Alice in Borderland okazał się… Fenomenalny! Koniecznie sięgnijcie po ten serial
Co jakiś czas, między tymi najgorętszymi premiera, nadrabiam tytuły, które od jakiegoś czasu leżą na mojej kupce wstydu, a za które po prostu nie mogę się zabrać. Czasem są to kompletne wtopy, które rzucam już po kilku odcinkach, a kiedy indziej okazuje się, że na wyciągnięcie ręki miałem prawdziwą perełkę, z którą zwlekałem. I właśnie taka sytuacja miała miejsce ostatnio, gdy na początku roku postanowiłem sięgnąć po coś zupełnie nowego.
A mowa o Alice in Borderland. I pewnie nie sięgnąłbym po ten tytuł, albowiem nie był w zasadzie wysoko na mojej liście oczekujących, ale przy okazji premiery drugiego sezonu zaczął mi się on wyświetlać na głównej stronie Netflixa. I ile można zwlekać, gdy widzisz coś codziennie? Chcąc nie chcąc, odpaliliśmy z narzeczoną pierwszy odcinek pierwszego sezonu, wierząc, że będzie przynajmniej tak dobrze, jak Squid Game.
Choć bowiem są to produkcje stosunkowo różne (jedna to produkcja oryginalna, druga jest aktorską adaptacją anime - jedna to premiera koreańska, a druga japońska…), to nie da się nie zauważyć pewnych podobieństw. Na wstępie napiszę jednak dwie rzeczy. Po pierwsze, to ubiegłoroczny hit Netflixa czerpał inspirację z Alice in Borderland. Po drugie - sam serial okazał się po prostu fenomenalny. Ale od początku...
Alice in Borderland
Tak więc, słowem wstępu, „Alice in Borderlad” to japoński serial z pogranicza thrillera i dramatu z elementami science fiction. Aktorska produkcja, która swój debiut zanotowała pod koniec 2020 roku, jest w rzeczywistości aktorską adaptacją anime pod tym samym tytułem, które to z kolei stanowi ekranizację mangi debiutującej już trochę ponad dekadę temu. Już tu chciałbym zaznaczyć, że serial od Netflixa był dla mnie pierwszą stycznością z mangą.
Jeśli chodzi o kwestie fabularne, już na samym początku poznajemy głównego bohatera - Arisu. Chłopak jest przeciętnym młodym dorosłym, który niespecjalnie ma na siebie plan w życiu. A nawet gdy dostaje szanse, aby wyciągnąć z życia coś więcej, woli… Wybrać łatwą drogę, zostać w domu i grać w gry wideo. Typowy nerd, ale w tym całkowicie negatywnym znaczeniu tego słowa.
Właściwie na całym świecie ma tylko dwie bliskie sobie osoby - chłopaków o imionach Chota i Karube. Gdy pewnego dnia życie każdego z nich zdaje się powoli dotykać dna, wszyscy ludzie w Tokio tajemniczo znikają. Cóż - być może to nie oni znikają, a nasi bohaterowie trafiają do jakiegoś innego miejsca? Trudno określić i właściwie wokół tego tematu kręcą się wszystkie odcinki serialu.
No, wokół tego oraz dziwnych, bardzo brutalnych gier. Okazuje się bowiem, że nie są jedynymi, którzy pozostali w Tokio, lecz aby przeżyć, muszą mierzyć się z innymi dookoła. Dochodzi więc do nietypowego rodzaju wyzwań i konkurencji na śmierć i życie, które pozwalają przedłużać sobie życie o kilka dni. Co w przypadku niegrania? Śmierć. Co w przypadku porażki? Śmierć. Trzeba więc grać i wygrywać. I nie ma innej drogi.
Skąd zachwyt?
Brzmi ciekawie? Cóż, wydaje mi się, że tak. Choć należy podkreślić, iż zdaję sobie sprawę, że nie da się całkowicie dobrze opisać samego serialu. Ja sam nie trafiłem jeszcze na recenzję, która idealnie oddawałaby to, co oferuje "Alice in Borderland". I nie chodzi tu o niski poziom dziennikarstwa (choć i takie głosy się pojawią :)), a o bardzo trudny do ubrania w słowa klimat, który wylewa się z produkcji.
I jest to coś, co stanowi element charakterystyczny produkcji azjatyckich. Trudno jest opisać atmosferę panującą w tamtych serialach i niemal nie da się zginąć, co się zaraz stanie. O ile amerykańskie dzieła są dla mnie zazwyczaj bardzo przewidywalne, o tyle te koreańskie, japońskie czy chińskie niemal zawsze mnie zaskakują. I tak dostajemy tu plot-twist, to taki, który powinno się zapisywać dużymi literami.
Właśnie to buduje mój zachwyt. Dwa dotychczasowe sezony to jazda bez trzymanki, kosmiczna jakość produkcyjna i zdziwienie za zdziwieniem. Bywają odcinki, gdzie przez czterdzieści minut można siedzieć z rozdziawioną buzią, a potem z zaskoczeniem zauważyć, że nieco boli szczęka. Tak, to taka skala. A jeśli dorzucimy do tego znakomicie napisanych bohaterów oraz świetnie dobrach aktorów, to mówimy o czymś niemal idealnym (Chishiya jest po prostu genialny).
Co więcej, nikt tu nie jest bezpieczny. Nie ma strachu przed pokazywaniem scen niemal gore, nie ma żadnych sentymentów do jakichkolwiek bohaterów, a sam seans w żadnym momencie nie przywodzi na myśl niektórych hollywoodzkich filmów wojennych, gdzie bohaterowie są niezniszczalni. Tu jest jak w życiu - każdy może umrzeć w każdym momencie, nawet jeśli się tego całkowicie nie spodziewacie.
Oby tak dalej…
Pozostaje mi wierzyć, że będzie to kontynuowane. Nie mam pojęcia, jak długo twórcy zechcą ciągnąć tę historię i czy szykują dla nas jakieś spin-offy bądź prequele, ale bardzo chętnie bym się z nimi zapoznał. Tu nawet poznanie głównej tajemnicy nie zmniejsza przyjemności z oglądania kolejnych odcinków. Nigdy bowiem nie wiemy, kiedy dojdzie do prawdziwie ogromnego trzęsienia ziemi.
Tak więc, w formie podsumowania - serdecznie polecam. Jeśli jakimś cudem unikaliście seansu tej pozycji, to najwyższy czas, aby ją nadrobić. Gwarantuję, że nie będziecie się nudzić, a jeśli pewne niedociągnięcia i japoński język nie są czymś, co by Wam przeszkadzało w oglądaniu, to powinniście być zachwyceni. Ja niedługo wezmę się za anime i jestem bardzo ciekaw, czy jest równie dobrze.
A może oglądaliście i macie inne wnioski? Chętnie je poznam - podzielcie się Waszymi opiniami w sekcji komentarzy.
Przeczytaj również
Komentarze (51)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych