The Office PL (2021)

The Office PL mnie zaskoczył. Kropliczanka to wspaniałe miejsce

Kajetan Węsierski | 04.01, 21:30

Zacznę ten tekst od pewnego stwierdzenia, które odpowiednio ustawi kierunek oraz ton całego wpisu. Otóż, jestem ogromnym fanem amerykańskiej wersji “The Office”. I może narażę się wielu ludziom, ale - pomimo całej mojej sympatii do Ricka Gervaisa - oryginalnej wersji z Wielkiej Brytanii jakoś nie mogę zdzierżyć. Uważam, że ta zza oceanu jest po prostu pod każdym względem lepsza.

Zresztą, gdy coś ciągnie się przez dziewięć sezonów, to naprawdę trudno byłoby bronić stwierdzenia, że jest słabe. W tym przypadku mówimy o naprawdę sporym fenomenie, który na dobre dziesięć lat (nawet mimo spadku jakości w dwóch ostatnich sezonach) zacementował się w telewizji i przyciągał przed ekrany miliony odbiorców zainteresowanych poczynaniami Michaela, Dwighta, Jima i reszty załogi. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Wszystko to jednak sprawiło, że na “The Office US” patrzyłem jak na niedościgniony wzór, a każdą wspominkę o remasterach, rebootach, czy nowych wersjach z innych krajów traktowałem jak próbę zburzenia legendy. Wiecie, jak potencjalne “Dragon Ball: Ewolucja” dla oryginalnej serii od Akiry Toriyamy. Podobnie było oczywiście z polską wersją, która od pierwszych zwiastunów wywoływała u mnie pewien dyskomfort. Ależ byłem w błędzie! 

Polskie = gorsze? 

Polska wersja “Biura” była dla mnie czymś przerażającym z dwóch powodów. Po pierwsze, mówimy tu o próbie przeniesienia kapitalnego humoru, który niemal nie miał granic pod względem poprawności, na nasze rodzime realia - zarówno w kontekście kraju, jak i obecnych standardów. Po drugie, choć w ostatnich latach w kontekście polskich seriali jest lepiej, niż dawniej, to cały czas nie mam do nich zaufania. 

Tutaj się jednak udało. Polskie nie oznacza gorsze. A “The Office” jest kolejnym tworem, który zdaje się to potwierdzać. Powiem więcej - przeniesienie realiów stosunkowo niewielkiego oddziału firmy papierniczej, na siedlecki odpowiednik firmy odpowiedzialnej za dostawy wody, jest strzałem w dziesiątkę. I dowodem na to, że twórcy odpowiedzialni za serial doskonale rozumieją jego założenia. 

Co więcej, nie popełniono błędu z próbą stworzenia identycznych postaci w nowych wersjach. Jasne, podobieństwa między Michałem oraz Michaelem, czy Asią i Pam, widać już na pierwszy rzut oka, ale… Nie są to odtwórczy bohaterowie jeden-do-jednego. Inspiracje - tak. Podrabianie oryginałów - nie. I choć zdaje się to dość logicznym zabiegiem, to naprawdę często się o tym zapomina.

Tutaj zdecydowanie o tym pamiętano i jest to strzałem w dziesiątkę. A ja mogę się tylko kajać, że odgórnie założyłem, że to tytuł skazany na porażkę. Koniec końców, z perspektywy czasu, cieszę się, że zdecydowałem się dać tej produkcji szansę i trzy sezony pochłonąłem wraz z moją lepszą połówką błyskawicznie. I czekam na więcej, bo ten schemat wciąż się nie znudził i jest znakomicie prowadzony.

Zrozumieć fenomen 

Oczywiście kluczem było tu zrozumienie fenomenu oryginału. I wcale nie stało za tym żartowanie z typowego, amerykańskiego zakładu pracy. Nie chodziło też o konkretny typ stereotypowych ludzi czy wybrane żarty powtarzane w nieskończoność. Aby to zrozumieć i odpowiednio przełożyć na znacznie inną wersję, trzeba było odpowiednio się w to zagłębić. Wyciągnąć sedno, a następnie je wymodelować. 

To sprawiło, że w polskiej wersji “The Office” mamy do czynienia z genialnie wykreowanymi postaciami na polskie realia. Jest niespecjalnie ogarnięta dziewczyna od marketingu, zmęczona życiem recepcjonistka, typowy dres odpowiedzialny za dostawy, wiecznie narzekający księgowy, niespełniona córka prezesa, czy oczywiście wolnościowiec z mocno nacjonalistycznym podejściem i głęboko zakorzenionymi przekonaniami. 

Serial jednak jest na tyle samoświadomy, że nie tylko pozwala sobie na uszczypliwości względem każdej z tych grup (bez wyjątku), ale dodatkowo nie szczędzi ostrzejszych żartów. Jasne, później odpowiednio podkreśla, że mówimy wyłącznie o komizmie sytuacyjnym czy słownym, ale wciąż są to niekiedy takie teksty, które w dzisiejszych czasach przekraczają granicę tych poprawnych. 

I to jest absolutnie spoko! Co więcej, choć żadna z tych postaci nie jest idealna, to nie ma też takich, które są jednoznacznie złe. Wszystkie, pomimo bycia komediowymi jednostkami, mają określoną głębię. Swoje własne przekonania, motywy i genezę. A dzięki dobrze się to ogląda. Co więcej, plusem jest, iż każdy z nas ma w bliższym czy dalszym gronie osoby, które może utożsamić z tymi na ekranie! 

Reasumując… 

Polska wersja “The Office” okazała się produkcją co najmniej udaną. Trudno się tam na dłuższą metę do czegoś przyczepić, a nawet te gorsze odcinki mają swoje lepsze momenty. Jasne - te lepsze mają także swoje gorsze chwile, ale koniec końców, jest lepiej, niż wielu mogło początkowo zakładać. Nie ma mowy o poziomie amerykańskiej wersji, ale nie trzeba go osiągać, by mówić o sukcesie. 

Ja jestem bardzo zadowolony i przez niemal czterdzieści odcinków zdążyłem się nieźle zżyć z biurem Kropliczanki w Siedlcach. Wierzę, że jak najprędzej będę mógł do niego wrócić przy okazji czwartego sezonu, bo potencjału jest tam jeszcze sporo. A sytuacja w Polsce jest o tyle zabawna, że nieprędko zabraknie podkładki pod komizm. Chapeau bas dla twórców i aktorów - cały czas pokazują, że idealnie ogarniają, co stało za fenomenem amerykańskiej wersji. 

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper