Netflix dowodzi, że z niskobudżetowych i średniej półki projektów da się stworzyć prawdziwe blockbustery
Netflix to nie tylko platforma streamingowa, która oferuje dostęp do tysięcy filmów i seriali z całego świata. To także producent własnych treści, które często biją rekordy popularności, zyskując uznanie wśród krytyków i widzów.
Oczywiście nie ma platformy idealnej i zawsze znajdą się „niewypały”, źle zainwestowane pieniądze w projekty, które miały szansę na sukces, a przez złą realizację i słaby marketing poszły na dno.
Niemniej Netflix ze średniego budżetu przy nieznanych nikomu aktorach potrafi stworzyć świetne produkcje. Jak największa platforma streamingowa na świecie osiąga ten sukces, tworząc blockbustery z niskobudżetowych lub średniej półki projektów? Trzyma się kilku żelaznych zasad.
Znajdowanie nisz i luk na rynku
Netflix nie boi się ryzyka i eksperymentów. Zamiast podążać za trendami i konwencjami, platforma stara się znajdować nisze i luki na rynku, które mogą zaspokoić potrzeby i zainteresowania różnych grup widzów. Analizuje dane i preferencje swoich użytkowników, aby dostosować swoją ofertę do ich gustów i oczekiwań — słynne kciuki oceniające produkcje po skończonym seansie nie są przecież dla picu. Nie ogranicza się do jednego gatunku lub stylu, ale próbuje je łączyć i mieszać (najlepsze ich elementy) tworząc oryginalne i zaskakujące połączenia.
Przykładem takiego podejścia jest „Gambit królowej”, który opowiada o młodej szachistce w latach 60. XX wieku. Serial ten łączy w sobie dramat, thriller, kostium, sport i feminizm, tworząc niezwykle wciągającą i emocjonującą opowieść. Serial ten stał się jednym z największych hitów Netflixa, oglądanym przez ponad 62 miliony gospodarstw domowych w ciągu pierwszego miesiąca. Oczywiście nie obyło się bez kontrowersji, bo o ile historia została oparta na powieści, a Beth to postać fikcyjna, to pozwano stację na kwotę 5 milionów dolarów za nieprawdziwe przedstawienie życia prywatnego arcymistrzyni szachów, jaką była Nona Gaprindashvili. Chodziło dosłownie o kilka słów z 37-minuty ostatniego odcinka, w którym to spiker (zapowiadając naszą uzależnioną od prochów bohaterkę) przyznał, jakoby żadna kobieta (a zwłaszcza w Rosji) nie mierzyła się wówczas w szachach z mężczyznami, co według wspomnianej arcymistrzyni było nieprawdą, gdyż do 1968 roku, czyli dokładnie wtedy kiedy toczy się akcja ostatniego odcinka, rozegrała ich co najmniej 59, wiele z nich wygrywając.
Pomijając kompletnie te kwestie, jakich stacja ma wiele na głowie, pamiętam, jak sam z ciekawości włączyłem serial, aby obejrzeć tylko jeden odcinek. Była to niedziela, a ja miałem dzień wolny od pracy. Zanim się zorientowałem byłem już na ostatnim siódmym odcinku zatytułowanym „Gra końcowa”. No pochłonął mnie do reszty. A nie była to iście droga produkcja. Oczywiście takich przykładów mógłbym wymienić więcej. Uważam, że pod względem jakości z każdym rokiem jest lepiej i lepiej, choć wpadki też się zdarzają (to nieuniknione). To zupełnie inna platforma niż jeszcze 2-3 lata temu. Z pozycji wielkiego fana wszelkiej maści filmów dokumentalnych, mogę z pełnym przekonaniem i spokojem napisać, że żadna z platform streamingowych, które działają w Polsce, nie ma aż tak zróżnicowanego portfolio tylu „reprezentantów” tego gatunku. HBO Max tylko czasem mnie zaskoczy, a Disney+ lub Amazon Prime Video? Tam to już zupełnie śmiech na sali. Rozumiem, że każda z platform stara się skierować tytuły pod gusta swoich widzów, ale Netflix robi to na znacznie lepiej i na większą skalę, wypuszczając o wiele więcej produkcji, które stają się prawdziwymi blockbusterami, a nie są to w większości drogie w produkcji filmy / seriale.
Inwestowanie w talenty i jakość
Teraz jest troszkę inaczej niż jeszcze kilka lat temu. Netflix w wielu produkcjach nie oszczędza na jakości swoich produkcji. Ale nie polega na znanych i drogich gwiazdach z Hollywood, które często nie gwarantują sukcesu kasowego. Oczywiście angażuje też tych bardziej rozpoznawalnych aktorów, reżyserów, scenarzystów i producentów, którzy mają doświadczenie i wizję, ale to nie oni odpowiadają za największe sukcesy, jakie osiąga platforma. Poza tym Netflix daje reżyserom i scenarzystom dużą swobodę twórczą i nie ingeruje w ich proces artystyczny. Dba także o wysoki poziom techniczny i wizualny swoich filmów / seriali, korzystając z nowoczesnych technologii i efektów specjalnych. Ale to właśnie te droższe w realizacji produkcje, często nie spełniają pokładanych w nie nadziei, kończąc zwykle na przeciętnej oglądalności ze średnią oceną i opinią wśród widzów i krytyków filmowych. Siła tej platformy tkwi w mniejszych, na pierwszy rzut okaz niedocenianych projektach.
To, co uważam za dobrą i słuszną decyzję, to nieograniczanie się tylko do amerykańskiego rynku. Współpracując z twórcami z różnych krajów i kultur, Netflix tworzy zróżnicowaną i bogatą ofertę. Przykładem takiej produkcji jest „Roma”, która opowiada o życiu meksykańskiej gospodyni domowej w latach 70. XX wieku. Film ten został wyreżyserowany przez Alfonso Cuaróna, zdobywcę Oscara za „Grawitację". Nakręcono go w czerni i bieli, z udziałem nieznanych aktorów, z dużą dbałością o szczegóły historyczne i społeczne. Obraz ten zdobył wiele nagród, w tym trzy Oscary, za najlepszą reżyserię, najlepszy film nieanglojęzyczny oraz za najlepsze (piękne) zdjęcia.
Budowanie lojalności i zaangażowania widzów
Ważnym aspektem sukcesu jest budowanie lojalności i zaangażowania wśród swoich widzów. Netflix stara się utrzymywać kontakt i dialog ze swoimi użytkownikami, wykorzystując do tego media społecznościowe, newslettery, podcasty, quizy, gry i inne formy interakcji. Platforma zachęca do dyskusji i dzielenia się opiniami na temat swoich produkcji, tworząc społeczność i poczucie przynależności. Dba również o to, aby nie zanudzać i nie rozczarowywać swoich widzów, dostarczając im regularnie nowe i atrakcyjne treści.
Stacja nie ogranicza się do jednorazowych filmów, często tworząc angażujące i bardzo dobrze rozbudowane i rozwijające się w czasie postępów w fabule seriale, liczące już po kilka sezonów. Netflix także nie boi się kontynuować lub odświeżać starych i kultowych tytułów, takich jak „Kochane kłopoty”, „One Day at a Time”, „Cobra Kai”, czy wielki hit stacji, „House of Cards”, będącym amerykańskim remakiem brytyjskiego miniserialu z lat 90. o tym samym tytule.
A za przykład budowania lojalności i zaangażowania widzów niech posłuży serial „Stranger Things”, opowiadający o grupie dzieci, którzy odkrywają tajemnicze zjawiska, eksperymenty i potwory w małym miasteczku w latach 80. XX wieku. Serial ten nawiązuje do klimatu i estetyki tamtej epoki, czerpiąc inspirację z filmów Stevena Spielberga, Stephena Kinga i wielu innych. Zdobył ogromną popularność i uznanie, stając się zjawiskiem kulturowym i społecznym. Spora część widowni czeka na ostatni, decydujący piąty sezon.
Współczesna szkoła dla kina i telewizji
Netflix pokazuje, że nie trzeba mieć wielkich budżetów i gwiazdorskich obsad, aby tworzyć prawdziwe blockbustery. Oczywiście z czasem proste i tanie projekty przeradzają się w olbrzymie i drogie produkcje, ale tyczy się to zwłaszcza seriali, które osiągnęły gigantyczny sukces. Niemniej wystarczy mieć pomysł, pasję, talent i odwagę do tego, aby zaskoczyć, zachwycić i poruszyć widzów. Netflix to już nie tylko platforma streamingowa, to także szkoła i inspiracja dla współczesnego kina i telewizji.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych