6/10 to już dobrze? Kilka słów o ocenach w recenzjach
W branży gier wideo nie brakuje kontrowersji. Właściwie spotykamy je na każdym kroku, a niemal co tydzień pojawia się nowa afera oraz problem, który jest szeroko dyskutowany. Od rzeczy ważnych, jak zamykanie kolejnych studiów przez wielkie korporacje, aż po te mniejszej wagi, jak stosunek powierzchni odkrytych pośladków do zakrytych u bohaterki Stellar Blade… To jednak nie wszystko.
Kontrowersje dotykają zarówno spraw naprawdę dużej wagi, jak choćby kwestie crunchu i niewypłacalności wielkich film w branży, jak i tych, które - zdawać by się mogło - nie mają znaczenia. Jak na przykład… Recenzje. Oh tak! Zanim podjąłem pracę w tym miejscu, a więc ponad pięć lat temu, nigdy bym nie przypuszczał, że mogą one wywoływać aż tak dużo szumu. I do dziś mnie to zaskakuje.
Pod recenzją Starfielda (do której zapewne wrócę jeszcze na łamach tego tekstu) jest obecnie 1175 komentarzy, a pod ubiegłotygodniowym tekstem traktującym o Hellblade 2 sytuacja niewiele gorsza - lekko ponad tysiąc. I pomijając te nawołujące do wojenek, całkiem sporo tam takich, które odnoszą się do oceny pod tekstem. Tak więc ten temat chciałbym dziś poruszyć - choć nie traktujcie go jako głos redakcji. Prywatna opinia, tyle.
O co tyle szumu?
No, ah te oceny, prawda? Wywołuję tyle szumu, że czasem można się w tym wszystkim nieźle pogubić. I nie dotyczy to tylko PPE - odnosi się to niemal do każdego miejsca, w którym jakość gry jest w mniejszym lub większym stopniu sprowadzana to uproszczonej skali. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z zakresem od 1 do 5, od “crapu” do “dzieła sztuki”, czy od 0 do 100.
A więc… Co wywołuje najwięcej burzy przy okazji każdej recenzji? Cyferka pod nią. No, przynajmniej w większości przypadków. Dlaczego? Bo niezwykle trudno jest zamknąć swoją opinię o grze, która niejednokrotnie składa się z wielu różnych czynników, w jednej cyferce. Nie jest możliwe, by postawić znak równości przy długiej analizie gry, rozpisanej na dziesiątki akapitów i pojedynczej cyfrze na jej końcu.
Czy jest lepsze rozwiązanie? Szczerze? Nie wiem. Jasne, znajdą się osoby, które stwierdzą, że można odpuścić sobie pisanie ocen. Tylko że w gruncie rzeczy przez lata stały się niejako nieoderwaną częścią branży. Są czymś, co ma później przełożenie na gry. A nie jest tajemnicą, że nawet dla największych wydawców ostateczny wynik na MetaCriticu ma znaczenie. A przecież to tylko liczba.
Co osobiście polecam? Czytać tekst. Gwarantuję, że prawie zawsze będzie to lepszym rozwiązaniem, niż próba zrozumienia oceny danego dziennikarza/krytyka/gracza na podstawie kilku plusów, minusów i liczby wieńczącej wszystko. Ta końcówka ma służyć głównie w formie podsumowania i małego uszeregowania pewnych produkcji. To trochę jak odpalić recenzję na YouTube i przewinąć do planszy na końcu filmu z oceną. Totalnie bez sensu.
Jak do tego podejść?
Mało tego - prawdą jest, że recenzje mają to do siebie, iż nigdy nie będą obiektywne. Zawsze stanowią subiektywną ocenę piszącego. Ba - to, co dla jednego będzie “5/10” okaże się średniakiem, a dla innego całkowitą wtopą. A sam znam też kolegów po fachu, dla których jest to oznaka całkiem niezłej gry, której po prostu sporo zabrakło do ideału. I jak tu się w tym wszystkim odnaleźć?
Jeśli o mnie chodzi, wypracowałem w sobie pewien schemat działania - w końcu też jestem odbiorcą wielu recenzji. Przede wszystkim znalazłem sobie dziennikarzy, których gust rezonuje z moim. Nie chodzi tu nawet o ich warsztat dziennikarski, czy jakoś materiałów - gdy nasze preferencje się zazębiają, to wiem, że mogę im ufać. I wtedy też potrafię zrozumieć, co kryje się za konkretną oceną.
Błędem jest bowiem podchodzić do każdego recenzenta, który pisze dla danego magazynu, portalu lub bloga, jako głos redakcji. Bo czy tak jest? Bynajmniej. Wrócę teraz do wspomnianego we wstępie Starfielda, któremu Wojtek wystawił maksymalną notę, a co ciągnie się właściwie od samej premiery kosmicznego RPG od Bethesdy. Czy miał racjonalne podstawy, by wystawić taką notę? Nie mam co do tego wątpliwości.
Jak wspomniałem, wszystko zależy od preferencji i przywiązania do danych elementów. Ja jestem na przykład osobą, która średnio przejmuje się spadkami klatek. Nawet wstępujące co jakiś czas bugi niespecjalnie mnie dotykają. Powiem więcej - przy okazji premiery wystawiłbym Cyberpunkowi 2077 na PS5 przynajmniej “dziewiątkę”. I pewnie zostałbym za to nieźle zlinczowany. Tu jednak jeszcze raz słowo klucz - preferencje.
Reasumując…
Tak więc, przechodząc do konkluzji, nigdy nie powinniśmy bazować wyłącznie na ocenie końcowej. Niezależnie od tego, czy skala sięga do 6, 10, 50, czy 100 punktów na osi - tym niech przejmują się wydawcy. Słusznie jest skupić się na samym tekście i znaleźć recenzentów, których podejście zbliżone jest do naszego. To jak z muzyką - jeśli będę chciał się dowiedzieć, jak wypadł nowy album Kendricka Lamara, to nie pójdę z tym do mojego Taty. Co innego, jeżeli zechcę poznać opinię o “Face Value” Phila Collinsa.
I korzystając ze sposobności, a jednocześnie dla sprostowania pewnych dywagacji, które mogą powstać… Choć oceny mają znaczenie dla studiów, marketingowców i tak dalej, to choć sam napisałem recenzji kilkadziesiąt - od tych małych, aż po największe - nigdy nie narzucono mi, ani nie zasugerowano, jaka nota powinna się tam znaleźć. Wierzyć mi na słowo nie musicie i wiem, że wielu tego nie zrobi, ale gwarantuję, że to tak nie działa. A na pewno nie w ostatnich latach.
Przeczytaj również
Komentarze (123)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych