Capcom notuje rekordowe wyniki? Remastery mogą się opłacać, ale…
Kilkukrotnie rozpoczynałem teksty od tego, że żyjemy w czasach remasterów, remake’ów, rebootów i wszelkich innych odświeżeń i „ponownych spojrzeć” zaczynających się na „re”. Jakby nie spojrzeć, a przy tym odstawiając na bok pewien sarkazm lejący się z tamtego zdania, nie da się odmówić temu prawdy. Faktem jest bowiem, że nieustannie jesteśmy dziś zasypywani coraz to nowszymi produkcjami, które nawiązują do klasyków.
Dobra, trochę naciągnąłem sytuację. Gdyby nawiązywały i opierały się wyłącznie na klasykach, to nie byłoby to tak kontrowersyjne, jak jest obecnie. Faktem jest bowiem, że niekiedy nie trzeba wcale długo czekać, abyśmy w świecie gier wideo dostali odświeżone wydanie. A to na nową generację konsol, a to z ulepszoną płynnością, a to z implementacją ray-tracingu. I wcale nie w niższej cenie, niż konkurencyjne tytuły AAA.
To wszystko sprawia, że sytuacja nie jest dziś zero-jedynkowa. Fakty są takie, że nie brakuje kontrowersji wokół takich wydań, a gracze potrafią dawać wyraz oburzeniu choćby poprzez bombardowanie w recenzjach (łatwo można to dostrzec, przeglądając zestawienia gier na popularnych agregatorach). I choć wybrzmiewa z tego dość negatywna opinia, to są wyjątki - bardzo klarowne, warto dodać.
Capcom!
I teraz tak… Pomimo wszystkich tych zawirowań i dalekiego od dobrego odbioru, mamy sytuację, o której pisaliśmy Wam w minionym tygodniu. Capcom zanotował rekordowy rok fiskalny. Ten sam, który w dużej mierze operuje na sprawdzonych markach (Monster Hunter) i odświeżeniach ich klasyków (Resident Evil). Nie oferują absolutnie nic przełomowego tudzież wyjątkowego w kontekście nowości. A najlepszą laurką w ich stronę jest to, że cały akapit jest pochwałą, a nie zarzutem.
Od marca 2022 do tego samego miesiąca bieżącego roku rozeszły się blisko 42 miliony egzemplarzy gier studia (dokładnie 41,7 miliona), co jest wynikiem znakomitym. I ogromna w tym zasługa obu wspomnianych serii. Co jednak wymowne, zwłaszcza ta druga może pochwalić się świetnym przebiciem. Mimo iż premiera Resident Evil 4 Remake odbyła się niemal pod koniec roku rozliczeniowego, to dołożyła do całości 3,75 miliona egzemplarzy.
Mało tego - Resident Evil 2 Remake, który ukazał się w 2019 roku, to również ponad 2 miliony! Blisko takiego wyniku znalazł się także Resident Evil 3 Remake (1,95 miliona). A przypominam, że cały czas mówimy o odświeżeniach - o ponownym wydaniu tego, co było wcześniej, ale w pełnej cenie. I nie ma przypadku w tym, że odkąd zaczęli iść tą ścieżką, rokrocznie notują coraz lepsze rezultaty.
Ich wyniki tylko rosną, a to przekłada się oczywiście na sposób funkcjonowania całej firmy. Wydaje się, że w tym kierunku będziemy szli dalej. I strzelam w ciemno, choć nie brakuje tu poparcia swoistą autopsją, że za 1.5 roku pojawi się kolejne odświeżenie. A potem jeszcze jedno. I następne. Może nawet będą pojawiały się częściej? Bo skoro coś jest dobre i działa, to nie ma przeciwwskazań, prawda?
Oczywiście, że prawda!
I w tym momencie możemy właściwie przejść do tego, co napisałem w tytule. Remastery mogą się opłacać, ale… Muszą być Residentami! Nie, oczywiście żartuję! Choć jest w tym w zasadzie trochę prawdy, albowiem poniekąd dużym ułatwieniem dla odświeżenia gry jest to, że opiera się na znanej produkcji. Oczywiście w dużej mierze pod kątem marketingowym i zwyczajnej promocji, o którą wtedy prościej.
Trudniej jest natomiast na pewno z deweloperskiego punktu widzenia, wszak nie jest rzeczą łatwą, aby zaspokoić oczekiwania wieloletnich, oddanych fanów. Ci potrafią przyczepić się nawet o najmniejszą rzecz i wytknąć detale niezauważalne dla „szarych odbiorców”. Trzeba więc zadbać o dopieszczenie każdego aspektu, co bez wątpienia jest sprawą stresującą. Jeśli jednak się uda… Cyk, sukces murowany.
I to właśnie powinno znaleźć się po „ale” we wstępie. Remastery mogą się opłacać, ale muszą być zrobione z dbałością o najmniejsze szczegóły. Mogą być sensowną ścieżką, ale powinny oferować naprawdę najwyższy poziom. Powiedziałbym nawet, że w ich przypadku trzeba wystrzegać się błędów dużo bardziej, niż przy nowych markach. Przy tej drugiej opcji da się więcej wybaczyć, albowiem nie bolą nas podeptane wspomnienia.
A Capcom robi to znakomicie i niejako wytycza ścieżkę, którą powinni iść inni. Jeśli bowiem już brać się za jakąkolwiek formę odświeżenia starszego produkcji (nawet jeśli mówimy o zaledwie kilkuletniej), to niemal z namaszczeniem. Niech będzie jednocześnie czymś nowym (aby cena nie bolała) i oferującym doznania oryginalnego (aby nostalgia nie bolała). Właśnie tak powinno to wyglądać.
Reasumując…
Moim ulubionym przykładem jest ten z okolic premiery gry Tony Hawk Pro Skater 1+2. Gdy debiutowało wyczekiwane odświeżenie popularnych odsłon serii o jeździe na desce, słuchałem akurat jednego z polskich podcastów o grach (nie, że nie chcę reklamować - po prostu nie pamiętam który). I padło tam stwierdzenie, że ta produkcja jest dokładnie tym, co zostało nam w pamięci po pierwowzorze.
I jakby na to nie spojrzeć, chyba nie można wystosować w kierunku remastera/remake’a większej pochwały. Jak wiemy, wyobraźnia i pamięć potrafią płatać nam figle, a my pamiętamy gry z dzieciństwa dużo lepiej, niż w rzeczywistości były. A gdy odświeżenie daje nam podobne doznania i sprawia, że wszystko wygląda tak, jak w naszej głowie, to nie da się lepiej połechtać poczucia nostalgii. Coś pięknego. I to jest właśnie droga!
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Resident Evil 2 (2019).
Przeczytaj również
Komentarze (28)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych