gamescom 2023: graliśmy w Like a Dragon Gaiden. Więcej Jamesa Bonda niż Yakuzy
W Yakuzę gram od części pierwszej i nie odpuściłem żadnej, choć po odejściu Toshiro Nagoshiego, ojca marki, oraz wydaniu Yakuza: Like a Dragon, której gameplaye’owo bliżej było do klasycznych produkcji RPG, można było zastanawiać się jaką drogą podąży seria. Po tegorocznym gamescomie mam już pewne przypuszczenia.
Yakuza nie jest już tą Yakuzą, co kiedyś, a jednocześnie nie brakuje w niej charakterystycznych elementów, które doskonale zdradzają z jakim tytułem mamy do czynienia. Ostateczne porzucenie nazwy „Yakuza" na „Like a Dragon" jest tu doskonałym drogowskazem. Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name ponownie wrzuca nas w skórę Kazumy Kiryu, protagonisty serii, który rzekomo nie żyje. Teraz słynny gołoklates występuje pod pseudonimem Joryu, porzucił świat Yakuzy na rzecz pracy jako agent i w sumie dalej nic się praktycznie nie postarzał. Mam tylko nadzieję, że scenariusz pokaże nam jak po przejściu na emeryturę głównego bohatera wygląda sytuacja w strukturach rozpadających się klanów Tojo i Omi oraz że czymś nas ostatecznie zaskoczy.
Inna sprawa, że jest dość komiczne, iż na przestrzeni lat nasz heros wspinał się po szczeblach mafijnej kariery od zera do bossa klanu, by na starość pracować niczym James Bond. Zaiste barwna to postać, choć mnie ta przemiana nie do końca pasuje i obecnie znacznie bliżej mi do gier z serii Judgment, które przypominają dawne odsłony Yakuzy zrodzone przecież z korzeni Shenmue.
Gamescomowe demo zabierało nas na pokład śmigłowca, gdzie Kazuma udający, że nie jest Kazumą, leciał razem z inną agentką tajemniczej organizacji, uroczą Akame, w stronę pokładu pływającego po środku oceanu okrętu. Na miejscu okazało się, że to znany z serii obiekt rozpusty, park rozrywki dla dorosłych, nazwij to jak chcesz. Nie brakowało tu więc zarówno klubów z hostessami, miejsca, gdzie można pobić się w Koloseum za pieniądze, czy zagrać w jedną z wielu znanych z wcześniejszych gier mini-gierek jak rzutki, blackjack, poker czy tradycyjna japońska gra karciana. Będę brutalnie szczery - miałem déjà vu, wszak bardzo podobne obiekty zwiedzaliśmy już w serii nie raz. Na pewno graficznie seria wskoczyła na kolejny poziom, bo jakość tekstur, animacja ruchów i bogate w detale otoczenie potrafi zachwycić, ale cała reszta to znane mi doskonale melodie.
Już na wejściu Kazuma musiał zmierzyć się z bandą osiłków, a jego nowe umiejętności, dostępne po przytrzymaniu facebuttonów zdziwiły mnie jeszcze bardziej niż nowy wizerunek. Wyobraźcie sobie, że Kiryu może teraz korzystać z czterech bondowskich gadżetów - dronów, które atakują wrogów z powietrza, odrzutowych butów, pozwalających ślizgać się po powierzchni niczym na rolkach, wybuchowych papierosów z opóźnionym zapłonem rzucanych niczym granaty oraz nano-drutów, którymi można wiązać całe grupy wrogów i ciskać nimi o otoczenie.
Gdy już szok poznawczy nieco ustąpił, a ja przełknąłem kolejny, mocno karykaturalny element zabawy, musiałem przyznać, że ożywiło to walkę, czyniąc z niej jeszcze większy plac zabaw dla rozwałki. Dalej można bowiem sadzić klasyczne combosy, podbijać wrogów, wykorzystywać otoczenie i broń białą do walki, czy ładować pasek, który pozwala wykonywać efektowne finishery. Niewiele różni się to od tego, z czym mieliśmy do czynienia w szóstej Yakuzie. Kazuma ma mieć podobno jeszcze drugi styl, pozbawiony bondowskich gadżetów, ale na razie nie był on dostępny. Chłopina choć ma już na karku ponad 50 lat stal się jeszcze szybszy - walka jest dynamiczna, wrogowie odbijają się od siebie i od ścian niczym szmaciane lalki, a nowe gadżety tylko ten kontrolowany chaos napędzają.
W butikach możemy teraz przebierać Kazumę jak nam się żywnie podoba. Ubrań i gadżetów jest cała masa, a nic nie stoi na przeszkodzie, by puścić chłopinę do boju na bosaka, co jeszcze mocniej uderza w jego powagę niezłomnego, ex-gangstera, który spędził lata w więzieniu. Nie byłbym sobą, gdyby nie wszedł do klubu z hostessami. Tak, byłem tam pięć razy i tylko Bóg mnie może sądzić!
Znane z wielu odsłon serii wirtualne dziewczyny to tutaj prawdziwe aktorki z krwi i kości, które uśmiechają się, mruczą, mrugają oczkami i próbują wydoić z ciebie hajs (oczywiście są to po prostu dobrze spięte z otoczeniem filmiki FMV). Muszę przyznać, że rozmowy prawdziwymi dziewczynami są dość ciekawe, zwłaszcza, gdy uda się już zapełnić cały poziom satysfakcji. No i miło zawsze wracać do kogoś, kto nie wygląda jak zlepek pikseli.
A jako że zwiedzamy przybytek, który jest wzorowany na zamku w Osace, na jego końcu znalazło się Koloseum, w którym można toczyć walki za pieniądze. Wszystko jest tu doskonale znajome, choć jak w każdym innym elemencie - dodano szczyptę pieprzu, by jeszcze mocniej napędzić ropierduchę. Dostępny tu tryb Rumble to walka na czas z falami bandytów, który wieńczyła walka z bossem. Można jednak wybrać nie tylko Kazumę, ale jedną z wielu dziwacznych postaci, będących często easter eggami do poprzednich odsłon. Majima to pikuś przy człowieku kurczaku czy gościu o aparycji sadomachistycznego dzika. Co więcej - każda postać dysponuje własnymi statystykami, broniami i umiejętnościami, jedna jest szybka, inna potrafi leczyć, jeszcze inna wygląda i porusza się jak typowy tank zadając ogromne obrażenia.
Szybko okazało się bowiem, że w grze dostępny będzie też tryb Team Rumble, gdzie wyślemy do walki całą drużynę takich popaprańców. Tym samym jeszcze raz - Koloseum to tryb, który zdążył mi się w Yakuzach przejeść, ale jednak nowości i zmiany w formule mogą sprawić, że znowu tu zawitam. Zwłaszcza, że za wygrane walki zdobywamy nie tylko kasę, ale również fanów. Nie wiem więc do końca co sądzić o Like a Dragon: Gaiden. Seria mimo pozostania korzeniami w formule, którą każdy fan zna doskonale, wyraźnie ewoluuje i bliżej jej teraz do „Like a Dragon" niż „Yakuza", jeśli wiecie co mam na myśli. Poziom absurdu przebił tu ponownie skalę, stylistyka „na Bonda" zupełnie mi nie leży, ale skłamałbym pisząc, że źle się bawiłem. Jak żyć, jak żyć?
Przeczytaj również
Komentarze (26)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych