Nie tylko Godzilla - 10 najciekawszych filmów o wielkich potworach
W polskich kinach triumfy święci właśnie “Godzilla Minus One”, powszechnie chwalona nowa produkcja Toho Studios, przypominająca że korzenie historii, kojarzonej w ostatnich latach przede wszystkim z drogimi widowiskami amerykańskimi, tkwią w Japonii. Zainteresowanie tą produkcją jest tak duże, że polski dystrybutor zdecydował się na przedłużenie wyświetlania tego obrazu w kinach jeszcze co najmniej o tydzień.
33. film o Godzilli zrealizowany przez Toho Studios ma wszelkie atrybuty, by stać się w tym bardzo dobrym dla kina roku najlepszą produkcją czysto rozrywkową, która w dodatku udowadnia, że na bazie starej i dobrze znanej historii da się realizować dzieła nietuzinkowe. Japońscy twórcy odwołali się bowiem do korzeni, nie tylko samej postaci, ale także własnej, nie redukując snutej przez nich opowieści do znanego i czysto memicznego cytatu z Kena Watanabe “Let them fight!”, do którego zresztą wielu widzów sprowadza widowiska z podgatunku monster movies, pokroju niedawnego “Godzilla kontra Kong”. Obraz Takashiego Yamazaki z jednej strony nawiązuje więc do pierwowzoru z 1954 roku, z drugiej stanowi również interesujący i niespodziewany komentarz do jednego z największych hitów filmowych z tego roku, czyli do “Oppenheimera” Christophera Nolana, opowiadając o konsekwencjach wybuchu bomby atomowej z zupełnie innej perspektywy.
Spoglądając na inne filmy o wielkich potworach, wyprodukowane w XX czy XXI wieku da się zauważyć, że z jednej strony ich fabuła jest nastawiona na czystą rozrywkę, ale z drugiej same monstra stają się często metaforą zupełnie innych problemów. Dużo ciekawsze, niż te najbardziej efekciarskie produkcje z ostatnich lat, są z kolei produkcje starsze, dziś często wręcz nie nadające się do oglądania, ale jednocześnie niezwykle interesująca jest historia ich powstania, a nawet idea, która stała za ich realizacją. O takich produkcjach wspominam pod koniec.
Monstrum
Niepozorny, kosztujący około 15 milionów dolarów film, wykorzystujący potwora w zupełnie inny sposób niż większość podobnych widowisk. Bohaterką jest tu bowiem kobieta, która po rozstaniu z chłopakiem i utracie pracy postanawia powrócić do swej rodzinnej miejscowości, by przynajmniej spróbować zacząć wszystko od nowa. W tym samym czasie w Korei Południowej zaczyna grasować gigantyczny potwór, z którym grana przez Anne Hathaway postać czuje mocną więź. Twórcy tego obrazu, Nacho Vigalondo na razie nie udało się ponownie nakręcić filmu, ale ostatnio pracuje przy całkiem ciekawych serialach, takich jak choćby “Nasza bandera znaczy śmierć” z HBO MAX.
Troll
Mająca swą premierę w 2022 roku norweska produkcja, będąca swoistą skandynawską odpowiedzią na Godzillę czy Konga nie spotkała się z ciepłym przyjęciem wśród widzów, co widać choćby po notach na serwisach filmowych, ale o dziwo krytycy są dla niej zdecydowanie bardziej łaskawi. Fabuła jest tu pretekstowa i służy wyłącznie ukazaniu prastarego, lokalnego potwora, a scenariusz odhacza zdecydowaną większość punktów, pojawiających się w tego typu produkcjach. Być może lepiej zadziałałaby jako produkcja kinowa, do których zdają się wręcz stworzone tego typu widowiska.
Rampage
Brad Peyton wyspecjalizował się w ostatnich latach w realizowaniu pewnego typu widowisk, a do “San Andreas” w 2018 roku dołączył kolejny film z Dwaynem Johnsonem. To z jednej strony mix science fiction z kinem akcji, można jednak zauważyć w nim także elementy komediowe, o co nietrudno, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż wspomniany wcześniej The Rock gra w nim prymatologa, nawiązującego więź z inteligentnym gorylem. Wszystko zdaje się tu podporządkowane totalnej rozwałce, która przyniosła bardzo solidne wpływy z box office, w postaci ponad 420 milionów dolarów przy budżecie wynoszącym około 140 milionów.
Pacific Rim
Za sprawą tego totalnie bezpretensjonalnego superwidowiska Guillermo del Toro raz jeszcze pokazał, że jego wyobraźnia jest właściwie nieograniczona. Chyba nikt bowiem wcześniej nie zdecydował się na tak absolutnie efekciarską produkcję, wykorzystującą dobrze znane fanom kaiju, z którymi walczą monstrualne, humanoidalne mechy, sterowane rzecz jasna przez największych specjalistów od swego fachu. Wydawać by się mogło, że mamy tu do czynienia z totalnym samograjem, ale sequel do tego obrazu z 2018 roku pokazał, że i ten temat można zepsuć, jeśli weźmie się za niego osoba kompletnie nie czująca konwencji, czego meksykańskiemu mistrzowi akurat zarzucić nie można.
The Host: Potwór
Na długo zanim Bong Joon-Ho wkroczył na filmowe salony za sprawą znakomitego “Parasite”, które w zasłużenie zdobyło cztery Oscary, w tym te dwa najbardziej prestiżowe, Koreańczyk zrealizował to przedziwne widowisko, w którym mieszkańców Seulu zaczyna nękać tajemniczy stwór, mieszkający w pobliskiej rzece. “The Host” nie jest jednak w żadnym wypadku prostym przedstawicielem “monster movies”. Z jednej strony bowiem mówi wiele i pięknie o relacjach rodzinnych, a z drugiej wyraźny jest w nim również wydźwięk ekologiczny, a znaleźć można w nim również ciekawy komentarz na temat pozycji międzynarodowej ojczyzny samego twórcy.
Wstrząsy
Kojarzony z czasów VHS film z Kevinem Baconem i Fredem Wardem rozpoczął przedziwną franczyzę, liczącą sobie obecnie siedem odsłon. Widowisko w reżyserii Rona Underwooda nie było w swym czasie wielkim wygranym w box office, zarabiając zaledwie 16 milionów dolarów, przy dziesięciu milionach budżetu. Dopiero później okazało się sporym hitem i beneficjentem wyjątkowo rozwiniętego w owym czasie systemu wypożyczalni kaset wideo. Ten nawiązujący do podobnych widowisk jeszcze z lat 50’ obraz opowiadał o dwójce mechaników z Nevady, którzy postanawiają opuścić swą miejscowość w poszukiwaniu lepszego życia. Niestety na swej drodze spotykają niecodzienną przeszkodą, w postaci morderczych potworów wychodzących z ziemi. Film świetnie ogrywa wątki komediowe i nawet dziś - przy odpowiednim podejściu - gwarantuje mnóstwo zabawy.
Pulgasari
A na koniec kilka nietypowych pozycji. Obraz z 1985 roku stanowi odpowiedź na to jak wyglądałby typowy film o potworach, gdyby został wyprodukowany w komunistycznej Korei. Fabuła tego widowiska opiera się na tytułowym monstrum, znanym z lokalnego folkloru, żywiącym się metalem stworze. Jednocześnie jest luźno oparta na scenariuszu zaginionej w 1962 roku produkcji z Korei Południowej. Reżyser tego dzieła, Shin Sang-ok został zmuszony do jego realizacji przez samego Kim Dzong Ila, po tym jak w 1978 roku porwali go agenci północnokoreańskiego reżimu. W swej nowej ojczyźnie nakręcił kilka filmów do 1986 roku, kiedy to udało mu się ostatecznie z niej uciec i zamieszkać w Stanach Zjednoczonych. “Pulgasari” było początkowo znane wyłącznie w kraju realizacji. Dopiero w kolejnej dekadzie zwolennicy wielkiego wodza zdecydowali się na pokazanie widowiska poza swym krajem m.in. w Japonii, gdzie zyskał sobie nawet niewielkie grono zwolenników.
Potwór Yonggary
W końcówce lat 90’ swój ślad w kinie kaiju postanowili pozostawić również Koreańczycy z Południa, za sprawą obrazu wyreżyserowanego przez Shim Hyung-rae, nawiązującego do hitowego obrazu z 1976 roku. Ogromny, jak na swe czasy i ówczesną kondycję tamtejszej kinematografii, budżet ponad 13 milionów dolarów zapewnił m.in. Hyundai, a rodzimy rząd dał filmowcom dostęp do baz wojskowych, jak również takich miejsc jak Muzeum Wojny w Seulu. Tuż po krajowej premierze zdecydowano się pokazać go w Cannes, gdzie wstępne zainteresowanie nim wyrazili m.in. przedstawiciele Warner Bros., ale ostatecznie widowisko nie zyskało szerokiej dystrybucji i dziś jest wspominane raczej jako nieudolne, ale i niezwykle zabawne.
The Great Buddha Arrival
Historia tego przedziwnego filmu sięga 1934 roku, kiedy to zrealizowano pierwszą, niezależną produkcję, w której wielka, ponad 30-metrowa figurka Buddy nagle ożywa i kieruje się w stronę Tokio. Niezwykłość tego zaginionego tytułu brała się z tego, że był on uważany za jedną z pierwszych pozycji z nurtu opowieści o kaiju. W drugiej dekadzie XXI wieku po ten sam pomysł sięgnęło dwóch zapaleńców, realizując trwającą 50 minut nową wersję, przy współpracy z wnukiem Yoshiro Edamasy, reżysera utraconego japońskiego dzieła z lat 30’. Oczywiście dziś jest ona traktowana wyłącznie jako zabawna ciekawostka i swoisty hołd dla pierwszego, nieznanego szerszej publiczności obrazu.
Outlander
Mocno już dziś zapomniany film z 2008 roku, w którym w główną rolę wcielił się Jim Caviezel, już po swym występie w słynnej “Pasji” Mela Gibsona, został ulepiony z tak dziwnych i z pozoru nieprzystających do siebie motywów, że dziś wygląda jak jedno z najcudowniejszych filmowych kuriozów. Główny bohater, Kainan to bowiem uczestnik gwiezdnej podróży statkiem kosmicznym, rozbijającym się na terenach opanowanych przez wikingów, który przy okazji wybudza ze snu niebezpieczną bestię, Moorwena. Po latach widowisko o dziwo broni się całkiem nieźle, nawet jeśli chodzi o CGI, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że realizacja nie kosztowała nawet 50 milionów dolarów.
Przeczytaj również
Komentarze (14)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych