Final Fantasy VII - klasyka czy remake? - o wadach i zaletach po każdej ze stron
Jest rok 1997. Jeszcze nie dotarłem nawet do pierwszej komunii, a jasnoszare PlayStation obrałem sobie za punkt dziecięcych marzeń. Nie byłoby tych marzeń gdyby nie ludzie stojący za perełkami pokroju Final Fantasy VII. Squaresoft napisało historię, o której my piszemy po dziś dzień. Chwila, gdy na ekranie rozbłysło logo gry, po ujęciu na Midgar oraz pewną kwiaciarkę. Ten sam dreszczyk emocji wymieszany z nostalgią towarzyszył nam gdy scenę odtworzono 23 lata później. W kompletnie innych czasach, lecz z identycznymi wspomnieniami. Mówi się, że każdy remake wiąże się z utratą pewnej części oryginału. Jak to wygląda z perspektywy graczy znających "wielką siódemkę" od podszewki? Nie taki Final Fantasy VII: Remake straszny jak go malują.
Sypnę garścią historycznych ciekawostek, ponieważ Final Fantasy VII zaplanowano jeszcze dla Nintendo 64. Pierwsze demo techniczne gry zarejestrowano na tej platformie. Darzymy sprzęt dużym szacunkiem z uwagi na obecność niejednej, rewolucyjnej produkcji (Super Mario 64, The Legend of Zelda: Ocarina of Time). Nintendo popełniło jednak historyczny błąd decydując o braku napędu CD-ROM, który błyskawicznie spowszedniał. Squaresoft tym samym zerwało z tradycją, gdy firma potwierdziła Final Fantasy VII na system Sony. Dotychczas cykl gościł w nintendowskim środowisku. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz, do tego epokowy. Wkład Final Fantasy VII w popularyzację gatunku j-rpg pod koniec lat 90. pozostaje nieoceniony.
Klasyka jest trendy
Final Fantasy VII z impetem wjechało na medialne salony. Dla wielu nowych graczy był to pierwszy kontakt z serią. Final Fantasy aż do szóstej odsłony dostępne było głównie na konsolach Nintendo (NES, SNES). Siódma część mocno wpłynęła na rozwój gatunku. Wprawdzie pionierem głównie było Squaresoft, dostarczając m.in. Legend of Mana czy Chrono Cross, tak wydano ciut poprawione edycje choćby Chrono Triggera czy pierwsze rozdziały Final Fantasy. Sama opowieść koncentrująca się na walce grupy Avalanche o dobro planety, wielkiej korporacji Shinira i jeszcze bardziej mściwego Sephirotha to dobranocka naszego pokolenia. Swego czasu, nawet Sony próbowało rywalizować z FF7 za pośrednictwem Legend of Dragoon, przy którym pracował sam Shuhei Yoshida, późniejszy szef Sony Worldwide Studios.
Wszystko kiedyś przemija. Final Fantasy VII nadal smakuje wybornie. Jakiś czas wstecz, już Square Enix wydało poprawioną, klasyczną wersję gry na współczesne platformy. Szkoda, że jedynie cyfrowo, ponieważ liczyłem również na edycję w gustownym pudełeczku. Dokładnie tak postąpiono w przypadku Final Fantaxy X HD Remaster. Postanowiłem wrócić w tamte rejony. Tę historię nadal chłonie się z tym samym zaciekawieniem co przed dekady. Jednocześnie, zatęskniłem za turowym systemem walki. Dla mniej cierpliwych graczy istnieje możliwość całkowitego pomijania starć, lecz to chyba esencja oryginalnego Final Fantasy VII. Nawet bryłowate modele postaci mają swój urok. Dzięki prerenderowanym tłom świat przedstawiony wciąż ogląda się niczym makietę wspomnień. Wystarczy ponownie wkroczyć na słynny plac zabaw w Midgarze czy stanąć przed obliczem wystrzelonego w górę wieżowca Shinry. W czym dzisiaj tytuł może zawieść? Jedynie w oprawie, lecz do każdej grafiki można przywyknąć, prawda?
Godny naśladowca?
Final Fantasy VII: Remake stosuje już zupełnie inną formę przekazu. Pomijając już oczywistą kwestię związaną z nową oprawą, silnikiem graficznym, nowa wizja koncentruje się pierwszej płycie oryginału. Midgar został rozbudowany i wzbogacony o liczne wątki. Przy czym opowieść idzie podobnym torem. Przede wszystkim, w oczy uderza fan-serwis z Sephirothem. Dawny ulubieniec publiczności stał się obecny niemal od początku. Aerith dostała również nieco większy angaż wraz ze swoimi "wizjami". Choć z początku wydaje się nieco udziwniona, zyskuje w dalszej części rozgrywki. Warto porównać obecny w grze system walki z klasyką. Dawniej turowo, dziś zręcznościowo. Wpływ na decyzję miało Final Fantasy XV. Nie wszystkim się spodobało, lecz zachowano materią, limity oraz wskaźnik ATB. Gra pyta również na starcie czy chcemy ograniczyć się jedynie do wydawania komend. Wbrew pozorom, walka w Final Fantasy VII: Remake pozwala na całkiem sporo. Dzięki błyskawicznemu przełączaniu się między bohaterami da się zdziałać cuda.
Dla graczy poznających uniwersum "wielkiej siódemki" polecamy zagrać jednocześnie w obie wersje. Wówczas łatwiej wypunktować wady oraz zalety po każdej ze stron. Nie chodzi o techniczną rywalizację, lecz merytoryczną. Chociażby w napisanych dialogach. Często ich treść jest zgodna, lecz oryginał mimo wszystko przoduje. Być może wygrywa siła nostalgii. Nie pogardziłbym również turowymi starciami. Remake przybliża relacje między postaciami, lepiej wyraża emocje. Oryginał prezentuje bardziej kompletny zarys, bez rozmieniania się na drobne. Stąd obie gry w pewnym sensie są wzajemnym uzupełnieniem. Każda ze stron ma swoje wady. Oryginał może nie być atrakcyjny ze względu na turowość walk, zaś remake wyda się zbyt napompowany epickością dla weteranów. Zagrajcie na raz w obie wersje. Nie ma lepszej recepty. Aha, i miło widzieć nazwiska (w większości) tych samych twórców w obu wersjach. Graliście tak?
Która wersja jest lepsza?
Przeczytaj również
Komentarze (54)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych