Assassin’s Creed II to wciąż moja ulubiona odsłona serii. Nie była idealna, ale…
Ostatnimi czasy było mi nieco nie po drodze z serią Assassin’s Creed. Moja dawna miłość zdążyła przez lata wyparować do tego stopnia, że w gruncie rzeczy Valhalli nawet nie tknąłem. Z już dwie wcześniejsze odsłony przechodziłem bardziej pod kątem fabularnym, niż ciesząc się całą otoczką, klimatem, licznymi ścieżkami pobocznymi czy wydawanymi później dodatkami. Nie z przymusu, ale też nie ze świadomego wyboru. Trochę z przyzwyczajenia.
Niemniej, premiera Assassin’s Creed: Mirage, jakkolwiek średnio przyjęta by nie była, sprawiła, że wróciłem. Choć podchodziłem do niej sceptycznie, to jednak zaintrygowała mnie obietnica powrotu do korzeni. Zaoferowanie czegoś bardziej zbliżonego do pierwotnych odsłon i nastawionego bardziej na skradanie i dość ograniczony teren, niż eksplorację wielkich połaci świata i niemal batalistyczne starcia na wielką skalę.
Czy więc znalazłem tam, to co chciałem? Muszę przyznać, że w pewnym sensie nawet więcej, niż wcześniej oczekiwałem. Nie było jednak idealnie, ale o tym kiedy indziej. Sam ten wstęp miał na celu coś innego, niż ocenianie najnowszej części o Skrytobójcach. Tak się bowiem składa, że przemierzanie Bagdadu przypomniało mi o mojej ulubionej odsłonie uznanej serii i jednocześnie jednej z najlepszych gier, w jakie kiedykolwiek grałem, a więc…
Assassin’s Creed II
Tak jest… Assassin’s Creed II. Produkcja, którą swoją premierą miała w 2009 i niemal pod każdym względem przewyższała świetnie przyjęte Assassin’s Creed wydane dwa lata wcześniej. Dość powiedzieć, że mieliśmy w tym przypadku do czynienia z jedną z najlepiej odebranych produkcji tamtego roku - a było to naprawdę potężne dwanaście miesięcy, jeśli chodzi o gorące nowości i wielkie hity.
Ubisoft zaserwował nam wtedy jednak sequel, który dla wielu stał się definicją tego słowa. Jak wspomniałem, pod wieloma względami udało się w nasze ręce grę lepszą. Bardziej rozbudowaną, lepiej napisaną, ładniej wyglądającą i oczywiście zrealizowaną ze znacznie większym rozmachem i zakresem możliwości. Nawet Altair, który sam w sobie był bardzo ciekawy, dostał godnego następcę - znakomitego Ezio Auditore.
Do dziś pamiętam pierwsze wejście do tego urokliwego, włoskiego świata. Przemierzanie świetnie zaprojektowanych uliczek, wspominanie się na najwyższe sklepienia w mieście i oczywiście różnego rodzaju potyczki z wrogami - od prosty walk wręcz, przez śmiertelnie niebezpieczne wymiany mieczami, aż po ciche i perfekcyjne w każdym calu zabójstwa, których wrogowie się nie spodziewali. Requiescat in pace.
Zresztą, niech o skali sukcesu samej gry i tego, jak dobrze została zrobiona, świadczy fakt, że to jedyny rodzaj w historii marki, gdy dostaliśmy trylogię o jednym bohaterze. „Revelations” i „Brotherhood” to dosłownie więcej tego samego. Ale tego samego dobra, którego wszyscy bardzo oczekiwali. Zresztą - Ezio do dziś wygrywa w różnego rodzaju zestawieniach najbardziej lubianych postaci.
Fenomen pod niemal każdym względem
W tym momencie dobrze będzie dokończyć zdanie, które zacząłem w tytule. Assassin’s Creed II to gra, która nie była idealna, ale… Była jakaś. A to w tym przypadku ogromny komplement. Miała głębię, miała na siebie pomysł. Okazała się niezapomniana i zrobiona z ogromnym oddaniem oraz pasją. Wiele gier - również pojawiających się w ramach Assassin’s Creed - okazuje się nijakich. Zlewają się w jedno i są do siebie po prostu podobne.
Nie znalazłem natomiast nikogo, kto powiedziałby to samo o pozycji z 2009 roku. Bazowała na znakomitej jakości, a także fenomenalnym poziomie oddziaływania na emocje gracza. To była prawdziwa huśtawka nastrojów i choć głównym założeniem produkcji nie było bawić się uczuciami odbiorców, to mimo wszystko udawało jej się to naprawdę dobrze robić. A to był przecież przede wszystkim akcyjniak!
Nie była to oczywiście gra idealna - o takie stwierdzenie na pewno bym się nie pokusił. Miała swoje błędy i wady, ale skutecznie je maskowała. Ukrywała je za powłoką znakomitych projektów budynków, cudownych dialogów, wielowymiarowych bohaterów i znakomicie zaprojektowanego systemu poruszania. Skakanie po dachach i ze ściany na ścianę było przyjemnością samą w sobie. Taki Marvel’s Spider-Man pierwszej dekady XXI wieku.
Jak sami widzicie, bardzo trudno mi pisać o minusach. Zaczynając akapit o potknięciach deweloperów w grze, skończyłem na tym, jak dobrze wszystko to ukryto za znakomicie zaprojektowanymi elementami, które niemal nie wymagały poprawki. Wynika to jednak z tego, jak dobrze zapamiętałem ten tytuł. Jak ciepło go wspominam i jak szczególne miejsce zajmuje w moim sercu. Mogę do nich wracać i wracać…
Podsumowując…
Nie ukrywam, że z otwartymi ramionami przyjąłbym pełnoprawny remake stworzony pod kątem bieżącej generacji konsol. Jasne, wskakując z marszu do tej gry, można się dalej zachwycać niektórymi ujęciami i widoczkami. Niemnie, jeśli odpalimy ją po spędzeniu przynajmniej kilku godzin w nowszych produkcjach, archaizm okaże się nieco niewygodny. A dla niektórych nawet nie do przejścia.
Z tego względu bardzo chciałbym dostać odświeżenie. Jeśli remake to za dużo roboty i Ubisoftowi bardziej opłaca się robić nowe odsłony (nie jestem zaskoczony), to może chociaż konkretny remaster? Ale nie taki na odwal z podciągniętą rozdzielczością i minimalnym ray-tracingiem. Taki porządny. Taki, który sprawiłby, że nawet najmłodsi gracze sięgnęliby po tę grę i wraz z Ezio Auditore ruszyli na vendettę wymierzoną w zabójców jego bliskich.
Przeczytaj również
Komentarze (32)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych