TMNT rozpoczyna drugą młodość? Oby tak było
Przypadłością większości marek w popkulturze - nawet tych najlepszych, najbardziej kultowych i najbardziej popularnych - jest to, że mają swoje okresy. Taki złoty czas, w którym wszędzie jest o nich głośno i praktycznie każdy przynajmniej kilka razy na tydzień słyszy zwroty nawiązujące do danej serii. Zdaje się, że nie ma od tej reguły wyjątków. Dla optymistów to powód do znakomitych wspominek, a dla pesymistów dowód na to, że nic nie trwa wiecznie.
Oczywiście, jak to zazwyczaj bywa, sama kwestia tego „złotego okresu” jest bardzo różny. U jednych krótsza, u innych dłuższa. U jednych niezwykle owocne, u innych nieco mniej. I w końcu - u jednych wyznaczająca ramy istnienia danej marki w świadomości odbiorców, a u innych jeden z wyskoków w kontekście popularności. Ten najbardziej znaczący, co jasne - ale jeden z wielu, a nie jedyny.
Przykładem, który osobiście mogę zaliczyć do takiego twierdzenia, jest seria o Wojowniczych Żółwiach Ninja, która raz za razem powraca jak bumerang. Wybucha, później schodzi do podziemnej kanalizacji, ażeby za jakiś czas znowu wyskoczyć ze studzienki i rozkochać w sobie nowe pokolenia. Ma to swój urok i wygląda na to, że niedługo możemy być świadkami tak dobrego czasu dla serii, jakiego dawno nie było.
Troszkę historii
Aby jednak odpowiednio podejść do tematu, wypada zacząć od samego początku. Musimy się więc cofnąć do maja 1984 roku, gdy ukazał się komiks autorstwa panów Petera Lairda oraz Kevina Eastmana, który nosił dość enigmatyczny, a jednocześnie wymowny tytuł - „Teenage Mutant Ninja Turtles”. Pierwszy numer okazał się tak dobrze rezonować z potrzebami odbiorcy, że o samej serii zrobiło się dość szybko głośno.
Cóż, określać całość „pierwszym numerem” możemy jednak wyłącznie z perspektywy czasu, albowiem początkowo miała być to jednorazowa przygoda. Gdy jednak nakład zszedł błyskawicznie, a wydany kilka tygodni później dodruk wcale nie leżał dłużej na półkach, obaj zrozumieli, że warto brnąć w to dalej. Na kontynuację fani czekali do początku 1985 roku, a później sprzedaż szła tylko w górę.
Nie trzeba być jednak wielkim znawcą popkultury, aby mieć świadomość, że same komiksy to jedno. Aby zagwarantować marce nieśmiertelność, trzeba pokusić się o ekspansję innych gałęzi. Do tej doszło w 1986, gdy Playmates Toys postanowiło spróbować swoich sił w spieniężeniu marki poprzez zabawki i serial animowany. Premiera kreskówki miała miejsce w następnym roku i wtedy zaczął się wspominany we wstępie złoty okres.
Figurki schodziły jak szalone, serial bił rekordy popularności, a na początku lat 90. dostaliśmy nawet trzy części filmów pełnometrażowych i sporo gier wideo. O „Żółwiach Ninja” słyszał w ostatniej dekadzie minionego wieku absolutnie każdy, a popularność nie ominęła także naszego kraju. Masowo śledziliśmy przecież przygody Donatello, Leonardo, Michelangelo i Raphaela. A były one prawdziwie pasjonujące.
Skok w teraźniejszość
Jak zaznaczyłem we wstępie - w przypadku „Wojowniczych Żółwi Ninja” mamy do czynienia z parabolą popularności. Niemal co kilka lat pojawia się coś nowego. Czy to film aktorski, czy seria animowana, czy gra wideo… I choć w ostatnich latach mieliśmy do czynienia z takimi pozycjami jak „Wojownicze Żółwie Ninja: Ewolucja”, „Wojownicze Żółwie Ninja: Wyjście z Cienia”, czy „Teenate Mutant Ninja Turrles: The Cowabunga Collection”, to…
Mam jednak wrażenie, że to, co dobre, dopiero przed nami. Na czym bazują moje przekonanie? Cóż… Mocno zbudowała je niedawna premiera filmu „Wojownicze Żółwie Ninja: Zmutowany Chaos”. Pozycja zadebiutowała już jakiś czas temu i obecnie na Rotten Tomatoes może pochwalić się wybitnym wynikiem 96% pozytywnych opinii od krytyków i 92% od widzów (a tu oceny było ponad 1000).
Patrząc pozornie - mamy do czynienia z produkcją, której po prostu się udało. Gdyby się jednak głębiej nad tym zastanowić, twórcom udało się tu zrobić coś więcej. Trafili w samo sedno tego, czego oczekują dzisiejsi odbiorcy. Albo mówiąc inaczej - powtórzyli sukces, z jakim mieliśmy do czynienia w latach 80. ubiegłego wieku, gdzie zapotrzebowanie na żółwie z umiejętnościami ninja o włoskich imionach okazało się ogromne.
A trzeba przyznać, że przez długi czas wcale nie było z tym tak kolorowo. Jasne, udało się przyciągać zainteresowanie tych, którzy rozkochali się w marce jeszcze w XX wieku. Trudniej było jednak z odbiorcami młodszymi i tymi, dla których jakościowe żółwie były właściwie reliktem przeszłości i pewnym archaizmem, o którym mogli słyszeć najwyżej od rodziców czy starszego rodzeństwa.
Teraz dostali swoich własnych bohaterów, którzy nie są przy tym kiczowaci, jak w niedawnej animacji epizodycznej. Choć oczywiście nie ma tu mowy o takiej skali brutalności, jak dawniej, a nacisk został położony na nieco inne elementy, to zdecydowanie jest to genialny fundament, aby dalej na nim budować. Aby zrobić teraz serial, kolejne części pełnometrażowego filmu, czy nawet gry wideo.
Reasumując…
To był prawdziwy strzał w dziesiątkę! Wytwórnia otworzyła sobie drogę do ponownej zabawy z marką „Teenage Mutant Ninja Turtles” i jeśli tylko odpowiednio to rozegrają, będą mieli w swoich rękach prawdziwie złotonośną kurę. Wszak już raz udowodniono, że ta marka ma w sobie kosmiczny potencjał, a jak pokazała opisana wyżej premiera, gdy wszystko zostanie odpowiednio rozegrane, to mamy hicior.
Koniecznie dajcie znać, którą produkcję z „Żółwiami Ninja” Wy wspominacie najlepiej! Gdzie spotkaliście już po raz pierwszy? W grach wideo? Przy okazji kultowej animacji? A może dopiero w aktorskich filmach pełnometrażowych? Sama marka cieszy się taką popularnością, że domyślam się, iż każdy z Was, Drodzy Czytelnicy, będzie w stanie coś przytoczyć!
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych