Graliśmy w remake Resident Evil 4. Tak mrocznie jeszcze nie było
Miałem okazję zagrać w siedzibie Cenegi w blisko 30 minutowe demo remake’u Resident Evil 4. Jeśli ktoś obawiał się, czy faktycznie będzie to remake z prawdziwego zdarzenia, to może już te obawy odłożyć na bok.
Jak zapewne część z Was pamięta, po wydarzeniach w Raccoon City Leon S. Kennedy przeszedł morderczy trening i awansował z policjanta na agenta rządu USA. W pachnącym filmami klasy B intrze, oczywiście zrealizowanym na nowym silniku, widzimy jak słynny bohater rusza na misję do Hiszpanii, której celem jest odnalezienie córki prezydenta. I jak to w Resident Evil – czeka go kolejne spotkanie z zarazą, tym razem znaną jako Las Plagas.
Remake jakiego nie będziemy się wstydzić
Już pierwsze minuty z demem uświadamiają mnie, że to remake pełną gębą i że bardzo, bardzo tęskniłem za widokiem z trzeciej osoby. Oprawa zachwyca masą szczegółów, bogatą roślinnością, nowymi animacjami Leona i zaskakująco przytłaczjącym klimatem. Gdy trafiłem do pierwszej chatki konfrontując się z ganado zupełnie nie pamiętałem tak dosadnej, skąpanej w mroku lokacji z oryginału. Nic dziwnego, bo w grze z 2005 roku była ona mniejsza, choćby pozbawiona piwnicy, w której wizyta w remake’u nasuwała mi skojarzenia z jakże pamiętną wycieczką do domu Bakerów w Resident Evil VII. No i Leon tym razem mówi po hiszpańsku, więc należy mu się medal z ziemniaka. Gdy jednak dochodzimy do wioski i wieży kościelnej, atmosfera robi się bliższa tej znanej z oryginału, jest jaśniej, a otoczenie skupia się na ukazaniu sielskiej, ale jakże nieprzyjaznej naszemu bohaterowi wiochy, w której na dzień dobry palony jest na stosie policjant poszukiwany przez Leona.
Nie da się ukryć, że względem współczesnych odsłon gra wydaje się nieco korytarzowa, wręcz klaustrofobiczna. I na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że niewiele się zmieniło, ale to tylko pamięć płata nam figla. To stara formuła ubrana we współczesne szaty, o czym przypomina choćby tak prozaiczny fakt, że Leon tym razem potrafi celować i poruszać się jednocześnie, co było wcześniej czarną magią i elementem wielu memów. Nóż, który dzierży bohater potrafi się teraz zniszczyć, ale zyskał też nowe możliwości, w tym dobijania przewróconych wrogów. Doszła też opcja skradania się za plecami zarażonych i zabijania ich efektownym przecięciem krtani, choć w lokacji z kościołem udało mi się tak załatwić tylko dwóch wrogów, reszta była ustawiona w taki sposób, że nie dało się ich zaskoczyć. Skradanie jest zresztą dość dziwne, bo odwróceni tyłem przeciwnicy nie słyszą nawet jak kopniakami rozwalamy beczki i skrzynki stojące metr od nich.
Brzydki Pan z piłą
Leon nauczył się teraz również parowania, a znacznie lepiej działa korzystanie z broni i granatów (rozpryskowe, świetlne), między którymi możemy się błyskawicznie przełączać dzięki krzyżakowi. Da się do niego przypisać nawet osiem różnych elementów arsenału. Zastosowano też ekwipunek z nowszych odsłon Resident Evil, dzięki czemu łatwiej zarządzać wolnym miejscem w plecaku. Rozbudowano ponadto opcję craftingu, dzięki czemu nie tylko szybko połączymy roślinki, ale wyprodukujemy też naboje czy… broń białą, jak wspomniany nóż, który ulega destrukcji gdy używamy go zbyt długo. Trochę szkoda, że cała zabawa z wytwarzaniem przedmiotów nie odbywa się w trakcie aktywnej pauzy, budowałoby to jeszcze mocniejszy klimat zagrożenia i działania pod presją.
Czy te wszystkie udogodnienia oznaczają, że gra stała się łatwiejsza? Nic bardziej mylnego. Wydaje się, że wyznawcy kultu uzbrojeni w widły i łopaty poruszają się szybciej, potrafią wchodzić po drabinach, a niedobici mogą zmartwychwstać silniejsi. Barykadowanie się w domkach i wyskakiwanie przez okna to wszystko dalej tu jest, podobnie jak goniący nas badass z piłą, w starciu z którym nie mamy żadnych szans. Gość potrafi nawet przepiłować drabinę, po której próbujemy uciec, choć głowy Leona ani razu podczas animacji kończących nie odciął. Cienias! Akcja jest więc dalej dynamiczna, a przewaga liczebna wroga przytłaczająca na tyle, że wydało mi się wręcz archaiczne, że nie mogę zrobić przewrotu uciekając przed atakami. Jest w tym elemencie sterowania pewna celowa niemoc, ślamazarność, która mnie nieco irytowała po latach, ale bez wątpienia ma ona swoje zalety w budowaniu klimatu.
Mniejsza rewolucja
Zupełnie wypadło mi też z głowy, że będąc w wiosce trzeba po prostu przeczekać napór wroga, aż do momentu, gdy zabiją dzwony, więc kilka razy skończyłem nabity na grabie. Ikonki na mapie wskazują, że Leon będzie w jakimś stopniu współpracował z córką prezydenta (podsadzanie niczym w The Last of Us), więc może tym razem nie będzie ona bardziej irytująca od napotkanych sekciarzy. Cieszy za to fakt, że część dialogów i scenek uległa zmianom, więc choć oglądamy teoretycznie znany nam „film”, jest on na tyle świeży, by wyłapywać z radością te wszystkie zmiany i czerpać z nich przyjemność.
Jednocześnie nie ma co ukrywać – efekt nowości nie jest aż tak uderzający jak w przypadku remake’u Resident Evil 2 i trzeba mieć świadomość tego, że nie jest to już taka rewolucja, bo i w oryginale część mechanik działała na tyle dobrze, by przenieść je w odświeżonej wersji do remake’u. To napisawszy i tak nie mogę się doczekać premiery. Wszak to remake jednej z najlepszych gier szóstej generacji konsol.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Resident Evil 4 (Remake).
Przeczytaj również
Komentarze (150)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych