Zapowiedź Wiedźmina 3 od Netflix przeszła bez echa. To dobitnie pokazuje poziom serialu
Czas leci nieubłaganie, bo dopiero co pamiętam wiwaty wokół zapowiedzi Wiedźmina od Netflixa. Oczekiwania wobec serialu były ogromne, a już pierwszy sezon wywołał wiele kontrowersji i sprawił, że nie każdy fan uniwersum wykreowanego przez polskiego pisarza Andrzeja Sapkowskiego mógł polubić produkcję amerykańskiej platformy.
Pierwsze i najważniejsze - Netflix zdecydował się na adaptację, a nie ekranizację. Mówiąc najkrócej, jak tylko się da, to pierwsze pozwala osobom przenoszącym dane dzieło np. na wielkie ekrany bazować na głównej osi fabularnej, lecz dokładać, odejmować czy nawet modyfikować poszczególne wątki w taki sposób, aby "zachować" wyłącznie serce rzeczonej sagi Sapkowskiego. Tak też jest w przypadku serialowego Wiedźmina - widzimy tutaj Geralta, Yennefer oraz Ciri, które wspólnymi siłami stawiają czoła kolejnym niebezpieczeństwom, lecz spora część opowieści różni się od tego, co mogliśmy wyczytać w książkach.
Produkcja amerykańskiego giganta nie ma nic wspólnego natomiast z ekranizacją, która jest równa przeniesieniu tytułu 1:1 na wielkie ekrany. Można śmiało powiedzieć - a szkoda, bo jednak uporczywe trzymanie się wątków zainicjowanych przez rodzimego pisarza zapewne wyszłoby na dobre scenarzystom czy samej Lauren S. Hissrich, będącej showrunnerką serialu, którzy szczególnie od drugiego sezonu mierzą się z ogromną krytyką.
Drugi sezon przekroczył granice
W mojej opinii o ile pierwszy sezon był jeszcze przyjemny, szczególnie ciekawie przedstawiono przemianę Yennefer czy jej pierwsze spotkania z Geraltem z Rivii, tak przy drugim sezonie zdecydowano się na za wiele głupot narracyjnych, nietrzymających się kompletnie wartości narzucanych przez ojca uniwersum. Na tle wielu dziwnych sytuacji szczególnie wyróżnia się "wiedźminska impreza" w Kaer Morhen... czyli tajnym zamku wiedźminów ze Szkoły Wilka, o której najlepiej, aby wiedziało jak najmniej osób. Co robią łowcy potworów w serialu? Zapraszają do niego prostytutki, które przecież "jęzory" mają długie i pierwszemu lepszemu zainteresowanemu mogą wypaplać, gdzie chowają się nie tyle, co sami wiedźmini, ale także poszukiwana Ciri.
Można by jeszcze powiedzieć o źle napisanej Yennefer w drugim sezonie (wręcz przeciwnie do pierwszego sezonu), jej jakże śmiesznej ucieczce z Cahirem przez miasto (kiedy mieli na sobie wyróżniające się ubrania), wymuszonej śmierci jednego z łowców potworów... ale w jakim celu? Drugi sezon Wiedźmina od Netflixa był pełen głupot i osoby, które dały radę obejrzeć pierwszy sezon, zapewne poległy przy odcinkach z tego kolejnego.
Z tego nic już nie będzie?
Złe przyjęcie tytułu doprowadziło do tego, że Henry Cavill, a więc serialowy Geralt z Rivii, opuścił łajbę i nie będzie brał udziału w tworzeniu czwartego sezonu produkcji Netflixa. Jego ostatni występ będzie miał w trzecim sezonie, którego pierwsza połowa ujrzy światło dzienne jeszcze w te wakacje. Nie wiemy, co dzieje się za kulisami, ale jego decyzja nie zwiastuje niczego dobrego - myślę, że możemy wręcz spokojnie założyć, że nadchodzące odcinki będą naszpikowane tyloma dziurami fabularnymi czy wyżej wymienionymi głupotami, że sam Cavill chcący trzymać się głównej sagi Sapkowskiego nie był w stanie w nich uczestniczyć.
Odejście Cavilla zresztą jest jednoznaczne z tym, że zapowiedź 3 sezonu Wiedźmina od Netflixa przeszła bez większego echa. Teaser ma zaledwie 2,7 mln wyświetleń. Zaledwie, bo zapowiedź 2 sezonu wygenerowała 8,7 mln wyświetleń, a pierwszego aż 23 mln wyświetleń. To tylko pokazuje, jak hype stopniowo znika. Amerykańska platforma miała podana wszystko jak na tacy i jeśli tylko bardziej trzymałaby się głównej osi fabularnej zawartej w książkach Sapkowskiego, to mogłaby zatrzymać nie tylko serialowego Geralta, ale także wielu zainteresowanych przed ekranami monitorów, telefonów czy telewizorów.
Przeczytaj również
Komentarze (132)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych