The Curse (2023) - recenzja, opinia o 1. odcinku serialu [SkyShowtime]. Zawsze wiedziałem, że telewizja kłamie
Whitney i Asher starają się stworzyć lepsze jutro dla mieszkańców niewielkiej społeczności w nowym Meksyku. W tym celu tworzą program telewizyjny, którego zadaniem jest pomaganie ludziom w utrzymywaniu miejsca zamieszkania, pracy i tym podobnych spraw. Rzeczywistość nie jest jednak tak kolorowa jak telewizja, a kiedy na dodatek Asher zostaje przeklęty przez kilkuletnią dziewczynkę, całe ich dotychczasowe życie może się za chwilę wywalić.
Jaki to jest dziwny serial! W sumie studio A24 słynie z dziwnych, niecodziennych produkcji, więc może nie powinienem się dziwić. Stojący za projektem Nathan Fielder i Benny Safdie dają tu widzą bardzo specyficzny mix serialu telewizyjnego i reality show, całość okraszając wręcz ogromną ilością niewygodnego, dziwnego, miejscami uwłaczającego wręcz humoru, który anglojęzyczni określiliby mianem "cringe". Efekt miejscami jest groteskowy, kiedy indziej oniryczny i po obejrzeniu pierwszego odcinka nie mam właściwie pojęcia dokąd ta historia zmierza ale wiem jedno: mam ochotę oglądać dalej.
Jednym z twórców serialu jest wcielający się w Ashera Nathan Fielder, a więc człowiek odpowiedzialny za inną, świetną parodię reality show, jaką była "Próba Generalna", dostępna na HBO max, także nie powinno nikogo dziwić, że powraca do nas akurat z tym konkretnym formatem. Drugi twórca serialu, to Benny Safdie, a więc połowa the Safdie Brothers, duetu który dał nam być może najlepszy film z Adamem Sandlerem w roli głównej, czyli "Nieoszlifowane Diamenty". Tak wybuchowy mix stylów, wrażliwości i pomysłów po prostu musi dać niebanalny rezultat.
The Curse (2023) - recenzja, opinia o 1. odcinku serialu [SkyShowtime]. Nie wiem do czego to zmierzasz ale chcę się dowiedzieć!
Fabuła kręci się wokół wspomnianego już, całkiem świeżego małżeństwa Ashera (Fielder) i Whitney (Emma Stone), którym towarzyszy przyjaciel tego pierwszego, Dougie (Safdie). Wspólnymi siłami tworzą program dla HGTV, którego zadaniem jest pokazanie pozytywnej przemiany mieszkańców miasteczka Española. Dają ludziom pracę, znajdują im mieszkania, remontują stare - potrafią nawet z własnej kieszeni pokryć różnicę między starym, a nowym czynszem. Kiedy ich poznajemy, kręcą właśnie odcinek, w którym udało im się znaleźć pracę chłopakowi, którego matka umiera na raka. Cała sytuacja, choć z początku całkiem urocza, szybko staje się niezręczna, miejscami wręcz trudna do oglądania. I w podobny sposób układa się reszta odcinka - z pozoru normalna sytuacja szybko ewoluuje w coś niesympatycznego, a my musimy jakoś zdzierżyć oglądanie tego. Powtórz pięć, może sześć razy i mamy pierwszy odcinek.
Dwa główne wątki to program Ashera i Whitney oraz ich związek. Tytuł serialu sugeruje, że sytuacja, jaka wywiązuje się między Asherem, a dwoma małymi dziewczynkami, która ostatecznie kończy się przeklęciem tego pierwszego. Problemem tego pierwszego odcinka jest fakt, że żaden z tych wątków nie zawiązuje żadnego dłuższego konfliktu, jakiegoś celu, czy czegoś namacalnego, czym można by się ekscytować w kolejnych odcinkach. Oglądamy po prostu bardzo dziwną obyczajówkę o facecie z małym siurkiem (spokojnie mogłem tego nie wiedzieć, ale twórcy bardzo chcą abyśmy przez cały czas czyli się niekomfortowo) i jego niezaspokojonej - chyba że przez Stevena (wolisz nie wiedzieć) - żony. Same postacie są raczej intrygujące i choćby tylko dla nich sprawdzę, co tam się dalej dzieje.
The Curse (2023) - recenzja, opinia o 1. odcinku serialu [SkyShowtime]. Aktorzy dobrze czują klimat
Aktorzy w głównych rolach są oczywiście bezbłędni. Pierwszy odcinek w bardzo interesujący sposób pozwala nam się z nimi zapoznać. Zaczynamy od kompletnie sztucznego, przygotowanego pod telewizję wprowadzenia bohaterów, które przedstawia nam ich jako parę idealną, zakochanych w sobie idealistów, z tej samej perspektywy patrzących na cały świat. Szybko jednak zaczynamy dostrzegać ich mniej sympatyczne strony. Przede wszystkim Asher daje się poznać jako zakompleksiony, raczej egocentryczny i chytry facet. To właśnie ta ostatnia cechą wpędza go w kłopoty, którym serial zawdzięcza swój tytuł. Podejrzanie biało przy nim wypada Whitney, ale spokojnie i ona ma swoje za uszami - jej rodziną, z ojcem na czele, zresztą też. Tercet głównych bohaterów zamyka Dougie, reżyser reality TV, dla którego nie liczy się nic ponad dobre ujęcie. Mimo bycia przyjacielem Ashera, zdaje się również nie być do końca w porządku wobec niego, ale o tym, czy faktycznie tak jest, przekonamy się dopiero w kolejnych odcinkach. Tak, czy inaczej, Safdie, z tą swoją wielką, specyficzną twarzą wprost idealnie nadaje się to tej roli.
Zdjęcia balansują gdzieś na granicy klasycznego dramatu telewizyjnego i typowego reality show - czyli odpowiednio do stylu całego serialu. Typowe, dramatyczne ujęcia mieszają się ze spartańskim kręceniem z ręki, łapaniem niezręcznych reakcji aktorów, spoglądania w kamerę, przypałowym kręceniem czyichś prywatnych rozmów i tym podobnych kwiatków. Miejscami dostajemy kadr na tyle zaawansowany, czy wręcz po prostu wspomagany CGI, jak zaglądanie kamera w wizjer aby podejrzeć rozmowę po drugiej stronie - sprawdziłem, z moim wizjerem na pewno nie dałoby się takiego numeru zrobić - dzięki którym przypominamy sobie, że to jednak zaplanowana dramaturgia, a nie real life. Wszystkie te drobiazgi składają się na niebanalny obraz całości, zupełnie inny, niż praktycznie wszystko, co do tej pory widziałem. Albo mam dziurę w głowie i nie mogę skojarzyć, która inną produkcja oferowała podobne wrażenia. Bywa i tak.
"The Curse" to serial enigma, z jednej strony intrygujący barwnymi postaciami i brutalnym spojrzeniem na proces przygotowywania reality TV, z drugiej tonalny miszmasz, bardziej skupiony na dokuczaniu widzowi, niż budowaniu spójnej narracji i intrygi. Nie wiem co tu się właściwie wyprawia, ale tak jak w przypadku nagrań z katastrof - ciężko odwrócić wzrok, nawet wiedząc, że ogląda się coś strasznego. HGTV remontowali kiedyś mieszkanie jednemu z moich sąsiadów. Pamiętam, że bardzo intrygowało mnie wtedy całe to wydarzenie, proces kręcenia i tak dalej. Stałem akurat obok z psem, kiedy kręcili wyjazd rodziny na czas remontu. Pożegnanie, załadowanie się do samochodu, odjazd. Później szybka zmiana ciuchów i góra dziesięć minut później nagrano ich powrót do skończonego mieszania. Niby zrozumiała oszczędność czasu, ale wydało mi się to wtedy strasznie sztuczne i obłudne, cringe'owe wręcz. I właśnie dokładnie na tym uczuciu zbudowane jest "the Curse". Na pewno nie jest to propozycja dla każdego, ale zdecydowanie intryguje i bawi tym swoim zakłamaniem. No i dodatkowo, wiesz, Emma Stone is always a win.
Pierwszych pięć odcinków wskoczy na platformę SkyShowtime już piątego stycznia.
Przeczytaj również
Komentarze (4)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych