Hogwarts Legacy po ponad 50 godzinach to… Dalej wciągająca gra!
Przyznam, że na premierę Dziedzictwo Hogwartu czekałem naprawdę mocno i stosunkowo długo. Choć początkowo miałem raczej średni stosunek do samej premiery i więcej było we mnie obaw, niż gorączkowego wyczekiwania, to koniec końców uległem hype’owi, jaki z każdym kolejnym dniem narastał wokół czarodziejskiej przygody. Czy można jednak czuć się przez to winnym? Cóż - nie wydaje mi się…
Gdy już doszło do debiutu, od razu zacząłem grać. Wszedłem do tego świata i… Po prostu przepadłem. Na długie godziny. Nie było mnie wtedy dla świata i znów osiągnąłem ten błogi stan, gdzie pracując, uprawiając sport, czy sprzątając mieszkanie, cały czas myślałem o tym, jakie fantastyczne zwierzęta uratuję, których czarów się nauczę, albo jakimi kombinacjami będę gromił Infernusy i gobliny.
No właśnie, czy można tak jednak w nieskończoność. Dla mnie nawet gry, w których spędzam po dwadzieścia godzin, potrafią się dłużyć. Nic na to nie poradzę - tak po prostu mam. Są jednak hity, które nawet przy dwukrotności tego dalej intrygują. I jak się domyślacie już po samym tytule… W przypadku Hogwarts Legacy jest dokładnie tak samo. Są minusy, ale nie wystarczą, aby wyprzeć zalety.
50 godzin później…
Dziś, gdy piszę ten tekst, na liczniku mam już ponad pięćdziesiąt godzin i niemal wszystkie zrobione na sto procent. Od ulepszeń, przez zaliczone zadania z dziennika, aż po wszelakie kolekcje. I choć nie jestem fanem biegania za zatrważającą liczbą znajdziek po mapach, to tu odnalazłem się jak ryba w wodzie. Ich szukanie było po prostu przyjemnie skrojone i nie zamykało się w ramach pójścia do punktu X i zabrania tego, czego szukamy.
Niemniej, nie zabrakło wad. Tak, zdecydowanie są one widoczne w Hogwarts Legacy, a po tych pięćdziesięciu godzinach bardzo się uwidaczniają. Pierwszym z takich elementów są misje. Tych w grze jest spokojnie ponad setka i choć na początku wciągają samym pomysłem ich opracowania i tym klimatem rodem z powieści od J.K. Rowling, to po jakimś czasie niestety biją powtarzalnością i brakiem głębi.
Jasne - jest wiele, które potrafią porwać. Mamy przecież tę ekskluzywną dla PlayStation z własnym sklepem, krótki wątek z Insygniami Śmierci, a także cały wątek z Sebastianem i jego siostrą. Co jednak bardzo wymowne, te bardziej wciągające zdecydowanie częściej znajdziemy wśród tych opcjonalnych i nieobligatoryjnych. Niestety trzeba się do nich przebić, kilkukrotnie rozwiązując tak denne, jak poszukiwanie zwierząt, które uciekły.
Jeśli chodzi o inne kwestie, to zdecydowanie możemy wspomnieć tu o swoistej wtórności w kontekście czynności, które zmuszeni jesteśmy wykonywać, a także kilku brakujących funkcjach, które na dłuższą metę irytują. Nie jest to coś, co całkowicie psuje rozgrywkę, ale przy dłuższych sesjach nieco psuje pełnię immersji, albowiem daje jasno do zrozumienia, że są pewne rzeczy, które mogłyby wnieść przyjemność z zabawy na zupełnie nowy poziom.
To dalej wciąga!
Nawet pomimo tego jest jednak świetnie. Koniec końców w tego typu produkcjach zawsze pojawiają się misje ciekawsze i nudniejsze. Nawet Wiedźmin 3: Dziki Gon, który pod względem questów jest chyba niedoścignionym wzorem jakości, potrafił miewać gorsze momenty. Czy można mieć więc pretensje do dużo mniejszego w kontekście realizatorskim Hogwarts Legacy? Cóż - jasne, że można. Warto mieć jednak na uwadze wszystkie czynniki.
Co więcej, jak wspomniałem już kilka akapitów wcześniej, zalety gry zdecydowanie przyćmiewają jej wady. Tu po prostu wiele rzeczy zagrało i sprawia, że dalej chce się biegać z wyciągniętą różdżką i ładować przeróżnymi zaklęciami w różnorodnych wrogów. Pod tym względem trudno się przyczepić i nawet jeśli to oni, a nie zagadki środowiskowe, są jedyną przeszkodą między nami a skarbem, to wciąż jest ciekawie.
No i oczywiście ten świat… Nie jest może największym w historii pozycji z gatunku open-world, ale robi tak doskonałe wrażenie, iż idzie się w nim zatracić. Nie ukrywam, że do teraz, choć zleciałem mapę wzdłuż i wszerz, potrafię się zrelaksować, śmigając na miotle lub hipogryfie. Nawet bez celu i po prostu podziwiając zmieniające się pory dnia i warunki pogodowe. Poruszenie zrealizowano tu na piątkę z plusem, a to daje bardzo dużo.
Na koniec trzeba wspomnieć o samym zamczysku, które zostało tak znakomicie oddane, że robi wrażenie dosłownie za każdym razem. I kryje niezliczone niespodzianki. Wciąż brakuje mi tam kilku kartek do odkrycia, więc wiem, że jeszcze przynajmniej przez kilka godzin będę przeczesywał wszystkie możliwe pomieszczenia i sprawdzał, że dzwoni ten przekręty dzwonek. Revelio!
Podsumowując!
Pół setki godzin i wciąż jest dobrze. A to chyba najlepsze, co można napisać o tego typu produkcji. Przypadłością wielu gier z otwartymi światami są niestety nużące i monotonne czynności, które jeszcze przed dobrnięciem do końca wątku głównego robią się nudne. Często kończy się to jedną z dwóch opcji - albo porzucamy produkcję całkowicie, albo jak najszybszymi drogami brniemy do finału, pozostawiając wiele dobra za nami.
A to jest często największa krzywda, jaką mogą sobie zrobić deweloperzy, albowiem poukrywana na mapie jest masa rzeczy, które chcieliby, żebyśmy zobaczyli. Niestety przez proste błędy pozbawiają siebie tej radości, a nas chęci. W przypadku Dziedzictwa Hogwartu nie ma o tym mowy, a odkrywanie kolejnych smaczków jest przyjemnością samą w sobie. Polecam z całego serducha!
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Hogwarts Legacy.
Przeczytaj również
Komentarze (72)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych