Jak powstawał Titanic, jeden z największych hitów kasowych, który miał swoją premierę 25 lat temu
Kończący jutro 25 lat “Titanic” Jamesa Camerona to jeden z najbardziej osobliwych przypadków w historii kinematografii. Patrząc obiektywnie trudno się bowiem dziwić, że przedstawiciele wytwórni byli wyjątkowo podejrzliwi wobec finansowania ponad trzygodzinnego melodramatu, rozgrywającego się na pokładzie ogromnego statku. Ten ostatecznie przyniósł jednak ponad 2 miliardy dolarów w box office.
Zagadkowe zatonięcie jednego z najnowocześniejszych statków, skonstruowanych na początku XX wieku, odbiło się szerokim echem na całym świecie i przetrwało po dziś dzień nawet w polskiej kulturze, choćby w postaci dość popularnego, a mającego swoje źródło już w późniejszych wizjach tej katastrofy, powiedzenia o orkiestrze grającej na tonącym statku. Historycy wyróżniają cztery okres powracającego zainteresowania tragedią Titanica. Pierwsze datowane jest na okres tuż po zakończeniu I. wojny światowej, naturalnie usuwającej w cień tragedię ponad 2200 ludzi, którzy stracili życie na pokładzie statku. Ponura historia powracała później po premierze książki “A Night to Remember” Waltera Lorda w 1955 roku, odkryciu wraku maszyny w 1985, a także katastrofy Costa Concordii w 2012 roku. Wcześniej zatonięcie pasażerskiego okrętu zostało wykorzystane przez nazistów; sam Joseph Goebbels w 1943 roku nadzorował powstanie filmu “Titanic”, w którym załoga słynnego statku wraz z pasażerami ginie, pomimo ostrzeżeń płynących ze strony niemieckiego oficera Petersena.
James Cameron zainteresował się tematem z powodu własnych fascynacji katastrofami morskimi, uważając tragedię Titanica za najważniejszy punkt badania tych tragicznych wydarzeń i początkowo wcale nie myśląc o tworzeniu kolejnego filmu. Pomimo zaś tego, że w latach 90. doszedł do punktu, w którym rozważał czy nie jest już dla niego za późno na podwodne ekspedycje, zdecydował się na niezwykle ryzykowne wypady w głąb zatopionego brytyjskiego transatlantyku, na których był aż dwanaście razy. Eksploracja wraku “Titanica” zrobiła na nim kolosalne wrażenie i stała się podstawą mocnego postanowienia o chęci zrealizowania wielkiego widowiska, które potrafiłoby oddać ogrom tragedii jaka miała wtedy miejsce, a przy okazji także stanowiłoby hołd, zarówno dla ofiar feralnego rejsu, jak i tych, którzy zdołali przeżyć.
Kanadyjczyk wziął się do pisania podstawy scenariusza, który następnie przedłożył włodarzom 20th Century Fox, przedstawiając swój projekt jako trzygodzinną, specyficzną wersję “Romeo i Julii”, rozgrywającą się na pokładzie statku. Ci byli początkowo nastawieni mocno sceptycznie do jego wizji. Mając na uwadze wcześniejsze, wielkie dzieła twórcy, na czele z “Terminatorem”, spodziewali się od niego raczej dalszej eksploracji futurystycznych motywów. Mając nadzieję na kontynuację współpracy z reżyserem postanowili jednak zaangażować się w jego nowy projekt, którego realizacja już od początku była najeżona licznymi pułapkami.
Cameron od razu zaproponował reklamowanie przyszłego filmu poprzez pokazywanie filmów z prawdziwego wraku Titanica, które zostały realizowane wcześniej, głównie za sprawą specjalnego urządzenia z kamerą, nazwanego “snoop dog”, wybudowanego specjalnie po to, by zrobić zdjęcia zatopionego okrętu. Fakt realizowania podwodnych ujęć był istotny dla samego początku filmu, kiedy obserwujemy ekipę statku poszukującego pod wodą sejfu, gdzie ma się znajdować słynna i oczywiście niezwykle cenna biżuteria. Zamiast niej znajdują w nim jednak szkic nagiej kobiety, noszącej rzeczony naszyjnik, datowany na 14 kwietnia 1912 roku. Tak zaczyna się jedna z najdroższych superprodukcji wszech czasów, która ostatecznie okazała się jednym z największych hitów w box office, a w dodatku przyniosła ekipie realizującej ją jedenaście Oscarów.
Odtwarzanie Titanica
Ponoć sam James Cameron początkowo utrzymywał, że jest w stanie zrobić cały film za nieco mniej niż 100 milionów dolarów, mając w dodatku świadomość tego, że będzie do tego potrzebował nie tylko pojedynczych modeli kabin, ale całej pełnowymiarowej repliki samego statku, która ostatecznie rzeczywiście została zbudowana. Z pomocą przyszła firma Harland and Wolff, dla której zrealizowano oryginalny transatlantyk, a która udostępniła ekipie realizującej widowisko swoje archiwa, w tym projekty uznawane wcześniej za stracone. U wybrzeży Playas de Rosalito w Meksyku stanął specjalny, wielki zbiornik, który posłużył za szkielet budowanego okrętu. Z wyjątkiem kilku zbędnych sekcji na nadbudówce i przednim pokładzie, model został wybudowany w pełnej skali.
Osobną kwestią stało się wypełnienie wnętrza statku artefaktami z epoki, nad czym czuwała ekipa, której przewodniczył znakomity choreograf Peter Lamont. Fakt wybudowania modelu praktycznie od zera sprawiał, że i jego dekoracje trzeba było tworzyć zupełnie od początku, co zajęło zespołowi dobrych kilka miesięcy. Plany zdjęciowe, odpowiadające kolejnym pokojom rozmieszczonym na planie rzeczywistego okrętu, zrekonstruowano na podstawie realnych projektów Titanica, które dostarczyła wspomniana już firma. Przygotowywanie wyglądu wnętrz statku objęło również pracę nad drobnymi elementami, takimi jak odpowiednie wykładziny, tapicerka, poszczególne meble, sztućce i cała zastawa stołowa. By sugestywnie wykreować atmosferę panującą na Titanicu na początku XX. wieku potrzeba było wielkich badań, którymi zajął się James Cameron.
W trakcie ich trwania Kanadyjczyk, jak sam wspominał, starał się przeczytać wszystko co tylko było dostępne, w niezwykle drobiazgowy sposób, niemal minuta po minucie odtwarzając to, co działo się na samej łodzi podczas kilku dni przed niefortunnym rejsem. Nie wszystko co ustalił znalazło się jednak w ostatecznej wersji produkcji, a brak jednego ze zdarzeń jest w tym kontekście szczególnie interesujące. W filmie pierwotnie miała się pojawić sekwencja z udziałem statku SS Californian, który był blisko Titanica w momencie jego zatonięcia, ale załoga wyłączyła tej nocy komunikację radiową i nie usłyszała wołania o pomoc. Reżyser stwierdził, że usunięcie tych fragmentów było związane z tym, że nie pasowały one do ogólnej wymowy samego filmu, a nie z jakimikolwiek naciskami ze strony włodarzy wytwórni, którzy - o czym przyjdzie wspomnieć później - oczywiście chcieli mocno okroić go ze zbędnych ich zdaniem scen.
Jak zawsze w przypadku filmów Jamesa Camerona, tak i przy “Titanicu”, Kanadyjczyk od początku forsował innowacyjne rozwiązania technologiczne, starając się pokazać katastrofę zupełnie inaczej niż poprzednie filmy. Twórca narzekał na to, że we wcześniejszych produkcjach, takich jak choćby “A Night to Remember” z 1958 roku, zalewająca okręt woda była pokazywana w slow-motion, co nie robiło dobrego wrażenia. Do zrealizowania scen przełamywania się statku na pół posłużyły dwa modele Titanica: jeden czternastometrowy i drugi 20-metrowy, które sfilmowano po to by później móc komputerowo dodać do obrazu wody, unoszącego się ze statku dymu. Zajmujący się tym Rob Legato zeskanował twarze wielu aktorów, a także własną, a nawet swoich dzieci, by dodać je do obrazu katastrofy statku tworzonej już cyfrowo. Miało to na celu również uchronienie ekipy aktorskiej przed jeszcze bardziej intensywnymi sesjami zdjęciowymi, realizowanymi w ciężkich warunkach, które sprawiły, że stosunki pomiędzy ekipą realizującą film a reżyserem były bardzo napięte.
Powiało chłodem
Wybór aktorów do poszczególnych ról, jak zwykle bywa w przypadku takiej superprodukcji, nie był łatwy, a na liście potencjalnych odtwórców pojawiało się mnóstwo nazwisk. Zagrać Jacka Dawsona mógł m.in. Matthew McConaughey, Chris O'Donnell, Billy Crudup i Stephen Dorff. Najbliżej zakontraktowania był Tom Cruise, ale zażądał zbyt dużych pieniędzy i zrezygnowano z jego zatrudnienia. Sam Cameron widział w tej roli Jareda Leto, ale ten nie zdecydował się na udział w przesłuchaniu. W postać Rose DeWitt Bukater, od momentu zapoznania się ze scenariuszem, chciała się wcielić Kate Winslet, która zrobiła wiele, by ostatecznie przekonać do siebie Camerona. Później mogła tego żałować, bo praca nad tworzeniem końcowych sekwencji, już po tragedii statku, była niezwykle trudna i kosztowała nie tylko wiele wysiłku, ale również zdrowia. Po premierze filmu pojawiły się pogłoski, że w trakcie ich realizacji Winslet zachorowała na zapalenia płuc, ale aktorka zdementowała te plotki, potwierdzając jednak poważny przypadek hipotermii. Po zakończeniu zdjęć do filmu zarzekała się, że tylko i wyłącznie ogromna gaża mogłaby sprawić, by zgodziła się znów współpracować z Cameronem.
Znany z absolutnego perfekcjonizmu Kanadyjczyk nie był łatwym współpracownikiem dla członków ekipy realizującej widowisko. Praca na planie filmu ponoć tylko umocniła opinie o nim jako o “najstraszniejszym człowieku pracującym w Hollywood”, bo praktycznie codziennie dało się usłyszeć jego przeraźliwy krzyk przez megafon, a aktorzy wspominają, że potrafił wielokrotnie wyżywać się na zwykłych pracownikach planu, nie będąc zadowolonym z efektu ich pracy. Do najbardziej zagadkowego zdarzenia doszło jednak podczas scen kręconych na statku Akademik Mstislav Keldysh w Kanadzie, na którym ktoś dosypał członkom ekipy realizującej film do jedzenia narkotyk, skutkiem czego ponad 50 osób, w tym m.in. grający w filmie Bill Paxton, znalazło się w szpitalu. Blisko wylądowania na oddziale był sam Cameron, ale zorientowawszy się w sytuacji zdążył zwymiotować jedzenie, które wcześniej spożył, co zakończyło się wyłącznie - przerażającym dla tych, którzy byli wtedy przy nim - widokiem kompletnie przekrwionego oka reżysera. “Niczym z Terminatora” - jak określił to ktoś z grupy. O dokonanie tego wyjątkowo wyrafinowanego sabotażu podejrzewano jednego ze zwolnionych pracowników ekipy, ale sprawca nigdy nie został wykryty.
Chłodem powiało także ze strony producentów, którzy coraz bardziej martwili się zarówno o rosnący z dnia na dzień budżet filmu, jak i o jego ogromny metraż. Trudno się zresztą temu dziwić. Długość widowiska Camerona automatycznie wpływała negatywnie na spodziewane zyski, bo nie dało się go pokazywać tak często jak o godzinę krótsze obrazy, a w pewnym momencie prognoza mówiła o nawet 100-milionowej stracie studia filmowego. Kanadyjczyk zadeklarował gotowość do rezygnacji ze swej 8-milionowej gaży, a także dużej części zysku z ewentualnych wpływów z filmu, na co z kolei nie zgodzili się włodarze 20th Century Fox, rozpoznając że ewentualny zysk z tego tytułu byłby niewielki. Nie udało im się również przeforsować skrócenia samego filmu, bo Cameron za każdym razem groził odejściem, a realizowanie filmu od początku naraziłoby studio na dodatkowe koszty, które ostatecznie wyniosły ponad milion dolarów za minutę filmu, a ten summa summarum okazał się droższy niż budowa samego Titanica na początku XX wieku.
O dziwo, film został kiepsko przyjęty również przez dużą część krytyków i samych filmowców. Co prawda zachwycony był nim król amerykańskich dziennikarzy filmowych, Roger Ebert, przyznając mu maksymalną ocenę, ale inni byli bardziej powściągliwi, zarzucając filmowi banalność fabuły, powtarzanie najbardziej utartych schematów melodramatycznych i fałsz, chwaląc jednak przy okazji wysiłki Leonardo DiCaprio. Najcięższe działa wytoczyli jednak koledzy po fachu. Robert Altman nazwał widowisko “najokropniejszym dziełem filmowym jakie kiedykolwiek widział”, a z kolei jeden z najbardziej znanych przedstawicieli francuskiej Nowej Fali, Jacques Rivette określił go mianem “śmieciowego”, mając największe zastrzeżenia do gry Kate Winslet. Brytyjski magazyn “Empire” zmienił pierwotną, maksymalną ocenę na stopień niższą w kolejnych wydaniach, odpowiadając na głosy swoich czytelników, dystansujących się wobec ogromnego entuzjazmu jaki od pewnego momentu zaczął towarzyszyć “Titanicowi”. Jego ukoronowaniem można nazwać nie tylko wspomniane już jedenaście Oscarów, wyrównujące rekord “Wszystko o Ewie” Josepha L. Mankiewicza z 1950 roku, ale również ogromny kult jakim cieszyło się to widowisko, mogące się pochwalić sporą liczbą fanów, którzy chodzili na nie do kina po kilka, a nawet kilkanaście razy.
Przeczytaj również
Komentarze (26)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych