Blue Lock, czyli nowy Kapitan Tsubasa? Fani piłki - sięgnijcie po to anime
Jestem ogromnym fanem piłki nożnej i skłamałbym, mówiąc, ze nie zajmuje ona specjalnego miejsca w moim sercu. Właściwie przez większość mojego życia zajmowała ona również znaczną część mojego czasu wolnego. I być może za jakiś czas znów tak będzie, gdy magicy lekarscy zrekonstruują mi więzadło. Niemniej, na ten moment pozostaje mi się zadowalać footballem w każdym wydaniu, poza praktyczny.
A wyborów jest mnóstwo - począwszy od tego najbardziej logicznego, a więc oglądania meczów. Na tym jednak nie koniec, albowiem w dzisiejszych czasach opcji mamy multum. Pojawia się sporo kreskówek o footballu, mnóstwo gier wideo (FIFA jest największą z nich, ale na pewno nie jedyną), książki, komiksy, anime i mangi. Można wymieniać i wymieniać, a w każdej kategorii da się znaleźć przynajmniej kilku wartych uwagi przedstawicieli.
Dziś chciałbym skupić się natomiast na kwestii japońskiej popkultury i serii, która od jakiegoś czasu (głównie za sprawą premiery anime kilka miesięcy temu) zawładnęła głowami fanów piłki na całym świecie. Drzewiej, jeszcze 20-30 lat temu, moje pokolenie miało Kapitana Tsubasę i jego niesamowite przygody. Obecne dzieciaki dostały natomiast Blue Lock - serię zupełnie inną, ale jednak zaskakująco podobną.
Blue Lock
Zacznijmy od początku. „Blue Lock” to manga, za której powstaniem stoi dwóch mężczyzn - Muneyuki Kaneshiro oraz Yusuke Nomura. Pierwsza ją pisze, drugi ilustruje. Klasyczny podział obowiązków przy tworzeniu japońskiego komiksu w dzisiejszych czasach, nic nadzwyczajnego. Co więcej, nowe rozdziału cały czas planowo się ukazują, a od pierwszego z 2018 roku, dostaliśmy ich już 218.
To przełożyło się na ponad dwadzieścia wydanych dotychczas tomów, a także… Serię anime! Dokładnie tę, o której wspomniałem we wstępie i która stała się jednym z największych hitów sezonu swojego debiutu. Piłkarska manga była popularna jeszcze przed premierą ekranizacji, ale to ona sprawiła, że wszystko weszło na zupełnie nowy poziom, a o „Blue Lock” zaczęto mówić w znacznie szerszych gronach.
Jeśli chodzi o kwestie fabularne, to warto wyjść od tego, czym właściwie jest tytułowy Blue Lock. Wyjaśnienie tego dostajemy już w pierwszych epizodach, gdzie dowiadujemy się, iż jest to specjalny ośrodek, który ma na celu wyłonienie najlepszego japońskiego napastnika, który mógłby poprowadzić ich reprezentację narodową do upragnionego Mistrzostwa Świata. W placówce zostają więc zamknięci ci najbardziej perspektywiczni z całego Kraju Kwitnącej Wiśni.
Następnie muszą po prostu zaliczać kolejne zadania i przechodzić następujące po sobie etapy, aby przybliżać się do celu zostania tym jedynym. Mamy tu więc coś na wzór mieszanki gatunków - jest sport, jest akcja, jest i formuła battle royale, do której skojarzenia przejawiają się już przy okazji wyjaśniania zasad funkcjonowania Blue Lock. A zasady są proste - progres przekłada się na awans w hierarchii i przybliżenie do celu.
Na granicy…
Wszystko to zapewne brzmi nieco abstrakcyjnie, ale w praktyce, choć nie brakuje elementów fantasy jak na przykład „wewnętrzne bestie”, zrywanie łańcuchów po kontuzji, czy czytania gry i przeglądu boiska na kanwie zatrzymania czasu, to każdy z tych momentów można spokojnie traktować jako realny, choć podkręcony, bądź ciekawie zobrazowany. Nie ma tu mowy o akcjach rodem z - nomen omen znakomitego - „Galactik Football”.
Cały czas zachodzi więc balans na granicy z naciskiem na stronę realnej piłki. Jasne, dzieciaki, które walczą o miano najlepszego, posiadają zdolności techniczne, które rzeczywiście charakteryzowałyby wyłącznie najlepszych na świecie. Niemniej, ani trochę to nie przeszkadza. Zwłaszcza że w porównaniu do Cantony, czy Messiego (którzy rzeczywiście są tu wspominani z imienia i nazwiska), wciąż traktowani są jak młokosy.
Interesująca jest tu także różnorodność zadań, która niekiedy potrafi przypominać gierki treningowe. Każdy, kto szkolił się kiedyś w piłce nożnej w jakimkolwiek klubie, zapewne kojarzy przeróżne akcja zadaniowe jak 3 na 3, 4 na 4, gra w przewadze, zabawa z Jokerem i tak dalej. Mniej więcej w taki sposób się to prezentuje w samej serii, a problematyczny okazuje się fakt, że każdy jest tu napastnikiem.
Wszystko kręci się tu więc oczywiście wokół footballu, a im bardziej zafiksowani jesteśmy na jego punkcie, tym więcej smaczków przyjdzie nam wyłapać. Na plus trzeba jednak odnotować jedną ważną rzecz, która łączy „Kapitana Tsubasę” z „Blue Lockiem”. Sami bohaterowie, fabuła oraz podłoże są tak świetnie rozpisane, że nie trzeba być fanem rzeczonej dyscypliny, aby bawić się tam nieźle - gwarantuję!
Podsumowując!
Gwoli konkluzji pozwolę sobie napisać, skąd wzięło się porównanie z tytułu. Małą wskazówkę rzuciłem już akapit wcześniej, ale warto to rozwinąć. Fabularnie nie jest to tym samym. Powiem więcej - w wielu aspektach mamy do czynienia z czymś nieco innym, choć podobieństw jest więcej, niż może się na pierwszy rzut oka wydawać. Utalentowani piłkarze, dążenie do zostania najlepszym i oczywiście piłka nożna.
W przypadku „Blue Lock” całość została dostosowana do dzisiejszych czasów, przez co znacznie większe jest natężenie akcji, geneza postaci mocniej rozbudowana, a sama animacja poruszania z piłką odpowiednio podrasowana. Jeśli sięgniecie po mangę, to wiele dobra przed wami. Jeśli natomiast zachęci Was najpierw anime, to pierwszy sezon i jego 24 odcinki w zupełności wystarczą, by Was wciągnąć na bardzo długo. A kto wie - może znajdą się osoby, które dzięki temu pokochają piłkę nożną?
Przeczytaj również
Komentarze (40)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych