Loki (2021) - recenzja, opinia po 2 odcinkach 2. sezonu serialu [Disney]. Chaos niekontrolowany
Po zabiciu Tego, Który Trwa, Święta Chronologia rozdzieliła się na setki różnych odnóg. Loki trafił do TVA, w którym nikt go nie zna, a którym zarządza sam Kang. Zagubiony, stara się odnaleźć Sylvie, dowiedzieć się, co tu się właściwie dzieje. Byłoby mu zdecydowanie łatwiej, gdyby w niezależnych od siebie momentach nie przenosił się nagle w... czasie? Ale przecież w TVA czas nie płynie tak jak w normalnym świecie!
Jeśli "Loki" nie podreperuje reputacji MCU, to już chyba nikt tego nie zrobi! Mimo kilku niedociągnięć, największym z których było zrobienie z głównego bohatera wierzgającej na lewo i prawo pierdoły, by chwilę później przedstawić jego żeńską wersję, która była wszystkim tym, czym on powinien był być, był to bardzo udany serial - zabawny, z pomysłem, wprowadzający kilka interesujących koncepcji i postaci, z agentem Mobiusem i Kangiem na czele. Później jednak wyszła cała ta chryja z Jonathanem Majorsem, przez którą używanie w odniesieniu do niego tytułu "He Who Remains" zamiast po prostu imienia stało się praktycznie memem, wyraźną paralelą do "He Who Must Not Be Named". No i nie zapominajmy, że od premiery pierwszego sezonu widzowie dostali jeszcze między innymi "Eternals", "She-Hulk", czy "Quantumanię"... zdecydowanie jest co naprawiać.
Loki (2021) - recenzja, opinia po 2 odcinkach 2. sezonu serialu [Disney]. Mocne, zwariowane, zabawne otwarcie
Pierwszy odcinek startuje z grubej rury, adresując co właściwie wydarzyło się w ostatnich minutach finału pierwszego sezonu. Z początku Loki (Tom Hiddleston) jest równie zagubiony jak my. Słychać tu echa pierwszej wizyty naszego bohatera w TVA, z tą różnicą, że tym razem nie tylko on nie wie co się dzieje - Mobius (Owen Wilson) i B-15 (Wunmi Mosaku) też czują się zagubieni, a wraz z nimi i widzowie. Z czasem jednak sytuacja zaczyna się klarować i do Lokiego dociera dokładna natura tych jego teleportacji. Teraz trzeba tylko sprawić, by ustały, w czym - być może - będzie mógł im pomóc jeden z najbardziej wiekowych pracowników TVA, niejaki pan Ouroboros (Ke Huy Quan). Intrygujące imię, ale powstrzymam się na razie przed snuciem teorii na jego temat.
Akcja pierwszego odcinka gna na złamanie karku, z rzadka tylko zatrzymując się na chwilkę, aby przypomnieć widzom, że nie mają pojęcia co się dzieje. Taka, a nie inna koncepcja odcinka niesie ze sobą dwie konsekwencje. Po pierwsze, zwariowane tempo sprawia, że cały odcinek ogląda się na jednym oddechu, praktycznie zapominając jak w normalnych warunkach powinien działać czas. Po drugie, ten chaos daje scenarzystom niemal nieograniczone pole do popisu w kwestii pisania komedii, z której to okazji ci chętnie korzystają. Nie wszystkie gagi trafiają tak samo celnie, ale każdy zdecydowanie znajdzie tu coś dla siebie. W szczególności sceny z Quanem są absolutnym złotem i to wręcz zbrodnia, że musieliśmy tak długo czekać żeby Hollywood sobie o nim przypomniało!
Loki (2021) - recenzja, opinia po 2 odcinkach 2. sezonu serialu [Disney]. Nierówna drugoplanowa obsada, ale dajmy im szansę
Drugi odcinek, choć również całkiem zabawny (odniesienie do pierwszych "Avengersów" - mistrz), nie robi już aż tak dobrego wrażenia. Przede wszystkim nie mogłem pozbyć się wrażenia, ze montażysta wyciął z początku kilka całkiem istotnych scen, przez co widz nie ma za bardzo pojęcia co się dzieje. Nie jest to jednak już ten wesoły chaos z poprzedniego epizodu - bohaterowie dobrze wiedzą co robią i tylko my czujemy się jakbyśmy przespali z dziesięć minut materiału. Szybko idzie się połapać o co chodzi, ale nie tak powinno to wyglądać. Jeden ze strażników z pierwszego odcinka jest nagle gwiazdą kina, Bradem Wolfe'em (Rafael Casal), ucieka przed Lokim i Mobiusem bez żadnego powodu, a w ogóle to jesteśmy gdzieś w Londynie, w latach osiemdziesiątych. Później jest tylko odrobinę lepiej, ponieważ jeśli zastanowić się nad decyzjami rady zarządzającej obecnie TVA, wiedząc już co i jak, to wydają się one być odrobinę bezsensowne. No i nie umiem zmusić się do żałowania skasowanych osi czasu, tłumaczeń, że to też ludzie i zasługują na to żeby żyć. Ale przecież to są dosłownie ci sami ludzie, co na tej głównej osi, więc zasadniczo wciąż żyją. No tak, czy nie?! W tym i paru innych momentach miałem wrażenie, że scenarzyści nie do końca rozumieją, o czym piszą, jak działają równolegle światy i podróże w czasie w ich własnym produkcie. Jeszcze dziwactwa związane z TVA można im wybaczyć, bo "czas nie działa tam normalnie", ale jest tego więcej.
A propos rady! Ta składa się ze znanej z pierwszego sezonu sędziny (Liz Carr), drzemiącego smacznie starszego pana i Lysy Arryn z "Gry o Tron" (Kate Dickie). Nie piszę jak się nazywają, bo, szczerze mówiąc, po tych pierwszych odcinkach sam jeszcze nie wiem. Niby zostali gdzieś tam mimochodem nazwani, ale ani nie zrobili jak dotąd niczego przesadnie ciekawego, ani nie oglądamy ich na ekranie dostatecznie często żeby dali się zapamiętać. Tak naprawdę trudno nawet powiedzieć na ten moment, czy przyjdzie im odegrać jakąś większą rolę w fabule tego sezonu. Istnieje taka możliwość, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że po dwóch odcinkach Kang wciąż jest jedynie imieniem, ewentualnie rzeźbą stojącą gdzieś tam w TVA. Najbardziej odczuwalną nowością w obsadzie jest natomiast wspomniany już Casal. Od razu da się odczuć, że będzie to istotny nowy gracz, ponieważ praktycznie od początku pozycjonują go jako postać, którą wszyscy znają, wygadaną, charakterystyczną. Z początku nie podobało mi się jak "znajomo" zachowywał się wokół "naszych" bohaterów, ale powoli zaczynam się do niego przekonywać. Może być dobrym dodatkiem do warstwy komediowej serialu.
Drugi sezon "Lokiego" zalicza bardzo mocny start pierwszym odcinkiem, po czym zwalnia odrobinę w drugim, jakby nie do końca wiedział dokąd właściwie biegnie. Stylistycznie to wciąż ta sama, mocno inspirowana latami sześćdziesiątymi produkcja, duet Hiddleston i Wilson kradną każdą scenę, w której występują, a Loki nadal leci na samego siebie. Martwi mnie jedynie, że po ćwiartce całego sezonu mam problem aby powiedzieć, o co tu właściwie chodzi, dokąd - teoretycznie - zmierzamy. Niby jest zabawnie, więc jestem zadowolony, ale jakiś konkretny cel, do którego zmierzamy też by się przydał, nawet jeśli miałby się zmienić w połowie sezonu. Ale nie ma co narzekać! W porównaniu z niektórymi innymi serialami MCU i tak jest świetnie!
Premiera pierwszego odcinka już w najbliższy czwartek, piątego października, na Disney+.
Przeczytaj również
Komentarze (14)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych