Detektyw: Kraina nocy. Mówcie co chcecie, ale to było niesamowite zakończenie!
True Detective (Detektyw) to serial, który zawsze zaskakiwał swoimi metamorfozami. Każdy sezon to nowa historia, nowe postaci, miejsce i styl. Pierwszy zachwycił widzów swoją mroczną atmosferą, niezwykłą chemią między głównymi bohaterami i zagadkową intrygą.
Drugi sezon z kolei rozczarował wielu fanów swoją skomplikowaną fabułą, wielością wątków, ale przede wszystkim brakiem tej magicznej, nieuchwytnej i tajemniczej cząstki z pierwszej odsłony.
Wydaje mi się, że trzecia odsłona próbowała wrócić do korzeni, opowiadając historię o zaginionym dziecku i skutkach tego zdarzenia, które odbiło się na życiu dwóch detektywów. Był to sezon solidny, ale nie porywający. A co z czwartym?
Zaginieni w mroku
Moim zdaniem twórcom udało się odświeżyć tę ciekawą formułę, stawiając na jeszcze większa niejednoznaczność, typowy mrok, który w każdej minucie niesamowite napięcie i atmosferę. I to magiczne coś. Tajemnica, pozbawiająca nas idealnego finału, nieskończonego dzieła, podatnego na różne teorie i interpretacje. Ale umówmy się — każdy sezon taki był. Albo przynajmniej starał się być… bo druga odsłona z Colinem Farrellem, Vincem Vaughnem, Taylorem Kitschman i Rachel McAdams, była (jak dla mnie) kompletnym niewypałem.
„Karina nocy” jest pewnym niedopowiedzeniem, niezamykającym wielu wątków, pozwalając widzom odnieść się do dowolnej sceny, a finał interpretować na wiele sposobów. Czy więc True Detective nadal jest serialem kryminalnym, czy może zmienił się w coś innego? Moim zdaniem, czwarty sezon to najodważniejszy i najoryginalniejszy eksperyment w historii serialu. Oryginału nie przebił, bo trudno o bardziej charyzmatyczny, jednocześnie pełen sprzeczności i podziału duet, jaki stworzyli dwaj aktorzy — Matthew McConaughey i Woody Harrelson. Istny majstersztyk.
Twórca, który odcina się od tego dzieła
Ale wracają do czwartej odsłony. Osobiście uważam, że mamy do czynienia z sezonem, który zrywa z konwencją. Przenosi nas do tytułowej krainy nocy, gdzie nic nie jest tym, czym się wydaje. Night Country jest dziełem Issy López, meksykańskiej reżyserki i scenarzystki, znanej z choćby ekranizacji „Tygrysy się nie boją”.
López jest pierwszą osobą, która przejęła stery od Nica Pizzolatto. Zresztą twórca serialu nie krył swojego żalu i pretensji zarówno do showrunnerki, jak i samej produkcji. W jednym z wywiadów przyznał nawet, że nie przyłożył palca do omawianej historii i wszystkiego, co było z nią związane, uciekając tym samym od wielu krytycznych opinii dotyczących głównie ostatniego odcinka, zwieńczającego finał sezonu. Jedni go nienawidzą, drudzy kochają, ale rozumiem, dlaczego reżyser chciał odciąć się zupełnie od nowej produkcji HBO. To nie była jego wizja.
Mimo to uważam, że López, bez większego doświadczenia w tak wielkich produkcjach, poradziła sobie całkiem dobrze z napisaniem scenariusza i wyreżyserowaniem wszystkich sześciu odcinków sezonu, tworząc może niezbyt spójny, ale na pewno niepowtarzalny obraz, który jednym będzie się podobać, a drugim nie. Tak bywa i to jest w porządku.
Nadprzyrodzone zjawiska
Czwarty sezon opowiada o dwóch policjantkach, Elizabeth Danvers (Jodie Foster) i Evangeline Navarro (Kali Reis). Obie kobiety współpracują ze sobą niechętnie, ale to za sprawą zaszłości, dawnej sprawy, która je podzieliła. Niemniej muszą połączyć siły, aby rozwikłać zagadkę zniknięcia ośmiu mężczyzn z bazy badawczej na Alasce. W trakcie śledztwa odkrywają, że nie mają do czynienia ze zwykłym przestępstwem, lecz z czymś gorszym i znacznie niebezpieczniejszym. Z czymś, co ma związek z tajemniczym fenomenem, pełnym koszmarów, halucynacji i zniekształceń rzeczywistości.
López zdecydowanie odeszła od realistycznego podejścia do kryminału, które charakteryzowało poprzednie odsłony. Zamiast tego, stworzyła sezon, który można by określić jako thriller / horror psychologiczny, inspirowany takimi dziełami jak „Coś” Johna Carpentera, „Lśnienie” Stanleya Kubricka czy „Obcy” Ridleya Scotta. Nie stroni od scen przemocy, nasączonych krwią, przerażeniem i koszmarem w jednym. Ale co ważne nigdy nie są one celem samym w sobie, lecz środkiem do budowania napięcia i atmosfery grozy. López nie daje nam łatwych odpowiedzi na pytania, które nasuwają się nam w trakcie oglądania, lecz zmusza nas do własnej interpretacji podanych „faktów”.
Nie mogę też zaprzeczyć twierdzeniu, że jest to też „sezon kobiecy”, zarówno pod względem twórczym, jak i fabularnym. López nadała swoim bohaterkom głębię, siłę i wiarygodność, ale nie popadła przy tym w schematy i stereotypy. Danvers i Navarro to postaci złożone, skomplikowane, ale i fascynujące. Muszą zmierzyć się nie tylko z kryminalną zagadką, lecz także ze swoimi własnymi demonami, traumami i emocjami. Ich relacja jest jednym z najciekawszych elementów tego sezonu, pełnym napięcia, konfliktu, ale i wzajemnego wsparcia.
Niedokończona historia
Czwarty sezon True Detective podzielił widzów i krytyków na dwa obozy. Niektórzy uważają go za arcydzieło, inni za porażkę. Ja zajmuję wygodne miejsce gdzieś pośrodku. Uważam, że to świeży i odważny krok w rozwoju serialu, ale zasługuje na dłuższą dyskusję i analizę. Finał pozostawia nam wiele pytań bez odpowiedzi, ale to właśnie dzięki temu jest tak niesamowity! Niektóre wątki pozostają nierozwiązane, a granica między rzeczywistością a zjawiskami paranormalnymi wciąż pozostaje niejasna. To zabieg, który może niektórych sfrustrować, ale jednocześnie skłania do ciekawych teorii i interpretacji, nawet gdy sprawa zabójstwa, główny i przewodni wątek całego sezonu, zostaje rozwiązana.
Przeczytaj również
Komentarze (37)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych