Krótkie gry to zło? Bynajmniej! Poproszę więcej krótkich opowieści AAA
W dzisiejszych czasach gry i ich budżety rozrastają się do niebotycznych wręcz rozmiarów i coraz częściej okazuje się, że zarówno deweloperzy z całego świata jak i gracze są po prostu zmęczeni pęczniejącymi bez końca wydmuszkami.
Często na przestrzeni ostatnich 5-7 lat słyszymy o tym, że gry stają się coraz droższe w produkcji, a budżety takich dzieł jak The Last of Us Part II czy Spider-Man 2 zaczynają budzić zarówno podziw jak i słuszne zaniepokojenie. To, że na Grand Theft Auto VI wydano podobno ponad 2 miliardy dolarów, wcale jakoś mnie nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, że koszt gry zwróci się zapewne w 24 godziny od premiery. Ale gdy takie Sony, czy Microsoft wydają na swoje produkcje po 300 milionów dolarów, powstaje pewne zagrożenie tego, że żadna sprzedaż nie dorówna oczekiwaniom wydawcy.
Dla Square Enix Final Fantasy XVI czy VII Rebirth to finansowe porażki, co zmusiło firmę do zmiany strategii na pełną multiplatformowość. Z jednej strony to świetna wiadomość, że dostajemy coraz ciekawsze i bardziej rozbudowane produkcje, ale w tym natłoku zachwytów nad tytułami na 60-80 godzin i coraz częstym przeliczaniu ceny gry na godziny rozgrywki, naprawdę zaczyna nam brakować małych gier. Nie indyków, nie jakichś budżetowych symulatorów, a małych, epickich i intensywnych hiciorów AAA, których niegdyś było na pęczki.
Gra na 150h? Źle! Gra na 6h? ŹLE!
Ostatnio w rozmowach z przyjaciółmi doszliśmy wspólnie do wniosku, że graczy jest naprawdę bardzo ciężko zadowolić. Dlaczego? Z jednej strony słyszymy głośne oburzenie na to, że gry rozrastają się do chorych rozmiarów i przejście takiego Assassin's Creed: Valhalla to nawet 150 godzin, a ukończenie God of War Ragnarok to prawie 30 godzin, przez co gra stała się szalenie nudna i ślamazarna. Jaki mamy z tego wniosek? Gry powinny być krótsze, bardziej intensywne i skondensowane. No to dostajemy takie produkcje jak Immortals of Aveum, Hellblade 2, czy też Sackboy: Wielka przygoda. Są to znacznie krótsze tytuły, które można ukończyć w 6-10 godzin, które są pełne intensywnych doznań, mają ciekawe mechaniki rozgrywki lub też tak jak Hellblade 2, nietuzinkową fabułą z iście next-genową grafiką. No i co się okazuje?
A no to, że praktycznie nikt nie chce w to grać! Dlaczego? Najpierw narzekamy, że gry są za długie, za nudne, za mało intensywne, a potem jak dostajemy takie gry z segmentu AA lub AAA, to nikt nie chce w nie grać. A szczerze wam powiem, że prawda jest taka, że gdybyśmy znów zaakceptowali mniejszego formatu, bardziej przemyślane i skondensowane produkcje, nie musielibyśmy czekać na ich następne iteracje po 5-6 lat, tak jak ma to miejsce teraz. To prawda, że game dev się wydłużył, a przygotowanie naprawdę fajnej, ciekawej i ekscytującej produkcji zajmuje mnóstwo czasu. Ale gdybyśmy pozbyli się niepotrzebnych otwartych lub półotwartych światów, bezcelowego szukania znajdziek czy też otwierania 5 rodzajów skrzyń ze skarbami wypełnionymi głównie pierdołami, zyskalibyśmy 3 bardzo ważne korzyści.
Po pierwsze czas produkcji gier AAA skróciłby się z tych 6 lat do powiedzmy 3, no może góra 4. Po drugie budżety takich produkcji nie byłyby przepalane na bezsensowne wydłużanie rozgrywki o rzeczy, które ludzie i tak odhaczają dla samego odhaczenia, bez czytania i zagłębiania się w to co znajdują. Po trzecie otrzymalibyśmy gry, w których nie musielibyśmy przechodzić nudnych jak przysłowiowe flaki z olejem sekwencji pozbawionych jakiejkolwiek ikry. Całe to chodzenie po jaskiniach, wąskich korytarzach, czy też przebieganie przez bezkresne i piękne, aczkolwiek puste pola jest już męczące.
Gdzie się podziało growe Hollywood
Żebyście nie zrozumieli mnie źle to trochę wyjaśnię. Oczywiście są potrzebne zarówno takie gry jak absolutnie przecudowne Horizon: Forbidden West czy też Ghost of Tsushima, ale też znacznie krótsze i mniejsze tytuły jak Senua's Saga: Hellblade II. Dlaczego tak uważam? Bo nie każda opowieść i nie każdy rodzaj gry nadaje się na przygodę w otwartym świecie czy przegadany niczym najbardziej grafomańska książka RPG z setkami zakończeń. Piątkowy State of Play i reakcje na tenże pokaz jasno pokazały - chcemy mniejszych gier jak Astro Bot, ale robionych z głową i jakąś duszą. To daje mi zatem nadzieję na to, że może ktoś w game devie pójdzie po rozum do głowy i powrócimy również do tworzenia gier na modłę największych hitów z PlayStation 2 i PlayStation 3 czy Xbox 360.
Naprawdę zaczynam coraz bardziej tęsknić za czasami, w których co roku mieliśmy ze 3 duże premiery AAA od różnych studiów wewnętrznych i po kilka innych naprawdę fantastycznych tytułów każdego roku od największych wydawców na świecie. Na kolejne odsłony blockbusterowych hitów czekaliśmy po 2, góra 3 lata i w sumie każdy był wtedy zadowolony. Moim zdaniem byłoby to idealne rozwiązanie dzisiejszego problemu braku dużych gier z prawdziwego zdarzenia na konsolach obecnej i zapewne przyszłej generacji. Pomiędzy wielkimi tytułami AAA (albo i tam AAAA jak kto woli) z fabułą na 30 godzin i platynowaniem na 150 godzin, potrzebujemy takich "popcorniaków" na 8 godzin.
Dziś mówi się, że Hellblade 2 jest "be" bo jest opowieścią na 6 godzin, a Immortals of Aveum też jest "meh", bo to tylko taki pusty akcyjniak. Tak samo dostało się polskiemu The Evil West, które ma fantastyczny design świata, miodną walkę i interesującą historię, ale jest korytarzowe i "krótkie", a to właśnie taka napchana akcją opowieść na 8-10 godzinek. I wiecie co. Zdecydowanie wolę takiego Evil Westa czy Immortals of Aveum w takiej formie, aniżeli rozwleczonego w czasie God of Wara Ragnarok.
Bo tak jak pisałem wcześniej, są gry które nadają się na open world, a są takie, które na tym tylko tracą. Zbyt duży God of War Ragnarok stracił na intensywności i wiele osób narzeka tam na nudę. Wyobrażacie sobie Uncharted w otwartym świecie na 100 godzin, albo Devil May Cry z mapą pokroju Assassin's Creed: Odyssey czy Valhalla? To byłyby najbardziej ślamazarne, rozwleczone i nudne gry akcji w dziejach świata, bo prawdziwej przygody byłoby tam na dobre 10-12 godzin, a pozostałe 60-80 to po prostu łażenie i robienie tych samych bezsensownych aktywności aż do znudzenia.
Akcja, akcja, akcja!
Takie marki jak Killzone, Uncharted, Gears of War, God of War, Resistance czy Halo zapadały nam w pamięć na całe życie dlatego, że oferowały epickie doświadczenia i nie pozwalały nam na nudę. Co rusz jakaś walka, zagadki, pościgi, wybuchy, pojedynki, czy sceny rodem z Mission Impossible albo Avengersów. To było coś! Coś, do czego chce się wracać, coś co chce się doświadczać więcej niż jeden raz. O ile God of War 1-3 przeszedłem po 3-4 razy, tak jakby miał wrócić do Ragnaroka i znów przejść całość, wolałbym chyba spędzić te 30 godzin w pracy - przynajmniej miałbym więcej emocji, jakby się szef wkurzył, że mu zaburzam firmowy harmonogram i wypiłem tygodniowy zapas kawy.
Jeśli ma się pojawić nowe Uncharted, niech to będzie blockbuster na 8 godzinek, niechaj kolejne Halo znów będzie tak fajne i bombastyczne jak z czasów Bungie, a God of War z Atreusem w roli głównej niechże będzie skondensowaną opowieścią pełną wzlotów i upadków, bez zasuwania po 3 godziny po jakichś pustkowiach czy jaskiniach. Ale z kolei chciałbym, żeby Ghost of Tsushima 2 dalej oferował wielki i piękny świat, żeby Horizon 3 dał nam jeszcze większe stada robotów do upolowania no i wreszcie, żeby potencjalny powrót inFamous dał nam największą metropolię jaką stworzyło Sucker Punch, żebyśmy mieli gdzie się bawić swoimi super mocami.
Najbardziej odpowiadają mi gry....
Przeczytaj również
Komentarze (218)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych