Reklama
Witamy w Chippendales (2022)

Witamy w Chippendales (2022) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Mroczna historia znanego klubu

Piotrek Kamiński | 10.01.2023, 21:00

Somen Banerjee przyleciał do Stanów z planami i nadzieją. Miasto Aniołów szybko pokazało mu, że nie będzie łatwo, ale on nigdy się nie poddał. Odkładał pieniądze, aż mógł pozwolić sobie na otwarcie własnego przybytku. Wzorowanym na elegancji Playboya, ekskluzywnym klubie... Do grania w Backgammon. To jednak dopiero początek jego trudnej, wyboistej, pełnej męskich pośladków i ostatecznie dosyć smutnej drogi.

Kiedy Roger napisał mi, że jest do zrobienia serial o Chippendalesach, nie byłem przesadnie rozentuzjazmowany perspektywą oglądania go. Słyszałem o słynnych, męskich striptizerach ubranych jedynie w majtki, mankiety i kołnierzyki z muchami jeszcze jako dzieciak, więc wiedziałem z grubsza czego mogę spodziewać się po produkcji Roberta Siegela - dużej ilości półnagich facetów, trzęsących tyłkami niebezpiecznie blisko kamery. I oczywiście tego typu scen w serialu znajdziemy całą masę - łącznie ze znacznie bardziej... bezpośrednimi męsko-męskimi zbliżeniami - ale z czego nie zdawałem sobie sprawy, to jak niesamowicie filmową historią życia mógł pochwalić się założyciel klubu, Somen "Steve" Banerjee. Ten materiał aż prosił się o przerobienie na film, czy serial, co zresztą zostało już kilka razy zrobione. Dlatego jeśli nie znasz mrocznej historii Chippendalesów, to szczerze zachęcam do NIE czytania niczego na jej temat i po prostu sprawdzeniu serialu, kiedy ten debiutuje jutro na Disney+. Warto.

Dalsza część tekstu pod wideo

Witamy w Chippendales (2022) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Historia klubu i jego założyciela

Steve i jego najbardziej zaufany człowiek

Fabuła kolejnych odcinków leci w kolejności chronologicznej, bez zbędnego teasowania przyszłych wydarzeń, czy innych tanich chwytów. Mimo to, kolejne odcinki bez problemu porywają widza i zostawiają z pragnieniem natychmiastowego sprawdzenia co dalej. Dwoma najważniejszymi wątkami są ewolucje. Z jednej strony mamy cichego, dobrodusznego i pełnego optymizmu i zaufania Banerjee'ego (Kumail Nanjiani), który z czasem staje się coraz bardziej chłodnym, pragnącym kontroli i poklasku szefem. Nanjiani doskonale czuje postać, na przestrzeni tych pięciu odcinków, które zostały nam udostępnione przez Disneya, zmieniając się z najbardziej zasługującego na sympatię i współczucie człowieka na świecie, w kogoś na wzór bossa mafii, przed którym podwładni trzęsą się ze strachu, bojąc się, że zajdą mu za skórę. Z drugiej strony mamy sam klub i jego pracowników.

Czasami ciężko aż uwierzyć jak wiele zmian, czasami naprawdę diametralnych, musiało zajść w siedzibie klubu, aby doprowadzić go do stanu, w którym usłyszał o nim cały świat. O jego początku wspomniałem już we wstępie - Banerjee chciał otworzyć elegancki klub dla dżentelmenów, którzy chcieliby sobie w spokoju pograć w Backgammon. Sam pomysł teoretycznie nie był zły, w końcu miejsce takie nie istniało w tamtym momencie w całym LA, a może i nawet całych Stanach. Ale czy oznacza to od razu, że ludzie zaczną walić drzwiami i oknami, bo teraz już jest? Niekoniecznie. Zwłaszcza jeśli nawet nie wiedzą o jego istnieniu. Wtedy w życiu Steve'a pojawił się niejaki Paul Snider (Dan Stevens), znany promotor i przyjaciel ludzi, którzy coś znaczą. Koncepcja klubu zaczęła się zmieniać, ewoluować, aż w końcu osiągnęła formę przynajmniej do pewnego stopnia zbliżoną do tej ostatecznej. W kolejnych odcinkach nasz hinduski przedsiębiorca pozna kolejne osoby, które w znaczący sposób przybliżą go do sukcesu, który mu się marzy. I tu leży mój bodajże największy problem z nową propozycją Disneya.

Witamy w Chippendales (2022) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Piękna fasada, ale odrobinę zepsute zaplecze – jak w prawdziwym życiu

Pokaz specjalnie dla pań

Konstrukcja scenariusza z jednej strony jest ciekawa i absolutnie wciągająca, z drugiej ciężko nie poczuć pewnego znużenia, kiedy po raz kolejny scenarzyści serwują nam sytuację, którą można opisać w dokładnie ten sam sposób, co wszystkie poprzednie. Steve lub któreś z jego współpracowników czystym przypadkiem poznaje w klubie osobę, która ma świetne pomysły i zestaw potrzebnych mu akurat umiejętności. Rozumiem, że raz coś takiego może się przytrafić, może nawet dwa razy, bo kiedy po raz pierwszy rozmawia ze swoją przyszłą żoną, Irene (Annaleigh Ashford), cała scena aż kipi zabawnym, niewymuszonym urokiem. Ale kiedy później dzieje się go jeszcze dwa razy na przestrzeni łącznie pięciu odcinków, to mam wrażenie, że albo Banerjee był najbardziej fartownym człowiekiem na świecie, albo autorzy serialu są leniami i piszą w kółko to samo.

Strona wizualna serialu obfituje w pięknie ustawione kadry, zabawny montaż równoległy, pięknie - czasem trochę duszno, ale jestem przekonany, że taki właśnie był zamysł - doświetlone sceny i doskonale pasujące do epoki kostiumy. Jestem w miarę przekonany, że mój tata miał w latach osiemdziesiątych podobną, jeśli nie taką samą koszulkę, co główny bohater w pierwszym odcinku. Z początku nie mogłem przeżyć jak obleśny i tani wydawał się ten męski striptiz, a przecież Chippendales miało słynąć z elegancji i wyrafinowania, ale serial bardzo szybko uspokoił mnie, przypominając, że przecież to dopiero początek i wszyscy, łącznie z odpowiedzialnym za choreografię Nickiem De Noią (Murray Bartlett), że potrzebne będą gruntowne zmiany, jeśli klub ma wyróżniać się na tle tanich burdeli. Podobnie mocno prezentuje się warstwa audio, raz za razem atakując uszy widzów sprawdzonymi szlagierami z epoki.

"Witamy w Chippendales" zapowiada się na niemożliwie wręcz ciekawą produkcję. Dosłownie cała obsada błyszczy w swoich rolach, historia pełna jest wesołych momentów i absolutnego mroku i tylko dialogi miejscami potrafią zagrać delikatnie fałszywie, jakby pisano je z lekką kpiną na myśli, bo przecież to niemożliwe żeby ktokolwiek mówił i zachowywał się w ten sposób. Jest to jednak raczej niewielka wada i zapewne nie każdemu rzuci się nawet w ucho, więc ostatecznie szczerze zachęcam wszystkich do sprawdzenia nowej propozycji Disneya, kiedy pierwszy odcinek zawita jutro w D+. Jeśli tylko będziecie w stanie przetrwać odrobinę męskiej golizny. Dobrze napisanych, wciągających produkcji na faktach nigdy za wiele, więc namawiam aby spróbować się przemóc! 

Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper