Era streamingowa. Jak Netflix i inne platformy zmieniają oblicze telewizji
Cofnijmy się w czasie. Tak przynajmniej o 20 lat. Dwie dekady to niby wiele, ale z drugiej strony, czasem można odnieść wrażenie, że to wręcz tyle, co nic. Wejdźmy jednak do tego wehikułu, aby jak najlepiej przypomnieć sobie, jak to wtedy było. O ile inne było chłonięcie popkultury. Jak bardzo różniło się od obecnego, jak róża była dostępność, a także forma korzystania z dostępnych treści.
Zwłaszcza w kontekście seriali, bo da się odnieść wrażenie, że na tym polu mieliśmy do czynienia nie z ewolucją, a jednak rewolucją. Wyobraźmy sobie sytuację, że mamy ulubioną produkcję. Taką, którą oglądamy od poniedziałku do piątku. Punkt 16:00 to nasz rytuał przed telewizorem. W losowy czwartek coś nam jednak wyskakuje i… Tu rodzi się problem. Jeśli nie ma powtórek w weekend, bo akurat skacze Małysz, to robi się kłopot.
A teraz wejdźmy do tej samej maszyny. I weźmy na tapet jakiś z ostatnich hitów. Nie wiem - “Wednesday”, “Ahsokę”, czy “Lokiego”. Jeśli jesteśmy wciągnięci, ale za chwilę coś nam wyskakuje to… Właściwie nie postrzegamy tego jako problem. Nie musimy kombinować z nagrywarkami, szukaniem powtórek czy kupowaniem DVD z zagranicznych stron. Po prostu pauza i wracamy po jakimś czasie.
Streaming
Za taki stan rzeczy odpowiada oczywiście streaming, który obecnie rozrósł się do rozmiarów, jakich nie można było spodziewać się jeszcze nawet kilka lat temu. Absurdalnie wielki, gargantuiczny wręcz rynek, z którego każda wielka korporacja chce urwać dla siebie kawałek potencjalnie wielkich dochodów. Czemu? Bo to kopalnia złota. Kto w takim momencie najbardziej korzysta? Cóż, w pewnym sensie na pewno my.
Era streamingu sprawiła, że dziś mało kto korzysta z telewizji. Nie czekamy na kolejne odcinki serialu w telewizji, a po prostu serwujemy sobie maratonik, gdy tylko wszystkie pojawią się na jakiejś ze stron odpowiedzialnych za ich dystrybucję. A jeśli mamy do czynienia z premierą nowych epizodów co tydzień, a akurat nie ma nas w domu to… Żaden kłopot, nadrobimy po powrocie.
I choć ewolucji w branży seriali - czy ogólnie samej kinematografii - było naprawdę wiele, to pokuszę się o stwierdzenie, że narodziny streamingu i jego ekspansja, są jednymi z największych i najbardziej znaczących. Nie tylko rozwinęły tę branżę, ale doszczętnie ją zmieniły. Całkowicie przemodelowały sposób odbierania treści, a przy tym, przerzuciły ciężar decyzyjności o ich istnieniu z szefów stacji na użytkowników.
Choć jednak może się to wydawać paradoksalne, to często jesteśmy dziś większymi krytykami, niż wspomniane “mądre głowy” w zarządach. Mamy bowiem dostęp do tak wielu produkcji, że czasem trudno nam dokonać wyboru. Rewolucja streamingowa sprawiła - czy nam się to podoba, czy nie - że nowe premiery stały się czymś powszechnym. I w dużym stopniu nie celebrujemy każdego odcinka tak, jak miało to miejsce lata temu.
Wielka konkurencja
Wpływ na to ma fakt, jak wiele platform streamingowych jest dziś dostępnych. Na dużą skalę wszystko zaczęło się oczywiście od Netflixa, który w dużej mierze sprawił, że streaming programów telewizyjnych wbił się szturmem do mainstreamu. Gdy jednak im się udało, to było jeszcze sporo miejsca do zagospodarowania. A wtedy kolejne platformy zaczęły wyrastać, niczym grzyby po deszczu.
Dziś trudno jest to nawet zliczyć. Wśród największych mamy na pewno wspomnianego Netflixa (mimo wszystkich potknięć i wpadek na koncie), MAX (które przeszło już ze trzy rebrandingi), a także Disney Plus. To jednak oczywiście nie wszystko, bo świetnie radzi sobie też Prime Video od Amazona, a Peacock czy Sky Showtime cieszą się rosnącą popularnością z miesiąca na miesiąc.
Mało Wam? Nie zapominajmy przecież o Apple TV+ dla ich oryginalnych produkcji, czy średnio dostępnym w Polsce Crunchyrollu dla fanów anime. A jeśli już jesteśmy w Polsce… Canal + Online czy Player również mają sporo do zaoferowania na naszym rynku i wydaje mi się, że nie mogą narzekać na brak zainteresowania ze strony potencjalnych odbiorców. Cały czas rosną w siłę.
Przerażające jest to, że mógłbym wymieniać i wymieniać, a za wszystko trzeba płacić osobno. Na swój sposób jest uciążliwe i w niczym nie przypomina abonamentu telewizyjnego na setki kanałów w cenie jednej platformy. Niemniej, od początku dało się wyczuć, że rewolucja streamingu do tego prowadzi. I nie można było z tym nic zrobić. Lubimy wygodę, a ona - niestety - kosztuje.
Reasumując…
Choć więc wszyscy ciepło wspominamy, jak o 16:00 robiło się na podwórkach pusto, albo gdy o 19:00 odpalaliśmy Wieczorynkę, to… Trudno sobie wyobrazić, aby tamte czasy miały wrócić. Wydają nam się piękne z perspektywy czasu, ale w praktyce nie miałyby dziś prawa bytu. Jako społeczeństwo zdążyliśmy się przekształcić, a postęp cyfryzacji i dostępu do dóbr sprawia, że jeśli coś jest wygodniejsze, to zazwyczaj to wybierzemy.
Jasne, niekiedy może być to odbierane negatywnie i przez pryzmat lenistwa, ale koniec końców to przecież ta przysłowiowa dawka czyni truciznę. Komfort użytkowania - zwłaszcza w kontekście popkultury, która ma być dla nas formą relaksu - jest jak najbardziej wskazany. A tak się dobrze składa, że platformy streamingowe oferują nam to w najlepszej formie. Zarówno pod względem użytkowania, jak i ilości.
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych