„The Flash” zawiódł finansowo, ale… Trudno się temu dziwić
W kwestii produkcji o superbohaterach jesteśmy w naprawdę gorącym okresie i wydaje mi się, że przynajmniej do końca roku nie będzie w ramach tego gatunku dal tłoczno. Dopiero co dostaliśmy „Strażników Galaktyki Vol. 3” i premierę trzeciego Ant-Mana na Disney+, a tu już wleciał na duże ekrany „Spider-Man: Across the SpiderVerse”, ażeby zaraz z jego cienia wynurzył się wyczekiwany od dawna serial „Secret Invasion”.
A to wszystko zaledwie w świecie Kinowego Uniwersum Marvela. Pamiętać bowiem należy, że jest także konkurencyjny hegemon świata komiksów, który jest w trakcie stawiania nowych fundamentów pod kreację ekranizacji. Niedługo ma pojawić się „Blue Beetle” odgrywający właśnie taką rolę, a za nami premiera zapowiadanego i tworzone od naprawdę dłuższego czasu pełnometrażowego filmu „The Flash”.
I to na nim chciałbym skupić się w dzisiejszym tekście, albowiem jest to przypadek dość nietypowy i na swój sposób bezprecedensowy. Opisywać można go w gruncie rzeczy wieloma słowami, ale zdecydowanie wart jest przegadania. Mówimy wszak o czymś bardzo wyczekiwanym, a jednocześnie lepionym tak długo - w oparach kontrowersji i błędów - że później trudno było określić, czym właściwie ma być. Ale zacznijmy od początku.
The Flash
Albo inaczej - zacznijmy od wydźwięku premiery, która przecież wreszcie nadeszła. Jeśli chodzi o oceny, właściwie nie ma powodów do wstydu. Gdzie by nie spojrzeć, jest przynajmniej poprawnie i wystarczająco. Na Rotten Tomatoes mamy nawet do czynienia z sytuacją, gdzie oceny od widzów (84% pozytywnych) są lepsze, niż wśród krytyków (66% pozytywnych). Tak czy inaczej, nie ma się czego czepiać.
Dużo gorzej wygląda sprawa, jeśli spojrzymy na aspekty finansowe. Tam nie jest źle - jest dość tragicznie. I to chyba i tak delikatne słowa, albowiem spodziewam się, że ludzie na wyższych stanowiskach biznesowych w wytwórni używają dużo gorszych określeń na obecną sytuację. Dość powiedzieć, że podczas trzydniowego weekendu otwarcia w Stanach Zjednoczonych udało się zarobić zaledwie 55 milionów dolarów.
Wymowny jest fakt, iż taki rezultat nie pozwolił się nawet zbliżyć do stosunkowo niskich założeń, które według doniesień zakładały pułap w okolicach 70-75 milionów. I w czasach, gdy produkcje superbohaterskie kręcą się często wokół miliarda dolarów, a w znacznej większości przekraczają po kilku weekendach 500 milionów, tu jest bardzo niedobrze. Trudno sobie wyobrazić, aby i w tym przypadku miało tak być.
A przecież, według informacji, aby wyjść na zero, potrzeba w tym przypadku ponad 600 milionów. Biorąc pod uwagę cały świat (tam pierwszy weekend dał sumarycznie 139 milionów), musiałoby się to powtórzyć jeszcze przez przynajmniej trzy kolejne weekendy, a jest to zdecydowanie niemożliwe. Logika oraz doświadczenie mówią jasno - liczby z weekendu na weekend po prostu maleją. Nie brzmi to optymistycznie.
Powód? Konkretny!
Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka, ale szumny się na konkretnym. I, w moim mniemaniu, głównym. Liczne przesunięcia. Tak - nikt z nas nie lubi, gdy zapowiadane dzieło popkultury się opóźnia. Co więcej, gdy trwa to nie wiadomo jak długo, nasze oczekiwania po prostu wygasają, ekscytację zastępuje irytacja, a my sami zaczynamy czuć znużenie tematem, aniżeli narastające emocje.
Pierwszy raz o filmie „The Flash” usłyszeliśmy w 2014 roku, a więc blisko dziewięć lat temu. Wtedy Warner Bros. zapowiedziało masę produkcji DC, które miały dowodzić, że wytwórnia stanie w szranki z Disneyem i ich Kinowym Uniwersum Marvela. Nieco później ogłoszono, że w głównej roli wystąpi Ezra Miller, a datę premiery zapowiedziano na… Marzec 2018 roku. Pięć lat temu.
A to nie koniec…
Co ciekawe, choć temat co jakiś czas się przewijał, to bez konkretów. W 2016 poinformowano nas nawet, że produkcja zadebiutuje w kinach tydzień wcześniej! Później jednak pojawiało się coraz więcej problemów z reżyserami, obsadą aktorską i terminami. Zawsze były ważniejsze sprawy i filmy do wydania. Zaczynaliśmy myśleć, że film został już skasowany, aż dumnie przekazano, że debiut będzie miał miejsce, ale w wakacje 2022!
Później przyszedł COVID i jedno wielkie zamknięcie całego filmowego światka. I choć wszystkie duże produkcje były mocno przerzucane, to początkowo „The Flash” został przesunięty o… 2 dni. Kilka miesięcy później twórcy zdali sobie chyba sprawę z głupoty tego posunięcia, a świat otrzymał informacje, że Superszybkiego bohatera na dużym ekranie zobaczymy w listopadzie 2022.
A wtedy przyszły problemy głównego bohatera, który musiał mierzyć się ze sporym linczem związanym z atakami, dziwnymi zachowaniami i masą zarzutów, które kończyły się w sądzie. Film znów zawisł na włosku, ale koniec końców premierę przerzucono z nadzieją na czerwiec tego roku i rzeczywiście do niej doszło. Niemniej, tak długie oczekiwanie oraz kontrowersje sprawiły, że zainteresowanie było skrajnie małe. Emocje przez niemal dekadę zdążyły ulecieć.
Podsumowując!
„The Flash” jest filmem pechowym, na swój sposób dotkniętym przez masę nieprzychylnych sytuacji losowych. A jeśli wierzyć ocenom, nie jest przecież filmem złym. Sam mogę przyznać, że jest przynajmniej niezły. I gdyby zadebiutował w 2014 roku, gdy każda kolejna produkcja bazująca na komiksach porywała tłumy i działała na kinomaniaków jak magnes, to być może dziś patrzelibyśmy na nią w zupełnie inny sposób.
Niemniej, możemy obecnie jedynie się nad tym zastanawiać. Wyłącznie kontemplować i gdybać, albowiem zamiast potencjalnego hitu, mamy do czynienia z czymś, co pewnie zostanie zapamiętane przez największych fanów, ale w szerszej perspektywie zmierzy się z zapomnieniem. Będzie to po prostu film, gdzie na chwilę przywrócili Keatona do roli Batmana i „ten z kontrowersyjnym aktorem”. A to tylko pokazuje, jak ważny jest czasem czas.
Przeczytaj również
Komentarze (37)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych