Star Wars Jedi: Ocalały - chcę więcej Gwiezdnych Wojen dla pojedynczego gracza
Za czasów panowania klasycznego PlayStation na rynku, uwielbiałem zgłębiać tajniki gier opartych na licencji Gwiezdnych Wojen. Najlepsze wspomnienia towarzyszą Star Wars: The Phantom Menace, czyli produkcji opartej na pierwszym epizodzie. Równolegle powstawały równie udane tytuły, jak m.in. Star Wars: Rogue Squadron dla Nintendo 64 czy Star Wars Racer. Zawsze ciągnęło mnie do pojedynków na miecze świetlne oraz zakonu Rycerzy Jedi.
Gdy Respawn Entertainment zawzięcie pracowali nad rozwojem serii Titanfall w 2014 roku, do firmy dołączył Stig Asmussen. Facet dokonał wielkich rzeczy w trakcie rozwoju kariery jako producent God of War III (2010). Szczęśliwym trafem, nowy pracodawca Asmussena, Electronic Arts dysponowało licencją od Lucasfilm na produkcję gier z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Rozpoczęły się negocjacje, by stworzyć nowy projekt w oparciu o jedną z najpotężniejszych marek w historii. Decydenci w Lucasfilm uznali, że Respawn Entertainment powinni skupić się na strzelaninie z udziałem łowcy nagród, prawdopodobnie kogoś na wzór Boby Fetta. Podobny koncept planowano już w niedoszłym Star Wars 1313. Asmussen wywalczył jednak swoje, choć łatwo nie było. Dzięki jego determinacji otrzymaliśmy Star Wars Jedi: Upadły Zakon. W obliczu nadchodzącego sequela warto przypomnieć, dlaczego powinniśmy otrzymywać więcej takich gwiezdnych historii dla pojedynczego gracza.
Moc czuwa
Powstanie Upadłego Zakonu wiązało się z koniecznością walki o swoje, jak wspominał Asmussen. W chwili rozpoczęcia prac nad grą zespół był dość rozległy, lecz wiele osób nie miało jeszcze przypisanego zadania. Asmussen rozpoczął wstępną organizację ekipy. Potrzebny był jednak klucz. Tym kluczem okazuje się pozytywna decyzja ze strony Lucasfilm. Produkcja i wydanie gry na bazie Gwiezdnych Wojen z wykorzystaniem mieczy świetlnych oraz Jedi stanowiło dla Lucasfilm bardzo istotny punkt na mapie. Nie jest łatwo dostać od nich klucze do królestwa Gwiezdnych Wojen. Dzisiaj, ten proces jest dużo łatwiejszy. Respawn Entertainment oraz Lucasfilm pracują i działają razem niczym jeden organizm. Za inspirację posłużyły Star Wars: Rogue One oraz Solo: A Star Wars Story. Oczywiście, mówimy o sferze wizualnej, ponieważ rdzeń rozgrywki należy do kogoś z zupełnie innej galaktyki.
Oparcie mechaniki na schematach wypracowanych przez From Software zapewniło grze duże zainteresowanie. Nie twierdzę, że uniwersum Soulsborne jest bardziej rozchwytywane niż Gwiezdne Wojny, ponieważ zabrzmiałoby to absurdalnie. Doceniam takie inicjatywy jak Upadły Zakon. Miks najlepszych inspiracji. Dark Souls spotyka się z Super Metroidem oraz narracją w stylu Uncharted, ponieważ w grze nie brakuje widowiskowych momentów i pięknych krajobrazów. Uroczy jest również blaszany towarzysz Cala Kestisa (Cameron Monaghan), minidroid BD-1. Cieszy, że powraca w kolejnym rozdziale. Dzięki Upadłemu Zakonowi, Respawn Entertainment udowodniło, że potrafią się odnaleźć w każdym gatunku, w każdej konwencji oraz w pisaniu własnych historii jako części wielkiego uniwersum. Na pokładzie Upadłego Zakonu znalazło się nawet miejsce dla Chrisa Avellone'a, który współpracował również z rodzimym Techlandem w trakcie produkcji Dying Light 2.
Nowe doświadczenie
Pewnym zaskoczeniem jest fakt, iż gra rozpoczyna się pięć lat po wydarzeniach z Upadłego Zakonu. Stig Asmussen wierzy, że dzięki temu gracze będą zaciekawieni rozwojem opowieści. Co stało się z resztą załogi Mantisa? Sam główny bohater stał się dojrzalszy, natomiast rozmiar gry się powiększył. Czeka nas zatem nowe doświadczenie? Jedyne, czego oczekuje to jeszcze większego wyzwania niż ostatnim razem. Upadły Zakon potrafił miejscami dać w kość w trakcie rozgrywki na najwyższym poziomie trudności. Teraz chciałbym więcej takich akcji. Forma souls-like nadal cieszy się ogromną popularnością. Zapanowała moda na trudne, wymagające produkcje. Czemu nie dostarczać podobnego doświadczenia dla fanów i entuzjastów Gwiezdnych Wojen? I tak, tym razem liczę na starcie z NIM. Wtajemniczeni i pamiętający finał Upadłego Zakonu wiedzą, o czym mowa.
„Rozmowy nad kontynuacją trwały na długo przed premierą Upadłego Zakonu w 2019 roku” - twierdzi producent. Według jego słów Cal Kestis doczeka się własnej trylogii. Na chwilę obecną nie jest powiedziane, kiedy nastąpi trzeci akt, lecz jestem pewien, że już się smaży. Dla Asmussena koncepcja trylogii jest oczywista. W końcu to on zamknął historię Ducha Sparty na lata, zanim Sony nie zdecydowało się na nordycki powrót Kratosa. Jakkolwiek zaplanowano przyszłość Kal Cestisa, życzyłbym sobie więcej takich produkcji w świecie Gwiezdnych Wojen. W kinie jako Jedi rządziła Rey, natomiast gry należą do Kala. Na pożegnanie skieruję się do Was z zapytaniem. Czy chcielibyście kiedykolwiek wskoczyć w mandaloriański, beskarowy pancerz? Oczywiście w formie gry wideo. Tak dla odmiany, gdyby ktoś miał dość Jedi.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Star Wars Jedi: Ocalały.
Przeczytaj również
Komentarze (22)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych