Doom vs. Doom Eternal - która część wygrywa i dlaczego
Na takie powroty czekaliśmy zbyt długo. Hegemonia Call of Duty, Battlefield i dziesiątek pochodnych gier przyćmiła nieco dawną świetność gatunku. Powracając w historyczne rejony Quake, Unreal Tournament, zawsze na piedestale nostalgii stoi Doom, na czele z Marine. Ten stan rzeczy obowiązywał do 2016 roku, ponieważ to wtedy jeszcze wolna Bethesda (dziś już pod kluczem Microsoftu) wydaje Doom, zbudowaną od podstaw, na klasycznych zasadach by przypomnieć nam, jak się kiedyś strzelało - bez przerwy, w nieustannym biegu, gdy tempo akcji nie zwalniało na sekundę. Doom przestał być jedyniem wspomnieniem, wrócił by zagarnąć co swoje. Id Software nie poprzestało na Marsie, bo inwazja demonów sięgnęła Ziemi w Doom Eternal. Dwie, prześwietne gry, zbudowane na wspólnym fundamencie, jednocześnie mocno odbiegające od siebie. Która z nich ostatecznie zwycięża? Spróbujmy odpowiedzieć.
Zanim Id Software pomyśleli, by wybudzić Slayera ze snu, ostatni wypad na Marsa celował raczej w stronę gier pokroju Quake II. Doom 3 (2004) miał podbić serca fanów gatunku, fundując bardziej horror niż taniec z bronią w ręku, co czyniły poprzednie odsłony cyklu. Zacieśnione korytarze, półmrok, liczne audiologii rzetelnie opisujące kulisy masakry w bazie UAC, zdecydowanie mniejsze pole do manewrowania, liczyła się pierwsza reakcja, bo uciec było nieco trudniej niż zawsze. Deweloper postanowił zmienić oblicze serii, kiedy Doom przeszedł w trójwymiar. Twórcom zależało na mocnej oprawie w stopniu równym rozgrywce. Doom 3 zżerał ówczesne zasoby w domowych komputerach, zaś z konsol jedynie Xbox był w stanie poradzić sobie z wyświetlaniem gry na ekranach telewizorów. Hajp opadł, gra się przyjęła, minęły kolejne lata, Quake IV nie zawojował już tak rynku, więc oczekiwano, że nowy Doom podoła. Tak też się stało. Pozbawiony numerka w tytule, uznany za prawilny "reset" marki, przypomniał nam wszystkim, dlaczego jest królem gatunku.
Marsjanie atakują
Doom (2016) zyskał medialną aprobatę na samym starcie. Bethesda zadbała o sprawny, szybki marketing czego owocem okazały się trwające średnio minutę, przedpremierowe zwiastuny, okraszone nutą Micka Gordona. Zresztą, ścieżka audio często gości na mej osobistej playliście, zwłaszcza nakręcający jak spiralę utwór "Rip & Tear". Ten brzmi najlepiej gdy demony zaczynają się pojawiać w tempie wykładniczym. Koncepcyjny sukces gry tkwi w przywiązaniu do klasyki. Dwie pierwsze odsłony serii również uchodziły za taniec śmierci, choć Doom (2016) pozwolił już na totalną swobodę z racji technologii. Tytuł nadal brzmi i porusza się pierwszoligowo, bez pojedynczego dropu animacji. Działanie gry imponowało już w okresie premierowym, zwłaszcza na bazowych wersjach PS4/Xbox One. W chwili, gdy Doom trafił do sprzedaży, wzmocnionych wersji obu konsol nie było jeszcze na rynku. Akcję skoncentrowano na Marsie, zaś ukryta tożsamość głównego bohatera nikomu nie przeszkadzała. Jedynym towarzyszem krucjaty Doom Marine okazał się dr. Samuel Hayden, brzmiący fantastycznie nawet w rodzimej wersji językowej.
Przyzwyczajeni do precyzyjnego wymierzania kolejnych strzałów w generycznych, respawnujących się przeciwników w Call of Duty, przypomnieliśmy sobie jak to kiedyś bywało. W Doom zapomnijcie o pozostaniu w miejscu choćby na sekundę, gdy gra zaprasza na arenę kolejne demony a muzyka pompuje tempo akcji. Twórcy zmuszają gracza do ciągłęgo ruchu, choćby z racji faktu, iż życiodajna energia wypada z demonicznych trucheł, podobnie jak amunicja, jeśli potraktujemy niejednego Strażnika Piekeł piłą mechaniczną. Doom stawia na szybkość i reakcję. Eksploracja wydaje się takim miłym przerywnikiem od kolejnych "gniazd". Nie zapomniano o sekretach, uzupełnianiu wpisów w bazie danych, dopakowywaniu Stroju Pretora, do czego służyły tzw. żetony pretorskie. Starcia z samym CyberDemonem nie zapomnę do dzisiaj. Rozgrywka bywa wymagająca i satysfakcjonująca. Doom jest przy tym skondensowany, nie rozmienia się na drobne w kwestii mechanik, wydaje sie taki "czysty" w założeniu. Co mocno odróżnia go na polu sequela.
Motomysza z Marsa
Pamiętacie ten kultowy w pewnych kręgach, serial animowany z pierwszej połowy lat 90.? Doom Eternal trochę go przypomina. Demony zlatują się nad Ziemią, a Slayer niczym bohaterowie owej kreskówki, przybywa ludzkości z odsieczą. Pierwszą różnicą jest historia. W Eternal uderza z grubej rury, ukazując panująca wśród Tytanów Piekieł hierarchię, podejmuje osobistą historię Slayera by ten stanął do ostatecznego boju z Ikoną Grzechu. Doom Eternal zupełnie inaczej podchodzi do kwestii walki z demonami. Na dany typ wroga operujemy konkretnym uzbrojeniem, co twórcy dają do zrozumienia już od pierwszych etapów. By np. strącić działko poczwarnego Arachnida, niezbędnym jest użycie strzelby w drugim trybie ognia. Przy zmasowanym ataku demonów, kombinacji jest więcej, co celowo utrudnia rozgrywkę i wprowadza nieco taktyki. Po debiucie Eternal, często widywałem opinie, że gra staje się przez to trudniejsza niż część poprzednia. Być może to dlatego Doom (2016) wzbudza ciut więcej sympatii, lecz to nie warunkuje odpowiedzi, czy aby na pewno jest grą lepszą.
Przebudowie uległy również poziomy, nie tylko w kwestii oczywistej zmiany otoczenia. Doom Eternal o wiele bardziej stawia na sekcje platformowe. Więcej tutaj skoków, chwytań krawędzi niż samej eksploracji. Poziomy są o wiele bardziej rozległe, lecz również więcej wymagają. Teraz, gdy skumulujemy konieczność ciągłego skakania, zmiany uzbrojenia i kilkunastu różnych demonów na ekranie, robi się ciekawie. Poprzednio skupialiśmy się na bieganiu, strzelaniu, gdzie wystarczyło sprawnie przełączać się pomiędzy dwiema broniami (mój pakiet osobisty to niezawodna superstrzelba oraz karabin). Doom Eternal również wymaga tego samego, lecz rozwarstwia kluczowe mechaniki, wpływając na przebieg rozgrywki. Operując tak wieloma rzeczami na raz, trudno czasem nadążyć.
Odpowiadając na pytanie, która gra lepsza, odpowiem, że Doom (2016). Pozwala na czerpanie maksimum esencji z rozgrywki, bez nadmiernej kombinacji. Drugim powodem jest fabuła oraz ścieżka dźwiękowa. Trzecim, ciekawszy projekt lokacji. Nie oznacza to jednak, że Doom Eternal jest tytułem znacznie gorszym. Slayer otrzymał liczne usprawnienia także za sprawą wyglądu, natomiast deweloper zadbał o rozwój technologii, co widzimy choćby przy "zniszczalności" demonów. Zaimplementowano ciekawe systemy obrażeń na ciele wrogów. Dostaliśmy dwie świetnie zrealizowane produkcje. W oczekiwaniu na część trzecią, warto raz jeszcze zatańczyć z przysłowiowym "gnatem w ręku". W której wersji, zależ już tylko od Was.
Przeczytaj również
Komentarze (36)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych