The Callisto Protocol - jak jest naprawdę - definitywna opinia o grze
Kiedy znani twórcy odłączają się od wielkich firm, przy których spędzili całe lata swojej pracy, wiedz że coś się dzieje. Gdy Shinji Mikami odszedł z Capcom, nie zrobił już tak wielkiej kariery, choć miał już zapewnione miejsce na kartach historii. Trochę inaczej jest z Glenem Schofield'em, twórcą uznanej serii Dead Space, który powrócił w te rejony dzięki wydanemu właśnie The Callisto Protocol. Czy gra jest tak dobra jak się zapowiadało? Czy może gdzieś jednak widzimy pewne braki warsztatowe? Deweloper, studio Striking Distance wypłynął na dość głębokie wody. W tej historii o desperackiej ucieczce z więzienia Black Iron, ewidentnie czuć potężny budżet, w końcu projekt częściowo wspierało Sony.
The Callisto Protocol dużo czerpie z Dead Space, ponieważ zapożyczenia zarówno w kwestii mechanik oraz atmosfery uderzają z każdej strony, niczym trawiąca obiekt zaraza. Historia otwiera się bardzo filmowo. Filmowość zresztą jest tutaj na porządku dziennym. Jacoba poznajemy w dość wybuchowych okolicznościach, po czym wita nas Sam Witwer, wcielający się w rolę kapitana Ferrisa, tworzącego mocno antagonistyczny profil. Więzienie Black Iron z kolei, nieodzownie przywołuje mi obraz z pierwszej oraz trzeciej części "Obcego". Jak jest naprawdę z The Callisto Protocol? Spróbujemy odpowiedzieć, bez ciskania nadmiernymi spojlerami w Waszą stronę.
Skazany na śmierć
Ucieczka. To słowo najlepiej opisuje narrację bez rozmieniania się na drobne. Jacob budzi się, wystrzyżony niczym legendarna Ripley w "Obcy 3" (swoją drogą, David Fincher chciałby kiedyś popełnić remake tego filmu). Glen Schofield w roli reżysera, już zaskarbił sympatię żartownisiów, którzy w kontekście fabularnym The Callisto Protocol przekręcają jego nazwisko na Scofield, co jest oczywistym nawiązaniem do Michaela Scofielda, bohatera popularnego niedyś serialu "Prison Break". Scenariusz bowiem opiera się na próbach kombinowania, jakim sposobem opuścić więzienie Black Iron. Często zarzuca się dość słabą fabułę w The Callisto Protocol. Uważam, że raczej wystarczy w standardzie horroru, gdzie nacisk kładzie się przede wszystkim na atmosferę oraz environmental storytelling. A takich sytuacji widzimy w grze całe mnóstwo, do tego okraszonych ciekawymi audiologami poległych strażników. Wszystko jest świeżo po wybuchu zarazy, mijając kolejne pomieszczenia, czujemy panującą dezorientację personelu aż do samego końca. Garstka ocalałych w epicentrum zarazy. Skądś już to znamy, prawda?
Pochwalić należy reżyserię. Każdą scenę oglądamy z zaciekawieniem, natomiast gra aktorska nigdy nie zawodzi. Sam Witwer odwalił świetną robotą przy kreacji swojej postaci. Odnoszę wrażenie, że jego wejścia na ekran nierzadko kradną całe show. The Callisto Protocol stoi bardzo filmowym przekazem, jeśli mówimy o scenach. Trochę za dużo jednak naładowano tutaj widowiskowych skryptów, lecz po części, to rekompensata za dość spore zawężenie lokacji, jak na tak duże więzienie. Twórcy nie dali graczom zbytniej swobody, ponieważ co chwila coś wybuchnie, Jacob sturla się kilka pięter w dół, ktoś znienacka się pojawi. The Callisto Protocol jest horrorem akcji, i to widać. Bohater również porusza się filmowo, zwłaszcza w swym kombinezonie, złożonym z kilkudziesięciu, odrębnie animowanych elementów. Cieszy przywiązanie do najmniejszych detali, lecz nie obyło się bez technicznych zgrzytów. The Callisto Protocol bez pobrania aktualizacji potrafiło się wyłożyć, co skutkowało powrotem do menu konsoli. Tytuł przetestowałem w trybie wydajności, gdzie po aktualizacji, gra nie miała problemów związanych z jakimkolwiek rwaniem animacji.
Lekko nie jest
The Callisto Protocol dość ciekawie prezentuje się pod kątem rozgrywki. Znajdziemy garść rozwiązań z Dead Space, jak konieczność miażdżenia butem trucheł pomutowanych więźniów. Również w tym przypadku, otrzymamy fanty w postaci kredytów, amunicji czy zdrowia. Dość trudny wydaje się początek, gdzie musimy opanować podstawy walki wręcz. W Black Iron nie wystarczy sama broń palna, czeka sporo bezpośredniej konfrontacji. I do akcji wkraczają uniki, te niczym w Resident Evil 3 Remake lub The Last of Us 2 - trzeba opanować. W The Callisto Protocol jest to nieco trudniejsze, ponieważ za unikanie odpowiada lewy analog, czasem idzie się pogubić, zwłaszcza że maszkary są trudne do przewidzenia. Nie rekomenduję rozgrywki na najwyższym poziomie trudności na początek, gdyż można się zniechęcić. Gra naprawdę często testuje nasz refleks. Starcie z trzema mutantami jednocześnie przy użycie broni ręcznej? To całkiem niemałe wyzwanie w The Callisto Protocol. Oczywiście, z czasem robi się ciut łatwiej. Gra jednak chce pozostać taktyczna, ponieważ należy umiejętnie mieszać wymianę ognia, telekinezę oraz walkę wręcz, by ponieść jak najmniejsze straty.
The Callisto Protocol ma swoje wady, lecz jak na debiutancki projekt w tym standardzie, Striking Distance dostarczyli dobrą grę. Większe oczekiwania mam zaś co do sequela, ponieważ Glen Schofield jeszcze przed premierą gry otwarcie przyznał, że chciałby rozwijać markę. Teraz dostaliśmy prosty w założeniach scenariusz, lecz umiejętnie podany. Lokacje w grze kojarzą mi się bardzo z serią Obcy, zadbano nawet o wiszące z góry łańcuchy, niczym w Nostromo. Więzienny ubiór Jacoba to chyba ukłon w stronę filmu Finchera. Podobnie wygląda kwestia oświetlenia i wiatraków. Fani tego uniwersum z miejsca się odnajdą. The Callisto Protocol to taki plon wielu inspiracji. Czy to dobry początek narodzin nowej serii? Szczerze na to liczymy. Jeśli pierwsza gra notuje raptem kilka koncepcyjnych wpadek, rekompensując atmosferą i ogólnym projektem rozgrywki, warto raz jeszcze uciec z tego więzienia. Tylko, żeby było ciut straszniej, bo ciężko było mi się przestraszyć tutaj czegokolwiek. A może to moja odporność nabyta przez lata spędzone w gatunku?
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do The Callisto Protocol.
Przeczytaj również
Komentarze (94)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych