Dziesięć najciekawszych filmowych horrorów z 2022 roku, które warto nadrobić
To był całkiem dobry rok dla filmowego horroru. W trakcie minionych dwunastu miesięcy mieliśmy bowiem do czynienia zarówno z udanymiwielkimi produkcjami, czasem w twórczy sposób rozwijającymi serię, jak i dużo skromniejszymi obrazami. Warto zwrócić uwagę głównie na szeroką reprezentację pełnometrażowych debiutantów, którzy zaimponowali już w swym pierwszym, oficjalnym filmie.
Przygotowanie dziesiątki (a w tym wypadku nawet jedenastki) najlepszych horrorów tego roku było niezwykle trudne, bo w minionych kilkunastu miesiącach premierę miało wiele znakomitych tytułów, a nawet te, za którymi osobiście nie przepadam, były na swój sposób interesujące i zasłużenie spotkały się z dobrym przyjęciem wśród widzów czy krytyków. Rozpoczynając listę filmów, które się tu nie zmieściły, wspomnieć należy zatem o najgłośniejszych tytułach. Drugi seans “Men” Alexa Garlanda tylko utwierdził mnie w tym, co myślałem o nim od początku. To w wielu momentach ciekawa, ale również wyjątkowo tendencyjna produkcja, momentami tak przeraźliwie dosłowna, że można sobie na niej połamać zęby. Osobiście mocno wynudziło mnie z kolei macedońskie “Nie będziesz sam”, już teraz jednak typowane na współczesny klasyk folk-horroru. Z kolei “The Watcher” z Maiką Monroe jest sprawnie zrealizowanym thrillerem, opartym jednak na tak przedziwnej podstawie fabularnej, że wręcz trudno w nią uwierzyć. Najsłabszą częścią nowej serii, wieńczącej nową trylogię, okazało się również “Halloween Ends”. Zawiodła okrutnie nudna “Niania”, dostępna na Amazon Prime, nieco podobna do dużo lepszego “Czyj to dom?” z 2020 roku.
Całkiem nieźle wypadł za to nowy “Hellraiser”, który w moim odczuciu lekko niedomaga, jeśli chodzi o budowanie relacji pomiędzy bohaterami i jest troszeczkę zbyt zachowawczy w pokazywaniu na ekranie brutalności, ale za to zachwyca kreacją nowych Cenobitów. Szeroko reprezentowane w tym roku był horror, w krzywym zwierciadle pokazujący najmłodsze pokolenie, w lepszy (“Bodies Bodies Bodies”) lub gorszy sposób (“Sissy”). Folk-horrorową alternatywą dla wspomnianego wcześniej filmu z Noomi Rapace może być holenderski “Moloch” zaś klasowym uzupełnieniem umieszczonych na liście “Niewiniątek” fińsko-szwedzkie “Pisklę”. Niestety nie zdążyłem zobaczyć pokazywanych na Splacie, ciekawie zapowiadających się “Candy Land” i austriackiej “Rodzinnej kolacji”, jak również koreańskiego “Przesądu” z Pięciu Smaków, podobnie jak drugiej części “Terrifiera”, którego jednak pierwsza część - prócz udanej kreacji klauna Arta - zdecydowanie mnie rozczarowała. Warto się za to przyjrzeć bardzo ciekawemu “The Cursed”, z Boydem Holbrookiem i Kelly Reilly. Niezłym kinem społecznym o relacji matka - syn, ale ostatecznie średnim horrorem, wydają się indyjskie “Duchy przeszłości”.
Urbex (Deadstream)
Prawdopodobnie żaden horror w minionym roku, a być może nawet film w ogóle, nie dał mi tyle radości co dzieło małżeńskiego duetu Vanessy i Josepha Wintera. Parze udało się bowiem niezwykle sprawnie wykorzystać formułę znaną już choćby z “Evil Dead”, uzupełniając ją o wiele zjadliwych komentarzy dotyczących świata mediów społecznościowych. Kreowany przez samego Josepha Wintera, Shawn to upadły youtuber, który pragnąc odzyskać dawną sławę decyduje się na zamknięcie się w nawiedzonym domu, uzbrojony w kamerkę internetową przeznaczoną do streamowania całego zdarzenia na żywo. Sytuacja naturalnie bardzo szybko wymyka się spod kontroli! Choć wydawać by się mogło, że trudno dziś odświeżyć podgatunek horrorowego mockumentu, twórcom “Deadstream” udało się zrealizować brawurowy i niezwykle zabawny film, który najlepiej ogląda się na wypełnionej po brzegi sali kinowej.
Fresh
Film Mimi Cave wychodzi od całkiem interesujących obserwacji na temat kultury randkowania, by po kilku minutach zanurkować w okolice, które eksplorował choćby Jordan Peele w “Get Out”. Grana przez Daisy-Edgar Jones, Noa poznaje bowiem całkiem sympatycznego faceta, który jednak od początku ma wobec niej zupełnie inne zamiary niż można by się było spodziewać. Świetnie w nietypowej roli wypada tu również Sebastian Stan, dodający do psychopatycznego rysu granej przez siebie postaci sporo elementów komediowych. Ostatecznie otrzymujemy tu niezwykle interesujące widowisko, oferujące również kilka ciekawych przemyśleń.
Barbarian
W kategorii “trzy w jednym” nie było w tym roku lepszego filmu niż dzieło znanego bardziej jako aktor Zacka Creggera, nieustannie igrającego z oczekiwaniami widza. “Barbarian” można bowiem zarzucać bezduszne wykorzystywania kwestii społecznych czy klasowych, ale ilość podejmowanych tu wątków robi duże wrażenie. Zaczyna się bowiem od horroru airbnb, znakomicie wykorzystującego zarówno bardzo nietypową twarz, jak i skojarzenia z wcześniejszymi rolami Billa Skarsgarda, przechodząc przez ciekawie podane refleksje #metoo, a kończąc na problemach społecznych, jakże typowych dla fabuł ulokowanych w Detroit. Być może jako horror “Barbarian” rzeczywiście nieco zawodzi (zwłaszcza w końcowych fragmentach), ale jak na pierwszy film, znakomicie łączący wiele tematów, jest to z pewnością jedna z najciekawszych produkcji roku.
Black Phone
O tym, że niedaleko pada jabłko od jabłoni przekonuje w ostatnich latach nie tylko filmografia Brandona Cronenberga, ale również literacka twórczość Joe Hilla, który nawet po zmianie nazwiska nie uniknie skojarzeń ze spuścizną ojca. Podobnie bowiem jak w przypadku powieści Stephena Kinga, tak i u Hilla groza świata przedstawionego ma zawsze realne, społeczne podłoże, które udało się wydobyć również w filmie Scotta Derricksona, świetnie uchwytującego ciężkie życie dorastających w niezwykle trudnych warunkach dzieci. “Black Phone” to całkiem sugestywne połączenie thrillera z horrorem psychologicznym ze znakomitymi rolami obsadzonych tu młodych aktorów: Masona Thamesa i Madelaine McGraw, a także Ethana Hawke’a, potrafiącego wydobyć grozę z tylko częściowo pokazywanej twarzy.
Uśmiechnij się
Zrealizowany za niewiele ponad 17 milionów dolarów horror kolejnego pełnometrażowego debiutanta, Parkera Finna, okazał się jednym z największych zwycięzców w box office w swojej kategorii, a także zyskał spore grono fanów, co oczywiście wywołało przeróżne reakcje. Głównie dlatego, że mamy tu do czynienia z całkiem sprawnie zrealizowanym filmem, zbudowanym na bardzo prostej metaforze, w żadnym wypadku nie wykorzystującym potencjału, który jednak w tym roku bodaj najskuteczniej straszył świetnie zrealizowanymi jump-scare’ami. Ogromna popularność tego tytułu, nazywanego gdzieniegdzie - zdecydowanie przesadnie - “horrorem dziesięciolecia”, z pewnością rozpocznie nową serię, na którą przyjdzie nam pewnie ponarzekać w kolejnych latach.
Goście (Speak No Evil)
Nie było w minionych miesiącach drugiej takiej produkcji, po obejrzeniu której marzyłbym o natychmiastowym, długim prysznicu. Christianowi Tafdrupowi udało się bowiem stworzenie jednego z najbardziej przerażających duetów roku, a jego twórczość zaczyna się wyraźnie układać w logiczną całość. Wciąż młodego Duńczyka interesuje bowiem ostatnio głównie obserwacja kompletnej nieumiejętności stawiania granic w sytuacjach społecznych, przez reprezentantów współczesnych, zachodnich społeczeństw. Taki był bohater “Strasznej kobiety”, taka jest również para głównych bohaterów “Gości”, przyjmująca ofertę spędzenia kilku dni w posiadłości swych nowo poznanych znajomych. Wnioski jakie płyną z tego filmu mogą się okazać dla kogoś zdecydowanie przesadzone, ale z tym niezwykle niepokojącym obrazem i tak warto się zapoznać.
X (a także Pearl)
Ten rok należał w świecie filmowego horroru zarówno do duetu Mia Goth - Jenna Ortega, jak i do reżysera Ti Westa. Amerykanin już wcześniej, za sprawą takich produkcji jak choćby “Dom diabła” dał się poznać jako kolejny twórca zakochany w gatunku, ale dopiero za sprawą wyjątkowo sugestywnie wykreowanej estetyki, najpierw lat 70’, a następnie wcześniejszych dekad, zapisał się jako jeden z najciekawszych obecnie autorów kina grozy. Osobiście dużo bardziej odpowiada mi “X” będące interesującym przykładem meta-slashera, a przy okazji również świetną egzemplifikacją znanego powiedzenia “starość nie radość - młodość nie wieczność”. Z kolei w “Pearl” wspomniana Mia Goth dostarcza jednej z najciekawszych ról aktorskich w tym sezonie. A w kolejce czeka już kolejna część cyklu “MaXXXine”.
Krzyk
Wiadomość o tym, że w jedenaście lat od czasu premiery ostatniej części, powraca znana horrorowa seria, mogła od początku nastawić do niej negatywnie postronnego widza, spodziewającego się rzecz jasna typowego żerowania na nostalgii do klasycznych tytułów. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z cyklem, który w trakcie swojej już niemal 30-letniej historii wciąż znajdował sposób na odświeżenie starych patentów, niemal za każdym razem oferując coś nieco innego niż poprzednik. Tak jest również i w tym wypadku. Twórcy najnowszej odsłony znów wpisali autotematyczność w sam scenariusz nowego filmu, znajdując czas na to, by dokładnie wytłumaczyć widzowi czym w zasadzie jest ten cały “requel”. Świetnie wypada tu zarówno stara gwardia, jak i nowi aktorzy, wśród których błyszczy szczególnie jedna z gwiazd roku, Jenna Ortega. Kolejną warstwą meta-komentarza, z którego znany jest cały cykl zapoczątkowany przez Wesa Cravena, okazało się tu wzięcie na celownik społeczności fanów horrorów, których niezwykle trudno zadowolić, a choć oczywiście pojawia się pytanie jak długo jeszcze można ciągnąć tę opowieść na razie udało się tu nieomalże wzorcowo odświeżyć całą serię.
Niewiniątka
Eskil Vogt to kolejny bohater sezonu, który najpierw dostarczył scenariusz jednego z moich ulubionych filmów, mających w tym roku polską premierę kinową, czyli “Najgorszego człowieka na świecie”, a następnie napisał i wyreżyserował również inny film. Okazał się on diametralnie różny od dzieła Joachima Triera, opowiadając o grupie małych dzieci, które okazują się posiadać nadprzyrodzone moce. Vogtowi znakomicie udało się przedstawić ten etap rozwoju człowieka, w którym nieświadome swych własnych mocy władania nad poszczególnymi elementami natury dzieci, potrafią robić przerażające rzeczy. Świetnie wypada tu również kilka elementów horrorowych, które potrafią przestraszyć. Porównania do “Stranger Things”, które wydają się być obliczone wyłącznie na efekt marketingowy, nie mają większego sensu, bo tak naprawdę jest to o wiele bardziej dojrzała i mroczna opowieść o supermocach.
Hellbender
Pamiętam jeszcze czasy, tuż po pierwszej informacji o wejściu do Europy platformy Shudder, gdy wydawało mi się, że stanie się ona dostarczycielem typowej horrorowej papki, na którą zawsze znajdą się fani konkretnej niszy kina grozy. I o ile oczywiście duża część biblioteki tej wciąż nieobecnej w Polsce strony, rzeczywiście sprawia wrażenie celowanej w bardzo konkretnego widza, zdarza się, że pojawiają się tam wyjątkowo interesujące pozycje. Tak jest choćby w przypadku “Hellbender”, opowiadającego o próbie wyrwania się spod mocy matki-czarownicy, młodej dojrzewającej dziewczyny. Jeśli spodziewacie się typowej opowieści o wyjątkowo opresyjnym, religijnie usposobionym domu to nic z tych rzeczy, bowiem matka z córeczką zakładają tu nawet swój własny punkowy zespół, a do wspólnych aktywności dwójki należą m.in. jedzenie robaków i opryskiwania się krwią. “Hellbender” to pozycja bardzo nietypowa, która niejednego pewnie kompletnie odrzuci, ale przy tym również ciekawie zrealizowana i niezwykle oryginalna, w dodatku okraszona świetnym soundtrackiem.
Przeczytaj również
Komentarze (34)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych