Znienawidzone spin-offy anime. Te serie mogłyby nie powstać i nikt by nie miał pretensji
Gdy jakaś seria odnosi sukces - niezależnie od tego, czy mówimy o finansowym, czy o krytycznym (choć bardzo często idzie to w parze - osoby za nią odpowiedzialne starają się zarobić na niej jak najwięcej. Z tego względu bardzo często dochodzi do rozwijania uniwersum, budowania kolejnych gałęzi i produkowania pozycji, które po prostu rozgrywają się w świecie pokochanym przez odbiorców.
Do takich sytuacji dochodzi w niemal każdym zakątku popkultury. Poczynając od książek, przechodząc przez filmy i seriale, a na grach kończąc. I dzieje się tak w przeróżnych kierunkach. Czasem dostajemy sequele, innym razem prequele, a jeszcze kiedy indziej - gdy dochodzi do próby stworzenia czegoś podobnego, ale jednocześnie zupełnie nowego - mamy do czynienia ze spin-offami.
I to właśnie nimi chciałbym się zająć w dzisiejszym tekście. Nie jednak w kontekście gier wideo czy kinowych filmów. O tych już pisałem. Tym razem chciałbym skupić się na anime - i to wyłącznie tych przykładach, które zostały przez fanów znienawidzone. Przygotowałem listę ośmiu serii pobocznych japońskich animacji, które mogłyby nie powstać i… Byłoby lepiej! Zapraszam do lektury!
Isekai Quartet
Zacznijmy o pozycji, która w momencie zapowiedzi zdawała się spełnieniem marzeń fanów gatunku isekai. Choć bowiem całość miała stylistykę “chibi”, którą - umówmy się - można zaakceptować, albo nie, to była crossoverem naprawdę uznanych przedstawicieli gatunku: KonoSuba, Re:Zero, The Saga of Tanya the Evil, a także Overlord. Już samo mieszanie rodzajów humoru mogło być strzałem w dziesiątkę, ale niestety szybko okazało się, że to powtarzalna konwencja z wątpliwym humorem.
Burn The Witch
Gdy ogłoszono anime na bazie nowej mangi od Tite Kubo, a więc twórcy “Bleacha”, zainteresowanie było spore. I urosło dodatkowo, gdy okazało się, że jego akcja rozgrywa się w tym samym świecie, w którym żył Ichigo, ale dwanaście lat po zakończeniu fabuły ikony shonenów. W głównych rolach występują dwie wiedźmy z Soul Society i… To właściwie tyle. Całość jest niesamowicie miałka, nie polecam.
Saint Seiya: Omega
Choć sam tytuł “Saint Seiya” może nie mówić wiele pewnym osobom, to zapewne większość doskonale skojarzy “Rycerzy Zodiaku”! Marka była swego czasu naprawdę popularna również w naszym kraju, a przez lata otrzymywała całą masę odświeżeń, sequeli i spin-offów. A choć większość była odbierana różnie, to jeden przypadek okazał się wyjątkowo zły. Właśnie “Omega” z 2012 roku. Nie psujcie sobie wspomnień.
Yashahime: Princess Half-Demon
Słyszeliście kiedyś o anime zatytułowanym “Inuyasha”? Nie było ono emitowane w naszej polskiej telewizji, ale gdy dzieła japońskiej kultury chłonęliśmy z RTL7, to było tam nadawane. Oczywiście nic nie rozumiałem, ale niesamowicie podobał mi się klimat. Do tego stopnia, że później nadrabiałem historię z większą świadomością. I było naprawdę dobrze! W przeciwieństwie do spin-offu o dzieciach głównych bohaterów. Nużąca przygoda.
Yu-Gi-Oh! Zexal
Wiedziałem, że muszę umieścić w tym zestawieniu jakiś z mnóstwa spin-offów oryginalnego Yu-Gi-Oh!. Na przestrzeni lat pojawiło się ich wiele i, prawdę mówiąc, nie jestem fanem większości. Najgorzej bawiłem się jednak przy Zexalu z 2011 roku. Potwory kompletnie mi tam nie siadły, ale dało się to przeboleć. To, co nie dawało mi spokoju, to fatalnie napisane postacie. Takie, jakie wymyśla się w Szkole Podstawowej. Płytkie, nudne i irytujące.
Sailor Moon Crystal
Wspomniałem o “Rycerzach Zodiaku” i muszę napomknąć także o “Czarodziejkach z Księżyca”. Jest to bowiem zbliżony przypadek, albowiem również tutaj - na fali popularności końcówki ubiegłego wieku - próbowano wielokrotnie podbić popularność na nowo. Zrobiono to także przy okazji serii “Crystal”, która miała być bliższa pierwowzorowi z mangi, poprawiona graficznie i uzupełniona o znienawidzone przez fanów CGI. Jak się domyślacie, nie wyszło najlepiej. I jeśli chcecie przypomnieć sobie historię, po prostu wróćcie do oryginału.
Soul Eater Not!
Jeśli lubicie anime pełne akcji, to zapewne oglądaliście “Soul Eatera”. To jedno z popularniejszych anime i seria, o której trudno byłoby nie słyszeć, będąc fanem japońskiej popkultury. Gdy w 2014 roku wydano anime, byłem nim bardzo zainteresowany. Wszak wciąż mało było mi tego świata. Niestety kompletnie popsuto tu odpowiedni balans między komedią i intensywną akcją, co sprawiło, że odbiór całości był dużo gorszy. To nie ten sam stopień satysfakcji.
Boruto
Na sam koniec zostawiłem zdecydowanie najgłośniejszy ze spin-offów. Tytuł, którego przez długi czas niewielu się spodziewało. A jednak powstał. I mimo że w kontekście mangi - subiektywnie - jest to tytuł przynajmniej poprawny, to mówiąc o anime, trzeba patrzeć na niego przez pryzmat niewypału. Dużo lżejszy klimat, gorszy humor, nudne postacie i fabuła, która nie umywa się do początków oryginalnego “Naruto”. I piszę to jako ogromny fan blondaska.
Przeczytaj również
Komentarze (45)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych