Pedro Pascal robi kapitalną robotę. Joel zasługuje na własny prequel
Piszę ten tekst w momencie, gdy mamy za sobą pięć odcinków serialu (dzięki ci Super Bowl za wcześniejszą premierę) „The Last of Us” i chyba już na tym etapie można śmiało napisać, że mamy do czynienia z czymś naprawdę niezłym. Można lubić lub nie lubić aktorów, ale patrząc na ten projekt w ramach ekranizacji gry, jest bardzo dobrze. HBO odwaliło kawał dobrej roboty i pokazało, że da się dobrze adaptować.
I choć oczywiście nie jest to jeszcze koniec, a wystarczy jeden zły odcinek, aby zaprzepaścić całość (wszak złe wrażenie robi się tylko raz), to osobiście jestem jakoś dziwnie spokojny. Nie wydaje mi się, aby coś mogło tu nie wypalić. A jeśli nawet pojawi się potknięcie, to prawdopodobnie na tyle małe, że przejdzie stosunkowo niezauważenie przy całej tej wysokiej jakości wszystkiego wokół.
Dziś nie chcę jednak pisać laurki dla tego dzieła, ani jego twórców. To zrobiłem już jakiś czas temu i cieszę się, że w dalszym ciągu tamten tekst nie stracił na aktualności. Tym razem pragnę pochylić się nad obsadą aktorską. Dobra, nie będę owijał w bawełnę - nad jednym konkretnym aktorem z całego serialu. Nad Pedro Pascalem, który wciela się w Joela. Dlaczego? To proste - robi to znakomicie.
Joel na piątkę z plusem
Można mieć pewne zastrzeżenia odnośnie do Belli Ramsey i jej interpretacji Ellie. Przyznam, że osobiście średnio widzę podobieństwo pod względem charakteru pomiędzy tymi dwiema inkarnacjami bohaterki - serialową oraz w grze. Nie chodzi mi oczywiście o jakość gry aktorski - ta, raz jeszcze - moim zdaniem, robi kawał dobrej roboty i talentu jej odmówić nie można. Niemniej, pod względem zachowań nie przywodzi mi na myśl dziewczyny z pierwowzoru.
Joel oczywiście również nie został idealnie odwzorowany, ale mam jakieś takie dziwne poczucie tego, że biorąc pod uwagę otaczający świat oraz przeszłość postaci, Pedro Pascal dodaje do oryginału nieco surowości, bezdusznego sznytu i fenomenalnie zagranego zmęczenia otoczeniem. Cudownie współgra to z klimatem serialu i sprawia, że całość ogląda się po prostu kapitalnie.
Co więcej, ogromny kunszt aktorski widać także przy przemianie, jaka zachodzi w głównym bohaterze. Z ponurego, negatywnie nastawionego i w pewnym sensie wyalienowanego faceta, przemienia się w… ponurego, mniej negatywnie nastawionego i nieco lżej wyalienowanego faceta. Do pełni szczęścia długa droga, ale to, że ma pod swoimi skrzydłami kogoś, kim musi się opiekować, działa dobrze.
Samą ewolucję postaci widzieliśmy już przy okazji gry, ale tam nie zachodziło to tak widocznie. Jasne, w obu przypadkach mamy do czynienia z „dziełem drogi” - bohaterowie podróżują nie tylko w świecie rzeczywistym, ale pewna podróż zachodzi też w nich samych. I to jest dostrzegalne. Natomiast pokazać to w grze jest jednym, a umiejętnie przenieść to na ekran, jest czymś zupełnie innym. I sądzę, że nawet trudniejszym.
A może tak spin-off?
Pięć dotychczasowych, całkiem długich odcinków, doprowadziło mnie natomiast do jednego przemyślenia, które wcześniej raz czy dwa przyszło mi do głowy podczas gry. Tym razem nawiedza mnie średnio raz na piętnaście minut podczas seansu na HBO Max - a chodzi oczywiście o spin-off opowiadający o Joelu. Tak, oddzielny serial, który skupiałby się wyłącznie na tragicznym bohaterze.
Dziś jestem bowiem bardziej pewien, niż kiedykolwiek wcześniej, że to może się udać. Zwłaszcza że przy okazji serialu dostajemy sporo informacji na temat przeszłości Millera - również takich, które nie były poruszane w grze (a przynajmniej nie w tak znaczącym stopniu). I biorąc pod uwagę to, co wynika z jego słów, mógłby to być kawał niezłego serialu. Te kilka lat przez poznaniem Ellie… Ależ bym oglądał!
Całe formowanie grupy z Tess i Samem, próba odnalezienia siebie i oczywiście życiowy okres w roli bandyty, którym bez wątpienia na pewnym etapie (i w pewnym stopniu) był. Wydaje mi się, że jest to przepis na sukces… Zwłaszcza gdy mówimy o tak świetnym aktorze, jakim jest Pedro Pascal. Czego by nie mówić, udowodnił to już wielokrotnie. Przecież pamiętamy go z „Gry o Tron”, czy nawet „Mandaloriana”.
Ja sam chętnie przekonałbym się, kim był Joel w latach, gdzie nie mogliśmy go poznać ani w serialu, ani w grze. Być może sama produkcja musiałaby mieć jeszcze cięższy klimat. Być może dla niektórych okazałaby się czymś, co pogrzebałoby zamiłowanie do mężczyzny. A może usprawiedliwiałoby jego niektóre wybory? Może pozwalałoby spojrzeć na niego w zupełnie nowym świetle? Brzmi ekscytująco!
Co przyniesie przyszłość…
Na ten moment trzeba jednak po prostu czekać na to, co szykuje dla nas przyszłość. Nie mam żadnych wątpliwości, że HBO może to zrobić. „The Last of Us” już teraz jest ogromnym sukcesem (zarówno pod względem ocen, jak i oglądalności), a może być chyba nawet lepiej. Drugi sezon jest czymś pewnym, a później… Cóż, nie zabija się kury, która znosi złote jajka. Eksploatuje się ją do granic.
I bardzo często jesteśmy świadkami takiego podejścia w popkulturze, gdzie przy sukcesie jakiejś produkcji, błyskawicznie produkowane są prequele, sequele, spin-offy i przeróżne inne dzieła. Czemu teraz miałoby być inaczej? Jeśli tylko twórcy oryginału będą współpracować, HBO dalej będzie oferowało solidną jakość, a stworzenie czegoś swojego nie sprawi, że całość straci tę magię… Jestem na tak! A kolejną historię Joela przyjmę z otwartymi ramionami!
Przeczytaj również
Komentarze (54)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych