nie była nowością i zdarzało się już wcześniej, ale w tym wypadku kontrowersyjna tematyka i liczne głosy krytyki zadecydowały o bojkocie tych zabawek przez tak różne organizacje jak The National Network Action i Project Islamic Hope. Wygląda na to, że dział marketingowy The Weinstein Company potraktował kwestię sprzedaży filmowych gadżetów z podobną dezynwolturą jak Quentin Tarantino ponurą spuściznę amerykańskiego niewolnictwa. O ile jednak jego broni miłość do kina, a także rodzaj artystycznej anarchii, która niewątpliwie zrodziła tak nietypowy film, o tyle nie wydaje się, by ktokolwiek przejął się miłością do pieniędzy, która z pewnością cechowała przedstawicieli wytwórni.
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych