Reklama
Wiedźmin 3 sezon

Wiedźmin od Netflix - jak robić dobrą minę do złej gry

Kajetan Węsierski | 09.08.2023, 21:30

To miał być hit. To miało być coś na miarę „Gry o Tron” od HBO. Nowy wymiar seriali fantasy i rozdmuchanie polskiej marki do rozmiarów, których nie udało się osiągnąć nawet przy kapitalnej premierze „Wiedźmin 3: Dziki Gon”. Mieliśmy mieć do czynienia z wytyczeniem nowych standardów i produkcji, która jeszcze przez wiele lat będzie flagowcem dla Netflixa. Czymś, co będzie zachęcało do przedłużania subskrypcji. 

Wiele w zasadzie na to wskazywało. Kampania promocyjna przed premierą była zjawiskowa i da się odnieść wrażenie, że każdy ruch był tam przemyślany. Do tego doszedł naprawdę imponujący budżet, jak na nową markę, a także fajna obsada aktorska - z Henrym Cavillem na czele. Serial miał absolutnie wszystko, aby podbić serca nowych fanów oraz tych, którzy są z marką od premiery książek. 

Dalsza część tekstu pod wideo

I o ile pierwszy sezon „Wiedźmina” - bo oczywiście o tym serialu mówimy - był całkiem znośny, o tyle każdy kolejny można przedstawić w formie równi pochyłej. Zamiast podejść do kolejnych partii epizodów na zasadzie poprawiania błędów poprzednich, mamy do czynienia z pogłębianiem tych, które najmocniej wytykano. Wszystko poszło w złym kierunku. I dalej tam idzie, albowiem nie da się nie odbierać sygnałów, iż ktoś tu robi dobrą minę do złej gry. 

Fakty są jasne…

Porozmawiajmy o tym, czego zmanipulować się nie da. O tym, co nie podlega kwestiom gustu czy subiektywizmu. Porozmawiajmy o faktach! W tym celu cofnijmy się o miesiąc wstecz. Wtedy pojawiły się dane, które udostępniło Samba TV. Jak się okazuje, początek 3. sezonu Wiedźmina obejrzało 1,1 miliona widzów, co stanowiło 15% niższy wynik, niż w przypadku sezonu oznaczonego „dwójeczką”. Wtedy było to 1,3 miliona. 

Źle? Cóż, gorzej było później. Z odcinka na odcinek liczba widzów spadała. I choć jest to przypadłość normalna dla każdego serialu, to na pewno nie w znaczącym stopniu. Piąty odcinek obejrzała już mniej niż połowa tego, co pierwszy (505 tysięcy). Co więcej, fatalnie wyglądało to także w kontekście godzin spędzanych przy serialu, gdzie znacznie lepsze rezultaty notowała „Królowa Charlotta” czy „Nocny Agent”. 

Wynik był wtedy jasny - 73 mln godzin w debiutanckim tygodniu. Bardzo źle, ale i tu nie było końca, albowiem udostępnioną zaledwie kilka dni temu, drugą część trzeciego sezonu, oglądano w takim samym okresie po premierze przez zaledwie… 59 milionów godzin. Można odnieść wrażenie, że zainteresowanie topnieje w oczach. A i tak byłoby to chyba zbyt łagodnym określeniem na to, z czym mamy w tym przypadku do czynienia. 

I co dalej? 

Pojawia się więc zasadnicze pytanie, co czeka nas w przyszłości. Jak wiadomo, kolejne odcinki są już dawno zamówione, a część oczywiście zapewne nakręcona. Dojdzie do zmiany aktora wcielającego się w Geralta (z Cavilla na Hemswortha) i może to być naprawdę trudny start dla Liama, który nie tylko będzie oceniany przez pryzmat Henry’ego, ale także w kontekście marnej oglądalności. 

Tomasz Bagiński udzielił natomiast kilka tygodni temu bardzo ciekawego wywiadu, w którym ręczył, że „4. sezon powróci do korzeni i zaoferuje historię, która będzie wierna książkom”. Brzmi fajnie i pokrzepiająco. I może nawet niektórzy - zbudowani takimi zapewnieniami - daliby szansę czwartej puli, wierząc, że wreszcie dostaną ekranizację kultowej sagi, na jaką w rzeczywistości zasługują, ale… 

No właśnie - znów to przeklęte „ale”. Wszystko byłoby spoko, gdyby nie wywiad udzielone w ubiegłym tygodniu, w którym znów wypowiedział się Tomasz Bagiński. Tym razem stwierdził jednak, że serial musi mieć pewne uproszczenia, aby trafiać do mas. I, jeśli mam być szczery, niespecjalnie widzę tu rozwiązanie, które sprawi, że ziści się „powrót do korzeni”. Może się mylę i bardzo bym chciał. 

Dokładając do tego „zapewnienie”, że to Ciri będzie główną postacią opowieści, można czuć lekkie obawy. Zakładając nawet, że w książkach również waga była coraz mocniej przechylana w kierunku bohaterki, obawiam się, że w kontekście serialu to po prostu nie zadziała. Będzie się wiązało z zabraniem sporej części czasu ekranowanego postaciom, które i tak zostały niedostatecznie rozwinięte. Bądź rozwinięte nie w tych wątkach, w których powinny… 

Podsumowując… 

Mam wrażenie, że cały czas mamy tu do czynienia z robieniem dobrej miny do złej gry. Twórcy raz za razem bawią się wersją zdarzeń i próbują naginać rzeczywistość, aby w danym momencie jak najbardziej im pasowała. Raz czytamy, że serial będzie bardziej książkowy, a innym razem, że będzie robiony bardziej pod kątem mas. W jednym momencie słyszymy, że będzie tak, jak pan Sapkowski pisał, a zaraz potem - zamiast rozwijać ważne wątki - skupiamy się na budowaniu orientacji Jaskra. 

Wydaje mi się, że pewne ruchy są tu nie tyle nieprzemyślane, co po prostu nieodpowiednio skrojone. Osobiście uważam, że nie da się zrobić serialu, który będzie pasował wszystkim. Ba - nie da się stworzyć dzieła, które pod względem formy spodoba się każdemu. Jest jednak jedna wartość, która potrafi czynić cuda i sprawić, że nawet najwięksi krytycy docenią to, co udało się stworzyć. I mam tu na myśli jakość. 

Jest to element wspólny absolutnie wszystkich hitów. I jednocześnie coś, czego „Wiedźminowi” od Netflixa brakuje. Coś, co niejako zdaje się mieć mniejsze znaczenie, niż pokręcone pomysły rozbudowywania świetnej historii o wątki nie mające większego znaczenia w kontekście jej finału. Moim skromnym zdaniem, nie tędy droga. I jednocześnie jest już chyba za późno, aby się wycofać. Zamiast wielkiego dzieła, dostaliśmy przeciętniaka, który nie wyróżnia się niczym na tle innych fantasy. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper